Le Grand Mix Défriche: Kill the Vultures / Vetiver / Chairlift
Le Grand Mix, Tourcoing - 21 lutego 2009
- Proszę państwa, mamy kryzys! Jak inaczej, niż pracownik Grand Mixu można skwitować moment, kiedy w sali na tysiąc osób stoi jakieś trzydzieści , w dodatku w dużej odległości od sceny? Nawet, jeśli koncert odbywa się w cyklu „Grand Mix odkrywa” i wykonawcy raczej (póki co) nie przyciągają tłumów, na widok pustej sali Crescent Moonowi i Anatomy’emu z Kill The Vultures zrzedły miny. Zaraz jednak wezwali publikę pod scenę. Kill The Vultures mieszają hip-hop, rock i blues, budując pomost gdzieś między Tomem Waitsem a Last Poets. Podczas „Kill The Vulture”s , piosenki – tematu zespołu, wokalista zaprosił widzów do wspólnego dzikiego tańca. Z zaproszenia jednak nikt nie skorzystał. Potem Crescent Moon zeskoczył ze sceny i odtańczył przytulanego z bardzo zaskoczonym mężczyzną z aktówką i w garniturze. Momentami było jednak poważnie. Piosenkę z nowego albumu grupy Crescent Moon zadedykował swojej rodzinie. Wers I tell my children they can walk on water zabrzmiał serio w wykonaniu czarnoskórego wokalisty w koszulce z kampanii Baracka Obamy.
Andy Cabic, mózg Vetiver, wyszedł z cienia Devendry Banharta. Kompozycje z pogranicza folku i country w towarzystwie czteroosobowego zespołu były intymne i subtelne. Głos Andy’ego jest wysoki, kojący i lekko zachrypnięty. W niektórych utworach towarzyszyła mu zdolna wokalistka Sarah Versprille, grająca też na organach i tamburynie. Światła, chórki i atmosfera sprawiły, że na chwilę można było cofnąć się w czasie do Off Festiwalu i występu Iron & Wine. Zespół zaprezentował dużo materiału z nowej, wówczas jeszcze niewydanej płyty „Tight Knit”. Najlepiej wypadło zagrane na bis mocniejsze od pozostałych piosenek, niemal rockowe „Everyday”.
Ze swoimi syntezatorami i perkusyjnym automatem, Chairlift jest najszybszym środkiem transportu w rok 1987. Znacie ich, nawet, jeśli o tym nie wiecie: nowojorska grupa zyskała sobie popularność kawałkiem „Bruises”, wykorzystanym w reklamie pewnego znanego odtwarzacza mp3. Teraz mówi się o nich jako następcach Klaxons i MGMT. Ja na scenie widziałam raczej Berlin (tych od „Take My Breath Away”). Wokalistka Caroline Polachek ma słowiańskie nazwisko i perfekcyjny francuski. Wystąpiła w czarnym, zasłaniającym twarz ortalionowym kapturze, bardzo rave, kryjącym zwyczajny koński ogon i wielkie optyczne okulary. Jej niski, niesforny głos budzi skojarzenia z PJ Harvey i Cat Power. Utwory po francusku mają kabaretową nutkę, te po angielsku bardzo dosłownie nawiązują do lat 80. (Planet Health). Caroline dobrze gra też na klawiszach. Towarzyszyli jej gitarzysta i perkusista, który do niektórych utworów przesiadał się na bas. Przebojowe „Bruises”, z uroczą linijką I tried to do headstands with you, roztańczyło i rozśpiewało całą publikę. Im bliżej końca, tym więcej jednak było dłużyzn i coraz mniej polotu. Chairlift może i są modni dzisiaj. Dwadzieścia lat temu uznano by ich za kolejny kiepski zespół.
Pełna pod koniec sala rozwiała pesymizm. Może finanse mają się źle, ale zespoły na pewno nie. Mamy kryzys? Nie poddawajmy mu się.