Sigur Rós

Warszawa, Park Sowińskiego - 20 sierpnia 2008

Zdjęcie Sigur Rós - Warszawa, Park Sowińskiego

Na potrzeby koncertu Islandczyków udało mi się przywołać wspomnienia pierwszego kontaktu z muzyką Sigur Rós. Takie sformułowanie może brzmieć dosyć pretensjonalnie, może kojarzyć się z wynurzeniami fanatycznych fanów danego zjawiska. Ale nie o to w tym wszystkim chodzi. Rzeczywiście nie byłoby to w ogóle warte odnotowania, gdyby nie fakt, że to właśnie występ bohaterów niniejszej relacji, zarejestrowany swego czasu przez telewizję Viva Zwei, zwrócił moją uwagę. I to było coś, co wywarło naprawdę mocne wrażenie. Przestrzeń, jakby wyjęta z wczesnych nagrań Pink Floyd, urozmaicone instrumentarium i jedyny w swoim rodzaju anielski falset kolesia, który sprawiał wrażenie osoby chorobliwie nieśmiałej. Nawet teledysk do „Svefn-G-Englar” w żadnym stopniu nie zatarł tamtej, uchwyconej chwili. Warto wspomnieć, że wszystko to działo się jeszcze na długo przed wydaniem płyty, która nie otrzymała swojego tytułu, a którą fani i krytycy określają mianem dwóch nawiasów. Wtedy w Polsce nie byli jeszcze zbyt dobrze znani i miało to swój urok. Teraz popularnością w naszym kraju niemal dorównują Radiohead.

Kiedy zagrali pierwszy raz, a było to na Openerze w 2006 roku – mogli się już pochwalić niemałą popularnością. W pewnym sensie nastąpiła weryfikacje tego, co można było obejrzeć na szklanym ekranie jeszcze kilka lat temu, a tym, co w rzeczywistości grupa prezentuje na żywo. Oczywiście nie mieli łatwego zadania, bo festiwale rządzą się własnymi prawami, w tym przede wszystkim nakładają ograniczenia czasowe na występujących. Można zatem powiedzieć, że prawdziwe zestawienie nastąpiło przy okazji drugiej wizyty Islandczyków. Tym razem Sigur Rós zagrali samodzielny koncert, już nie w ramach większej imprezy. Na początku wszystko miało się odbyć w warszawskiej Stodole, ale ze względu na ogromne zainteresowanie, koncert został przeniesiony do większego obiektu. Ostatecznie zwolennicy dokonań autorów „Agaetis Byrjun” pojawili się pod koniec sierpnia w amfiteatrze w Parku Sowińskiego.

I nie mogli być zawiedzeni, bo grupa zaprezentowała przekrój przez całą dotychczasową twórczość. Wcześniej jednak nadarzyła się okazja do zapoznania się z muzyką innego Islandczyka, Ólafura Arnaldsa, który w zeszłym roku zaprezentował udane wydawnictwo, zatytułowane „Eulogy For Evolution”. W wersji koncertowej usłyszeliśmy połączenie ambientu z elementami, zaczerpniętymi z muzyki klasycznej. Spotkało się to jednak z umiarkowanym entuzjazmem, a ten prawdziwy i nieskrywany nastąpił wraz z pierwszymi dźwiękami „Svefn-G-Englar”. Następnie, repertuarowo odnosili się do najnowszego albumu, wybrali te utwory, które stanowią o jego sile („Við spilum endalaust” czy „Gobbledigook”), a raczej unikali mielizn, choć trafiło się także bardzo przeciętne „Festival”. Nie zapomnieli o płycie, dzięki, której muzyka Sigur Rós wykroczyła poza Islandię. Poza wspomnianym „Svefn-G-Englar”, nie zabrakło także „Olsen Olsen”, „Ny Batteri” oraz już w samym finale (w ramach drugiego bisu) „Viðrar vel til loftárása”. To były te najlepsze momenty i do nich należy także zaliczyć wykonanie kompozycji zamykającej „( )”, kiedy to Panowie zabrzmieli naprawdę głośno, generując solidną ścianę gitarowego hałasu.

Na pewno grupie sprzyjało miejsce koncertu, bo amfiteatr, ze względu na swoją architekturę, pozwalał na swobodny przepływ przestrzennej muzyki. Można narzekać, że w samym środku występu, przez dłuższą chwilę było po prostu nudno i niewiele się działo. Ale warto zapamiętać przede wszystkim bardzo udane bisy, zwłaszcza, że zespół ewidentnie chciał zakończyć koncert na jednym, a euforyczne pokrzykiwania i burza oklasków sprawiły, że wyszli jeszcze raz. Także momenty, w których Sigur Rós zaprzestawali grać i słychać było jedynie niczym nie niezmąconą ciszę, tworzyły namiastkę magicznej aury. Oczywiście można mówić, że teraz to zupełnie inny zespół. Można narzekać, że ich nagrania studyjne nie niosą już takiego ładunku emocjonalnego, albo, że muzycznie niewiele się zmieniają. Teraz są w innym miejscu, nie znaczą już tyle na mapie muzyki alternatywnej, co kiedyś, ale koncertowo nadal są w stanie nawiązywać do tego, co najlepsze i esencjonalne w ich wydaniu. Pomimo, że wspomnianej we wstępie Vivy Zwei już dawno nie ma.

Piotr Wojdat (20 września 2008)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także