Regina Spektor, Albert Hammond Jr.

McCarren Pool, Nowy Jork - 15 sierpnia 2008

Zdjęcie Regina Spektor, Albert Hammond Jr. - McCarren Pool, Nowy Jork

Regina Sektor to żywy dowód na to, że talent, połączony z cierpliwością mogą zaprowadzić bardzo daleko. Kiedy zaczynała swą karierę, a płyty nagrywała we własnej sypialni, grywała koncerty dla przyjaciół w nowojorskich kawiarniach, dziś, po kilku latach, jest w zupełnie innym miejscu: niebawem ma ukazać się jej płyta, wydana tym razem nakładem jednego z wielkich koncernów, a na jej występy przychodzą tysiące fanów. Oczywiście najwięcej jest ich w mieście, które wiele lat temu stało się ojczyzną tej rosyjsko-żydowskiej artystki. Nic więc dziwnego, że pierwszy od długiego czasu występ w Nowym Jorku zaplanowany został w jednej z największych tutejszych „sal” koncertowych – w McCarren Pool na Williamsburgu.

Od popołudnia było już jednak wiadomo, że pomysł koncertu na świeżym powietrzu, sprawdzający się zwykle latem w Nowym Jorku bezbłędnie, tym razem okaże się wielką porażką – nad Brooklyn nadciągnęły czarne chmury i w każdym momencie mogło zacząć lać.

Zaczęło, gdy tylko na scenie z gitarą w ręku stanął artysta, który miał otwierać wieczór: Albert Hammond Jr. i jego obecni muzyczni współpracownicy. Nie przejmując się pogodą, niesiony aplauzem kilku tysięcy osób, które – z parasolami w rękach albo w kolorowych ponczach – przyszły na ten koncert, gitarzysta przedstawił solidny wybór piosenek ze swych dwóch płyt solowych. Nieco większy nacisk siłą rzeczy położył na tą najnowszą, która ukazała się ledwie kilka dni przed tym koncertem. W najlepszych momentach tego koncertu było wyraźnie słychać, że Hammond jest na co dzień gitarzystą i ważnym współtwórcą repertuaru grupy The Strokes i robiło się doprawdy przykro, że to nie ten zespół stanął tego wieczoru na scenie.

Zaraz potem, żeby dopełnić pewnego historycznego porządku i dać zadość swego rodzaju ironii, jako gwiazda koncertu na tej samej scenie stanęła Regina Spektor, która przecież jeszcze kilka lat temu otwierała koncerty The Strokes, a nawet nagrała z muzykami tego zespołu wspólną epkę.

Pierwszą część jej występu wypełniły przede wszystkim nowe utwory, które z pewnością trafią na przygotowywaną właśnie i oczekiwaną już od bardzo dawna kolejną płytę tej artystki, im bliżej zaś było końca koncertu, tym większe przeboje serwowała Spektor przemakającej z każdą minutą coraz bardziej publiczności. Najbardziej smakowity okazał się deser w postaci bisu, składającego się z utworów: „Us”, „Fidelity”, „Samson” i „Hotel Song”. Bardziej gorącego zestawu przebojów tej artystki nie sposób chyba sobie wyobrazić.

Spektor co i rusz udowadniała tego wieczoru, że znakomicie radzi sobie na scenie, a jej piosenki – czasem przecież nagrywane w zupełnie nietypowych aranżacjach – dzięki grupie zdolnych współpracowników, wypadają na żywo jeszcze lepiej niż na płytach. Sama Spektor, jak przystało na utalentowaną multiinstrumentalistkę, to brała do ręki gitarę, to siadała za klawiaturą fortepianu, to wreszcie stawała za zestawem instrumentów elektronicznych. A czasem zdarzało jej się po prostu… bębnić w siedzenie drewnianego krzesła. W wykonaniu niektórych piosenek pomagały jej trzy dziewczęta grające na instrumentach smyczkowych oraz utalentowany beatboxer, który zastępował to perkusję, to klubowy beat, to wreszcie – rasowy jazzowy kontrabas. Te dodatki znakomicie ubarwiały poszczególne piosenki, ale jednocześnie nie zdołały przyćmić znakomitych melodii i tekstów Spektor. Te ostatnie, w których w tak oryginalny sposób artystka łączy pozornie banalne opowieści z codziennego życia z wątkami biblijnymi, aluzjami do klasyki literackiej czy słynnych dzieł popkultury, zabrzmiały tego wieczoru wyjątkowo mocno, uzupełnione jeszcze zabawnymi komentarzami artystki, które wygłaszała między piosenkami.

Ten koncert znakomicie pokazywał, że znana do tej pory właściwie tylko bardzo nielicznym sympatykom takiej muzyki, Spektor jest już w pełni gotowa do przeskoczenia na znacznie wyższy szczebel muzycznej kariery. I jeśli jej najnowsza płyta będzie równie dobra, jak poprzednia, może tak się stać już bardzo niedługo.

Artystka kłaniając się w pas publiczności i dziękując jej za wytrzymanie długiego koncertu w tak niesprzyjających warunkach atmosferycznych zeszła ze sceny, ale to nie był jeszcze bynajmniej koniec wieczoru. W mieszczącym się kilkaset metrów obok basenu klubie Music Hall Of Williamsburg zaplanowane zostało after party, podczas którego wystąpiły dwa zespoły: Alberta Cross i Longwave. Choć oba można było zobaczyć na żywo kilka dni wcześniej (pierwszy występował na festiwalu All Points West, drugi – otwierał dwa nowojorskie koncerty Bloc Party), pod sceną zgromadziła się spora grupa wielbicieli dynamicznego i pełnego energii indie rocka. I nie zawiedli się ani trochę – mieli okazję zaaplikować sobie sporą dawkę takiego grania.

Przemek Gulda (10 lutego 2009)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: erpe
[11 lutego 2009]
ilości i jakości koncertów na które szanowny Przemek Gulda uczęszcza szczerze zazdroszczę. z każdą relacją jeszcze mocniej!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także