The New Pornographers

Berlin, Mudd Club - 2 października 2007

Zdjęcie The New Pornographers - Berlin, Mudd Club

Mimo że serce rośnie gdy popatrzy się na coraz bardziej imponującą ofertę koncertową polskich miast, wciąż Berlin leży pod tym względem lata świetlne przed Warszawą, Krakowem czy Poznaniem. W ciągu ledwie najbliższych tygodni zagrają tu m.in. Animal Collective, Broken Social Scene, Pinback, Super Furry Animals i David Sylvian. Pielgrzymki z Polski wyruszą, by obejrzeć Arcade Fire i Interpol. Powodów, dla których tak się dzieje, jest mnóstwo i są zupełnie banalne. Choćby infrastruktura. Stolica Niemiec oferuje być może najszerszy wachlarz obiektów koncertowych po tej stronie La Manche: znajdziemy tu wszystko, począwszy od monumentalnych sal widowiskowych w rodzaju Tempodromu, poprzez umiarkowanie duże, dedykowane średnich rozmiarów gwiazdom miejsca typu Columbiahalle, po mnóstwo niszowych, pokątnie ulokowanych klubików.

Do tych ostatnich należy chociażby Mudd Club – młodszy brat elitarnego manhattańskiego venue, obrosłego legendami na żyznym gruncie post-punkowej awangardy Nowego Jorku. Berlińska filia MC to skutecznie ukryta w nieoznakowanym podwórzu piwnica, której bramka przypomina z zewnątrz co najwyżej wjazd do garażu. Miniaturowe wnętrze – gabaryty tego miejsca pozwalają mu pomieścić maksymalnie 150 osób – i duszny klimat przywołują natychmiastowe skojarzenie z warszawską Jadłodajnią Filozoficzną.

Występ The New Pornographers poprzedził krótki set Brytyjczyka (tak typuję) z gitarą akustyczną o imieniu Ben (nazwiska nie dosłyszałem, Entschuldigung Sie bitte). Uwzględniając odwieczny niefart do supportów, było to chyba najlepsze, co mogło nas spotkać tego wieczoru. Ben okazał się sympatycznym gościem o głębokim, szorstkim głosie, chwilami wpadającym w rejony Josepha Arthura, kiedy indziej zaś ewokującym nieco Kurta Wagnera. Jego piosenki nie tchnęły może zbytnią oryginalnością, ale to nie tego oczekujesz od tego typu pubowych singer-songwriterów.

Kanadyjczycy weszli na kilkumetrową scenkę w idealnym odstępie, bo kwadrans później, realizując czarny scenariusz fanów – obecności Neko Case i Dana Bejara w składzie nie stwierdzono. Na szczęście w tym momencie pomyślałem o tym po raz ostatni tego wieczoru. Zgodnie z planem wystrzelili z impetem – „All The Things...” sprawdziło się znacznie lepiej niż na płycie, przy „Use It” uśmiechnąłem się szeroko, a kiedy poprawili „Electric Version” przestałem mieć jakiekolwiek obiekcje odnośnie zasadności mojej obecności. Ze sceny biła iście rodzinna atmosfera – zaawansowaną wujowatość Newmana (na zdj. podczas koncertu w Los Angeles 19 września br. - fot. Pitchforkmedia), Collinsa i Dahle równoważyła młodziutka Kathryn Calder. Siostrzenica lidera New Porn niedostatki estradowej charyzmy Neko maskuje swoim bezpretensjonalnym urokiem i naturalną muzykalnością, niezależnie od tego czy stoi za klawiszami, obsługuje miniaturowy akordeon czy wspomaga Carla i Kurta w równiusieńkich, mistrzowskich harmoniach wokalnych. O rzeczach, które wyprawiał Dahle za bębnami też można by się rozpisać – tłukąc z gęstością godną Clema Burke’a i siłą Terry’ego Chambersa, perkusista Pornographers stanowił mocny fundament każdej z kompozycji, w pełni uzasadniając przedrostek „power” w nazwie stylu, jakim zwykło się określać ich muzykę.

Chwała New Pornographers za to, że mimo niepełnego line-upu zespół dołożył wszelkich starań żeby setlista nie ucierpiała. W duet Newmana i Calder w „Challengers” wkradły się zalążki magii, AC poradził sobie bez zarzutu w „The Spirit Of Giving” czy „Testament To Youth In Verse” Bejara, a Kathryn ukradła pani Case zarówno jej poruszającą partię w „The Bleeding Heart Show”, jak i „Letter From An Occupant”, wymiecionym jako ostatni z bisów. Gwarne, średnio żywiołowe niemiecko-międzynarodowe towarzystwo niespecjalnie sprzyjało kilku misternym kompozycjom z ostatniej płyty, choć moment gdy Newman zaseplenił na famym pofątku „My Rights Versus Yours” był z pogranicza poważnego wzruszenia i pociesznego rozbawienia. Prawdziwa zabawa zaczęła się jednak od tytułowego z „Mass Romantic”, poprzez „Twin Cinema” (czemu dopiero teraz po raz pierwszy uderzyło mnie jak bardzo ten kanciasty riff przywołuje XTC) i „Sing Me Spanish Techno”, po ekstatyczne bisy – „Slow Descent Into Alcoholism”, „Execution Day” i wspomniany „Letter”. W ramach postscriptum – podpis rudego na okładce debiutu i sympatyczne ściemy w stylu I’d love to come to Poland!

Kuba Ambrożewski (5 października 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także