CSS, Shout Out Out Out Out, Dirty On Purpose

Nowy Jork, Studio B - 3 sierpnia 2007

Zdjęcie CSS, Shout Out Out Out Out, Dirty On Purpose - Nowy Jork, Studio B

To właściwie nawet nie był koncert w tradycyjnym tego słowa znaczeniu. To raczej zaplanowane prawie na całą noc potężne party, którego jednym z elementów były występy kilku zespołów na żywo. Wszystko odbywało się w ogromnym klubie Studio B – przerobionej hali fabrycznej na granicy Greenpointu – który powstał kilka lat temu jako… dyskoteka dla młodych przedstawicieli Polonii. Na szczęście szybko okazało się, że z organizowanie imprez w stylu disco polo wyżyć się nie da, a klub otworzył się na inne gatunki muzyczne i zupełnie inną publiczność. Ta impreza była tego najlepszym przykładem.

Aby wziąć w niej udział z całego miasta do tego, mocno wyludnionego, fragmentu metropolii zjechały setki wielbicieli alternatywnej muzyki do tańca. Chętnych było tak wielu nie tylko z tego powodu, że wieczór zapowiadał się znakomicie, ale także dlatego, że nie było żadnych biletów – cała impreza była całkowicie darmowa. Stojący posłusznie w niekończącej się kolejce przed drzwiami tłum, w ciągu kilkunastu minut wypełnił ogromne, było nie było, klubowe wnętrze tak szczelnie, że klimatyzacja zupełnie przestała wystarczać i w zasadzie nie było czym oddychać. Ale nikt nie zwracał uwagi na takie drobiazgi w obliczu tego, że impreza zaczęła się rozkręcać na dobre już od samego początku – publiczność we władanie wzięli dj-e, prezentujący wyśmienity, elektro, dance-punkowy program. Rozbawiony tłum prawie nie zauważył, kiedy na scenie pojawił się pierwszy z zespołów, które miały wystąpić tej nocy.

Była to gitarowa grupa Dirty On Purpose – znakomita, ale ciut jakby nie pasująca ze swoją shoegazingowo-zimnofalową muzyką do okoliczności. Jej obecność na scenie tłumaczył chyba przede wszystkim fakt, że to jedni z największych ulubieńców hipsterskiej publiczności, a poza tym – jak z uśmiechem skomentował gitarzysta zespołu na początku swego występu: „nie mieliśmy tu daleko, nasza sala prób mieści się tuż obok”.

Czterech mieszkańców Brooklynu zagrało wyborny koncert, prezentując kilka największych przebojów z błyskotliwego debiutanckiego albumu, uzupełnionych małym zestawem najnowszych, jeszcze nie nagranych, piosenek. „To impreza taneczna, więc mamy dla was jeden utwór znakomicie nadający się do tańca” – zapowiedzieli, po czym zagrali cover dyskotekowego przeboju „Send Me An Angel”, który zdarza im się od czasu do czasu wykonywać na koncertach. Po kilkunastominutowej przerwie, wypełnionej kolejnym znakomitym setem muzyki tanecznej, puszczanej z płyt, na scenie pojawiła się grupa, której członkowie taką właśnie muzykę postanowili wykonywać na żywo – kanadyjska formacja Shout Out Out Out Out. Już od kilku miesięcy było wiadomo, że to prawdziwa, wciąż nieodkryta perła takiego grania, na koncercie muzycy potwierdzili w pełni, że dawno już powinno się wymieniać ich nazwę w gronie najbardziej pomysłowych odnowicieli alternatywnej muzyki do tańca.

Artyści z dwujęzycznej, francusko-angielskiej Kanady znakomicie łączą w swojej muzyce elementy zaczerpnięte wprost z twórczości takich gwiazd francuskiej sceny elektronicznej jak Daft Punk czy niedawny debiutant – Justice, z wyraźnymi nawiązaniami do angielskiego nu-rave’u. W połączeniu z rzadko spotykaną żywiołowością sceniczną przyniosło to efekt w postaci rewelacyjnego, godzinnego setu do tańca, wypełnionego przebojowymi kompozycjami, wykonywanymi za pomocą podwójnego zestawu perkusyjnego, dwóch gitar basowych i niezliczonych urządzeń elektronicznych – między innym wokoderów, w zabawny sposób digitalizujących śpiew obu wokalistów.

I kiedy już wydawało się, że bardziej już się tego wieczoru nie da rozgrzać setek widzów pod sceną, nastąpiło prawdziwe apogeum. Na scenie pojawiło się pięć niezbyt urodziwych i – jak najbardziej rozmyślnie – mocno tandetnie ubranych dziewcząt z Brazylii i towarzyszący im wąsacz. Publiczność wpadła w prawdziwy amok. Zespół CSS jest w Nowym Jorku formacją niezwykle popularną – zawdzięcza to znakomitej, wydanej niedawno także w Stanach Zjednoczonych, płycie i kilku znakomitym koncertom, które dał tu w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy. Tym występem grupa udowodniła, że to sława jak najbardziej zasłużona: rzadko zdarza się oglądać koncerty, podczas których muzycy tak bardzo angażują się w to, co robią, a publiczność tak gorąco reaguje na ich poczynania.

Grupa przedstawiła zestaw swoich największych przebojów, uzupełniony kilkoma niespodziankami – choćby coverem znanego utworu nieco zapomnianej gwiazdy kobiecej odmiany muzyki grunge, grupy L7, zatytułowanego „Pretend We’re Dead”. Za sprawą scenicznego szaleństwa, poszczególne piosenki traciły sporo ze swego studyjnego szlifu, zyskiwały za to jeszcze większą niż zwykle temperaturę, więc absolutnie nikomu nie przeszkadzały drobne uchybienia od wersji znanych z płyt. Bo zdecydowanie nie chodziło tylko o samą muzykę: zespół zadbał o odpowiednią oprawę swojego występu. Jej głównym elementem było kolorowe balony, rozmieszczone na całej scenie. Wokalistka grupy podczas występu przebierała się kilka razy, przy czym… wszystkie kolejne ubrania miała nałożone na siebie i ukryte jedne pod drugimi. Wszyscy członkowie grupy popisywali się co i rusz niespożytą energią i latynoskim temperamentem – sama wokalistka kilka razy wskakiwała w tłum i dała się nieść na rękach przez dłuższy czas.

Ten kompletnie wariacki występ trwał zaledwie pół godziny, ale przy takiej intensywności, jaką zaprezentowali Brazylijczycy, doprawdy trudno byłoby wytrzymać nawet kilka dodatkowych minut. Publiczność była tak zachwycona, a zarazem sponiewierana szalonym tańcem, że nawet nie poprosiła o bis. Tak intensywne doznania trzeba sobie przecież dozować.

Przemek Gulda (23 listopada 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także