Sunset Rubdown
Hydrozagadka, Warszawa - 30 kwietnia 2009
W ostatni dzień kwietnia śmignąłem do klubu Hydrozagadka - odbywał się tam mały zlot znajomych z dawnych lat. Stawił się między innymi Największy Fan Grupy Sunset Rubdown W Tym Kraju wraz z urocza osobą towarzyszącą, dzielny tandem speców od wywiadów z artystami cenionymi w pewnym zakamuflowanym miejscu w internecie oraz niezawodny bohater wydarzeń artystycznych w stolicy - ceniony w środowisku konsument piw nie pochodzących z browarów mazowieckich.
W tej jakże wesołej kompanii prowadząc dyskusje na tematy kibicowsko-sportowe oraz deklarując nieustającą sympatię dla wszystkich nieobecnych, oczekiwaliśmy, a oczekiwaliśmy długo, na wstęp ekipy Spencer Kruga. Przed gwiazdą wieczoru pojawił się na scenie zespół polski, który podziękował rodakom, że nie wybrali się na weekend majowy, lecz zostali w mieście. Grupa przedstawiła się jako Gra Pozorów. Nie mnie jednak oceniać ten występ - gdyż, pomijając moje „z gruntu” niegodziwe nastawienie dla artystów wywodzących się z RP, siedziałem sobie na kanapie i byłem trzeźwy.
Wreszcie około godziny 22:30 na jakże wielkiej scenie pojawili się Sunset Rubdown, sami podłączając się do prądu. Audytorium nie porażało liczebnie, jednak podczas pierwszych utworów skoncentrowane było na zupełnie czy innym. Oto Największy Fan Grupy Sunset Rubdown W Tym Kraju zasiadł w klęczącej pozycji przed sceną i wchłaniał cała swoją istotą dźwięki płynące spod palców Kanadyjczyków. To wydarzenie przywróciło mi wiarę w ludzi, dla których muzyka jest prawdziwą pasją i którzy dla swoich ulubionych artystów są w stanie pokonywać setki kilometrów transportem kolejowym. Kolejnym znaczącym momentem było wykonanie utworu „Idiot Heart” przez wielu uważanego za hymn wiosny 2009. Całkiem niedawno zespół opublikował to nagranie na stronie wytwórni, a zgromadzona publiczność (przynajmniej w sporej części) na pierwsze takty zagrane przez Spencera na gitarze zareagowała tak jakby było to co najmniej „Stairway to Heaven”. Oto potęga internetu! Piosenka w koncertowej aranżacji wypadła rewelacyjnie i wokalista kontynuował swój rytuał przepijania żubrówki piwem. Z sali dało się jedynie słyszeć szydercze: „Mieszaj, Spencer, mieszaj, dopiero jutro przekonasz się, że tak nie można”. Zgodnie z zapowiedzią sprzed „Idiot Heart” zespół kontynuował prezentowanie utworów z najnowszego albumu, w tej kategorii mocne wrażenie pozostawił po sobie „Black Swan”. W tym miejscu należy stwierdzić, że publiczność chociaż niezbyt liczna, wprawiła muzyków w dobry nastrój. Szczególnie żywiołowo reagowało dwóch jegomości z prawej strony skaczących w górę i dół podczas bardziej energetycznych fragmentów show. Na własne uszy słyszałem, że kilka osób znało teksty piosenek, a nie byli to jedynie autor tych słów i Największy Fan Grupy Sunset Rubdown W Tym Kraju. Muzycy w osobie Kruga podziękowali warszawiakom za ciepłe przyjęcie ze smutkiem przyznając, że podczas większości koncertów „ludzie tylko stoją i się na nas patrzą”. To jednak było przed apogeum szaleństwa, które ogarnęło dzielnicę Pragię w tegoroczną Noc Walpurgii. Przy wykonaniu mega-szybkiej wersji „The Mending of the Gown” fikali, a przynajmniej przytupywali prawie wszyscy. Cóż, za potęgę okazał ten albumowo mocarny utwór w wersji live. Podobnie rzecz miała się w moim ulubionym fragmentem twórczości Sunset Rubdown, czyli „The Taming of the Hands That Came Back to Life” zagranym już w niby-bisie (było już około północy i grupa nie schodziła rytualnie ze sceny). Masakra, naprawdę, kto nie był, nie wie ile stracił. Przy dość kiepskim nagłośnieniu i konieczności przekrzykiwania przez Spencera instrumentów, występ kanadyjskiej grupy był pokazem kunsztu wykreowania zajebiście ekstatycznego nastroju. Jak to zwykle się pisze w takich relacjach do pełni szczęścia zabrakło... „Up on Your Leopard, Upon the End of Your Feral Days” i jak zwykle kończy się zwrotem... nie można mieć wszystkiego bo i tak było wspaniale. Ja jednak dość szybko musiałem się ewakuować szykując portrety towarzyszy Lenina, Mao, Guevary i Honeckera na pierwszomajowy pochód. Zostawiając wesołą kompanię w mrokach praskiego trójkąta bermudzkiego ruszyłem w tą magiczną noc w kierunku lepszej strony rzeki, z niecierpliwością oczekując na „Dragonslayer”.
Ps: Na koncercie Spencer, Camila i reszta zarządzili, ale nowym albumem już po pierwszej tercji wygrywają jakieś 8:0.
Komentarze
[15 czerwca 2009]