KTL

CDQ, Warszawa - 5 kwietnia 2008

Zdjęcie KTL  - CDQ, Warszawa

KTL 05.04.2008 CDQ, Warszawa Gdy stoją obok siebie poza sceną, robią wrażenie pochodzących z dwóch różnych bajek. Jeden to ubrany jak „typowy metal” młodzieniec z obowiązkowymi długimi włosami. Drugi, bardziej niż na muzyka, wygląda na podtatusiałego, gadatliwego drobnego biznesmena, którym zresztą poniekąd jest, zważywszy prowadzenie przez niego kultowej oficyny (Editions) Mego. Gdy jednak stają na przeciw publiczności pokazują, że łączy ich podejście do tego co robią, a obaj najwyraźniej uwielbiają robić dużo hałasu. Pierwszy przy pomocy gitary, drugi potrzebuje do tego laptopa. Stephen O’Malley i Peter Rehberg, występujący razem pod nazwą KTL zawitali do Polski na trzy koncerty promujące ich ubiegłoroczne wydawnictwa (album oznaczony cyfrą 2 oraz wydaną chyba jedynie na winylu EP-kę o numerze 3). Nie wiem jak było w Poznaniu i Wrocławiu, ale na warszawski koncert w Centralnym Domu Qultury przybyła niestety bardzo skromna reprezentacja miłośników niewątpliwie trudnej w odbiorze muzyki amerykańsko-austriackiego duetu. Było pewnie nie więcej niż 30 osób.

Bohaterowie wieczoru niezrażeni żałosną frekwencją przedstawili coś, co możnaby nazwać czterdziestokilkuminutowym skrótem swoich dokonań z obu albumów. Po rozgrzewających, w miarę spokojnych zagrywkach gitarzysty na tle ambientowych plam Pity, panowie szybko zabrali się za stawianie potężnej ściany dźwięku. Brzmiało to mniej więcej jak skrzyżowanie „Forest Floor” z debiutu z „Abattoir” z płyty drugiej. Jeśli ktoś liczył, że pojawią się chwile wytchnienia w rodzaju obu części „Snow” lub psychodelicznego „Sunday”, to zawiódł się srodze. O’Malley po zapętleniu dźwięków swojego instrumentu w elektronicznych pudełkach, odłożył gitarę i przez następnych kilkanaście minut muzycy bawili się gałkami i przełącznikami w swoich zabawkach, jedynie potęgując ogłuszający hałas, aż wreszcie tym ze słuchaczy, którym błony bębenkowe nie odmówiły jeszcze posłuszeństwa, dane było usłyszeć wyłaniający się z szumów i sprzężeń majestatyczny „Theme”. Gdy wreszcie ów podniosły temat urwał się trochę niespodziewanie, muzycy ukłonili się i zaczęli pakować sprzęt, a zaskoczone zgromadzenie pod sceną przez moment mogło kontemplować dzwoniącą w uszach ciszę.

Paweł Gajda (13 kwietnia 2008)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także