Love Is All / Abe Vigoda / Knyfe Hyts / Woods

Monster Animal Basement, Nowy Jork - 15 października 2008

Zdjęcie Love Is All / Abe Vigoda / Knyfe Hyts / Woods - Monster Animal Basement, Nowy Jork

Obszerna piwnica, znajdująca się pod budynkiem, mieszczącym kilka alternatywnych galerii, tuż nad williamsburskim brzegiem East River, sprawdzona w akcji podczas całodziennego festiwalu, który miał tu miejsce pod koniec lata, zaczęła już na dobre pełnić rolę sali koncertowej. I nawet mimo tego, że konkurencja tego wieczoru była absolutnie nokautująca (w jednym z klubów grał zespół Tv On The Radio, w innym - Cold War Kids, w jeszcze innym wreszcie - Fucked Up; nie mówiąc już o debacie kandydatów na prezydenta, którą z wielką uwagą śledziła większość Amerykanów, nie wyłączając kilku osób oglądających ją z zapartym tchem na miniaturowym telewizorze w jednej z galerii nad piwnicą), pod opartym na gigantycznych drewnianych palach sufitem, zgromadziło się spore grono fanów alternatywnego grania. Choć na plakacie znalazły się aż cztery nazwy zespołów, nikt nie miał wątpliwości, która z nich jest najsilniejszym magnesem. Szwedzi z grupy o stuprocentowo hipisowskiej nazwie Love Is All są w Stanach, a zwłaszcza w Nowym Jorku, są popularni chyba bardziej niż w swojej ojczyźnie. A jako, że wybrali się za Ocean na krótką trasę promującą swą drugą, właśnie wydaną, płytę, a środowy koncert był ostatnią tym razem okazją, żeby zobaczyć grupę na żywo, nic więc dziwnego, że chętnych było sporo.

Wieczór rozpoczął krótki występ grupy Woods. Większość zaprezentowanych przez jej członków tego wieczoru kompozycji, mogłaby być żywą definicją pojęcia psychofolku: z iście psychodelicznych, a czasem ambientowych szumów, od czasu do czasu wyłaniały się całkiem składne piosenki, zaśpiewane przez wokalistę grupy w dziwnej manierze, przypominającej pomysły mistrzów progrocka sprzed lat. W tych piosenkowych momentach grupa wypadała całkiem przekonująco, ale psychodeliczne przerywniki mocno psuły niezłe wrażenie.

Po kilku minutach na scenie zameldowała się radosna i bezpretensjonalna ekipa znad dalekiego Bałtyku. Szwedzi zaczęli swój występ bardzo mocno i przez kolejne pół godziny nie odpuścili ani trochę. Potworna ciasnota na scenie jeszcze bardziej potęgowała wrażenie, że muzyków rozsadza energia: kiedy przychodziło do śpiewania chórków, każdy z członków grupy przebijał się najszybciej, jak mógł do najbliższego mikrofonu. Czasem powstawało przy tym spore zamieszanie, którego ofiarą szybko stała się wokalistka zespołu. Na początku koncertu zaliczyła solidne uderzenie gryfem jednej z gitar w łuk brwiowy i przez kolejne minuty z dumą obnosiła krwawiący i puchnący siniak. Ale nawet i bez tego to właśnie ona przyciągała najwięcej uwagi, za sprawą swego niezwykłego głosu i kipiącej energii.

Grupa przedstawiła spory wybór piosenek z premierowego krążka, które na żywo zabrzmiały o niebo lepiej niż na płycie. Nie mogło też zabraknąć kilku wielkich, choć skandalicznie niedocenionych, starszych utworów: przy graniu kończącego występ, poruszającego antyprzeboju „Make Out, Fall Out, Make Up” wszyscy oszaleli i wykrzykiwali radośnie refren tego mało przecież w gruncie rzeczy radosnego utworu.

Sporo szaleństwa, choć dużo bardziej stonowanego, wyzwoliło się także podczas występu czterech młodych ludzi z grupy Abe Vigoda. Ta formacja cieszy się coraz większą popularnością, choć jej muzyce trudno byłoby przypiąć łatkę szczególnie przystępnej. Muzycy przedstawiali kolejne kompozycje ze sporym zapałem, hamowanym jednak nieustannie za sprawą konieczności skupienia się na swoich instrumentach podczas szczególnie skomplikowanych fragmentów, a tych przecież w na poły math-rockowej, na poły punkowej muzyce grupy wcale nie brakuje.

Ostatnim zespołem wieczoru była mało ortograficzna formacja Knyfe Hyts. Dynamiczne trio zaproponowało ostrą i lekko eksperymentalną muzykę, a jego członkowie zdawali się absolutnie nic nie robić sobie z tego, że pod sceną zostały już tylko nędzne resztki publiczności. Poprzebierani w dziwne, nieco tajemnicze stroje, nie poddawali się ani na chwilę i dali z siebie wszystko.

Przemek Gulda (16 maja 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także