The Teenagers / The Dodos, Phosphorescent, Phil And The Osophers
Nowy Jork, Cake Shop / Studio B / Union Pool - 31 stycznia 2008
W piątek The Teenagers opuścili na chwilę Nowy Jork, żeby zagrać koncert w Filadelfii, ale w sobotę już byli z powrotem. I to na dodatek, żeby zagrać aż dwa koncerty. Pierwszy, kameralny, odbył się w klubie Cake Shop na Lower East Side, słynącym z tego, że odkrywa nowe, znakomite kapele na długo przedtem aż staną się sławne. Dla wielu widzów ten koncert ważny był jednak z innego powodu – do klubu wpuszczane były osoby w każdym wieku, co w Stanach Zjednoczonych nie zdarza się zbyt często (zwykle, aby wejść do klubu trzeba mieć ukończone 18, a niekiedy wręcz 21 lat). Siłą rzeczy średnia wieku publiczności była tym razem nieco niższa niż na pozostałych koncertach zespołu, nie zmieniła się tylko jej ilość – niewielka sala w Cake Shopie prawie pękała w szwach, od ogromnej ilości – nomen omen – nastolatków, chcących posłuchać tej muzyki.
Kilka godzin później zespół wszedł na scenę w zupełnie innych okolicznościach: w ogromnej hali, dawnym magazynie, w którym mieści się dziś klub Studio B na Greenpoincie. Zorganizowano tam after party po odbywającym się tego wieczoru koncercie bardzo popularnej w Nowym Jorku formacji Hot Chip. Muzycy tej grupy stanęli za gramofonami, żeby wprawić publiczność w taneczny amok, a grający na żywo The Teenagers mieli być wisienką na torcie.
Oba występy zespołu były dość podobne do siebie, a jednocześnie – do nowojorskich koncertów z ostatnich dni. Grupa znów zabrzmiała o wiele mocniej i o wiele bardziej rockowo niż na płytach, znów prawie w ogóle nie słychać było elektroniki, która zastąpiona została żywym graniem. Trzech muzyków wspomagały dwie ponętne, choć zachowujące daleko idącą powściągliwość, dziewczęta.
Wokalista grupy tańczył w bardzo wyzywający sposób i przymilał się do publiczności – a zwłaszcza jej żeńskiej części. Nie musiał długo czekać na reakcję – kiedy tylko zbliżał się do brzegu sceny, natychmiast wyciągały się w jego stronę liczne dłonie. Jak zwykle dziewczęta miały pole do popisu podczas wykonywania piosenki „Homecoming” – zespół zapraszał kilka z nich na scenę, żeby wykonywały żeńską linię wokalną tej wyjątkowo wyzywającej kompozycji o erotycznej przygodzie z daleką kuzynką. The Teenagers serią swoich nowojorskich koncertów pokazali, że sprawdzają się znakomicie, jako grupa koncertowa, choć jednocześnie trzeba pamiętać o tym, że na żywo muzyka grupy tylko z grubsza przypomina to, czego posłuchać można na płytach grupy.
Bardzo ciekawe wydarzenie muzyczne miało też miejsce w czasie pomiędzy dwoma koncertami francusko-brytyjskiego tria. W uroczo kameralnej salce williamsburskiego klubu Union Pool – dawnego sklepu z artykułami pływackimi – odbył się koncert trzech wykonawców, prezentujących zgoła inną muzykę niż The Teenagers.
Zdecydowanie najciekawszy z wszystkich trzech był występ Phosphorescenta – nowojorskiego singer/songwritera o bardzo ciekawym głosie i znakomitych pomysłach kompozycyjnych i aranżacyjnych. Co prawda muzyk wydaje płyty już od kilku lat, ale dopiero niedawno, za sprawą rewelacyjnego albumu „Pride” został wreszcie dostrzeżony w nieco szerszych kręgach. I bardzo dobrze, bo to artysta, który jest tego zdecydowanie godny. Ten występ udowodnił to wystarczająco dobitnie.
Zaczął się jednak dość nietypowo – coverem. I to coverem co najmniej zaskakującym. Był to utwór „So Far Away”, wykonywany oryginalnie przez formację Dire Straits. Phosphorescent oczywiście zagrał go we właściwy tylko sobie sposób, a że ani jego głos, ani sposób gry na gitarze nie mają nic wspólnego z charakterystycznym stylem Marka Knopflera, efekt był co najmniej zaskakujący. Artysta już na dobre porzucił występy, podczas których był na scenie sam – tym razem towarzyszył mu pełen zespół, w którego składzie znalazło się aż dwóch perkusistów. Oczywiście wszyscy członkowie grupy – tak jak i jej lider – obowiązkowo musieli mieć brody.
Kolejne utwory coraz bardziej zwiększały dobre wrażenie: artysta udowadniał, że choć mieści się znakomicie w jednej szufladce z takimi wykonawcami jak Bonnie Prince Billy, Bon Iver czy nawet Band Of Horses, ale jednak jest niezwykle oryginalny. A co najważniejsze: potrafi spowodować, że słuchaczom ciarki przechodzą po plecach. Główną przyczyną jest chyba przejmujący, mocny i jednocześnie jakby nieco natchniony głos tego wokalisty oraz jego znakomite kompozycje. Gdy pod koniec koncertu zabrzmiał jeden z najważniejszych utworów z płyty „Pride”, posępna ballada „Wolves”, zrobiło się bardzo podniośle. To już nie był tylko koncert, to było coś więcej. Na koniec można było jeszcze usłyszeć kompozycję„Endless” z poprzedniego krążka Phosphoresenta, płyty zatytułowanej „Aw Come Aw Wry”, która ze zwyczajnej – choć oczywiście porażająco smutnej – piosenki, zmieniła się w kakofonię zgrzytów i sprzęgnięć, wywoływanych przez gitarzystów, manipulujących potencjometrami swoich przetworników. Ostatni moment tego znakomitego występu sprawił, że cała publiczność stała w oniemiałym zachwycie przez dobrych kilka minut po tym, gdy nastąpiła cisza.
Przed Phosphorescentem zaprezentowała się formacja o żartobliwej nazwie Phil And The Osophers, która przedstawiła akustyczny program, zahaczający o folk, rock i blues. Znacznie ciekawszy okazał się zamykający wieczór występ duetu The Dodos. Choć jego nazwa również odnosi się fauny Antypodów, jego muzyka nie ma zupełnie nic wspólnego z tym, co prezentują muzycy brytyjskiej grupy The Wombats.
The Dodos to perkusista, który gra na bardzo nietypowym – składającym się właściwie tylko z kotłów, pozbawionym za to centrali, werbla i talerzy – zestawie perkusyjnym i gitarzysta, posługujący się instrumentem akustycznym. Grają muzykę bardzo dynamiczną, opartą na dość niezwykłej i zaskakującej warstwie rytmicznej, bliższą raczej muzyce etno niż rockowi. Duże wrażenie robi też energia obu muzyków, którzy przekrzykują się w wykonywaniu partii wokalnych i zachowują się niezwykle żywiołowo. Grupa właśnie podpisała kontrakt z nowojorską wytwórnią niezależną Frenchkiss Records, należącą do jednego z członków grupy Les Savy Fav (był on zresztą obecny na koncercie, obok kilku muzyków z zespołów ze swej stajni), która już niedługo ma wydać jego drugą płytę. Jeśli będzie tak mocna jak materiał zaprezentowany na koncercie, zdecydowanie będzie warto zwrócić na nią uwagę.