Shellac, Allroh
Wrocław W-Z - 4 maja 2008
Blask neonów, wystrój naznaczony kolorystyką przechodzącą od czerwieni do różu i innych równie ofensywnych barw. Tak mniej więcej wygląda miejsce, w którym odbywają się imprezy taneczne, gdzie jest nieco obciachowo, a kicz zagląda w oczy na każdym kroku. Klub W-Z położony w połowie drogi między dworcem głównym a rynkiem okazał się jednak dobrym miejscem na koncert zespołu, kojarzonego z niezależnym, gitarowym graniem. „Flipery i brutalne disco” vs. Shellac of North America – taki pojedynek zapowiadano na ostatni dzień weekendu majowego. Ale na szczęście prognozy były jednak zbyt daleko idące.
Zanim na scenie pojawiła się słynna amerykańska grupa, zgromadzona publiczność miała okazję posłuchać dokonań Allroh, która oprócz spełniania roli supportu, prezentowała materiał z EPki „Nyn”. Tylko gitara i głos, w tym jeden utwór akustyczny. I to właśnie ten fragment pokazał szeroki wachlarz umiejętności technicznych, jakimi dysponowała ta sympatyczna Niemka. Muzycznie, melancholijna aura i pozornie bezkształtny hałas przenikały się wzajemnie w nieoczywisty i interesujący sposób, a najlepszy moment w postaci „Hebelus” po prostu urzekł niżej podpisanego. Na długogrający materiał Allroh pewnie trzeba będzie jeszcze poczekać, ale od godziny 21 liczyła się już tylko jedna grupa. Ikona amerykańskiej sceny niezależnej. Hałas + precyzja + energia = Shellac.
Sam występ i brzmienie to dwa tematy, które powinno się w zasadzie poruszać z osobna. Panowie mieli swojego dźwiękowca i słychać było, że wykonał naprawdę genialną robotę. Brak własnych wzmacniaczy nie przeszkodził w stworzeniu fantastycznego, klarownego i selektywnego brzmienia, gdzie poszczególne instrumenty wydawały z siebie dźwięki, które musiały chyba zadowolić niejednego, nawet najbardziej wybrednego melomana. A co dopiero mówić o zwykłym zjadaczu chleba, któremu nie pozostało nic innego jak szukanie szczęki pod sceną.
Przekrój materiału, jaki zaprezentowała grupa, obejmował wszystkie albumy długogrające, począwszy od arcyważnego „At Action Park” a skończywszy na „Excellent Italian Greyhound”. Z tej ostatniej usłyszeliśmy kapitalne „The End Of Radio” (niestety bez zwrotki o Martinie Navartilovej), „Steady As She Goes” czy „Paco”. Ogromne poruszenie wywołały klasyki w rodzaju „My Black Ass” oraz „Dog And Pony Show”, a nie mogło też zabraknąć „Canada”, „Prayer To God” czy „Copper”. Pojawiły się też tradycyjne (w przypadku Shellac) pytania od publiczności, które w większości były jednak zwykłymi prośbami o taki czy inny utwór. Weston i Albini trochę żartowali, a potem nastąpiła dalsza, muzyczna część koncertu.
Po występie panowie cierpliwie rozdawali plakaty, składali autografy i rozmawiali z fanami. W pewnym sensie udowodnili w ten sposób, że nie są napuszonymi gwiazdami. Steve Albini pomagał sprzedawać EPki Allroh, co w przypadku muzyków tego formatu wcale nie musi być regułą. O tym, że także poczucie humoru ich nie opuszczało, warto się przekonać samemu. Wywiad, który możecie przeczytać TUTAJ jest do waszej dyspozycji.