City Sol Festival

Nowy Jork, City Sol - 14 lipca 2007

Zdjęcie City Sol Festival - Nowy Jork, City Sol

To był dzień pod znakiem energii słonecznej i szalonych brodaczy. Trzecią odsłoną kilkudniowego festiwalu City Sol, poświęconego promocji alternatywnych źródeł energii, był całodzienny koncert, firmowany od strony muzycznej przez najbardziej popularny i wpływowy z nowojorskich blogów, poświęconych muzyce alternatywnej – Brooklyn Vegan. Impreza odbywała się w plenerze, tuż nad East River i była w całości zasilana za pomocą potężnego urządzenia do przetwarzania energii słonecznej na prąd, znajdującego się tuż za sceną.

Wszystko zaczęło się bardzo wcześnie, bo tuż po południu. Przed sceną zgromadziła się wówczas garstka publiczności. A było warto, bo pierwszy z występujących na festiwalu zespołów pokazał się z niezwykle dobrej strony – młodzi muzycy, tworzący nowojorskie trio Frankpollis przedstawili pół godziny dynamicznego grania w nowofalowo-shoegazingowym stylu. Nie było ono może szczególnie oryginalne, ale robiło znakomite wrażenie, które każe z niecierpliwością oczekiwać płytowego debiutu grupy, zaplanowanego na jesień.

Po Frankpollis na scenie zainstalował się wieloosobowy skład, The Budos Band, grający afro-soul z wszystkimi przynależnymi temu gatunkowi elementami, np. rozbudowanymi sekcjami: rytmiczną i dętą. Pewnym rozczarowaniem okazał się dość oczekiwany – publiczności było już zdecydowanie więcej niż na początku festiwalu – występ tria These Are Powers. Owszem, wokalistka zakończyła go tarzając się po scenie i wyjąc ni to z bólu, ni z ekstazy, ale poza tym ta surowa, ale jakby pozbawiona siły muzyka nie robiła jakiegoś większego znaczenia.

Tym bardziej w obliczu tego, co działo się na scenie już chwilę potem – zainstalowali się na niej muzycy z nowojorskiej grupy O’Death, grającej… rześkie country z mocno punkowym podejściem. To ostatnio jedni z większych ulubieńców hipsterskich blogów muzycznych. Podczas tego koncertu pokazali, skąd się bierze ta fascynacja – porywający występ mógł naprawdę urzec i oczarować. Muzycy O’Death stawiają na stuprocentową surowość i naturalność – nie używają żadnych elektronicznych przetworników ani efektów, a i zestaw instrumentów też mają mocno tradycyjny. Banjo, ukulele, skrzypce – to głównie one wpływają na brzmienie zespołu, oprócz tego muzycy używają jeszcze akustycznej gitary, basu i perkusji. Ale używają w sposób co najmniej niezwykły – perkusista grupy jest jedną z najbardziej energetycznych osób w zespole. Nie może usiedzieć za swoim instrumentem i gra na nim w sposób mocno niecodzienny: do jednej ze stóp miał przymocowane taśmą klejącą tamburyno, w bębny uderzał nie tylko pałkami, ale np. łańcuchami, a talerze miał zniszczone w bardzo malowniczy sposób, co dawało niezwykłe efekty brzmieniowe.

Początkowo wydawało się, że to będzie najspokojniejszy koncert świata – muzycy usiedli z przodu sceny na krzesełkach i zaczęli grać swoje piosenki, pachnące ogniskiem, kojotem i indiańskim kocem. Ale nie wytrzymali zbyt długo – już po chwili wszyscy miotali się po scenie, wydzierając się w niebogłosy – niekoniecznie do mikrofonów, tracąc czasem kontakt ze swoimi instrumentami i ze sobą nawzajem. Ale w niczym nie przeszkadzało im to grać kolejnych utworów z niezwykłą pasją i szaleństwem. Widząc tych kilku potężnych brodaczy wykrzykujących proste teksty swoich utworów, nie sposób było nie dać się porwać ich energii i zaangażowaniu.

Dwie kolejne godziny festiwalu odbywały się pod znakiem klonowego liścia – kolejno po sobie wystąpiły dwa zespoły z Montrealu. Najpierw Bernard Lakes, który dzień wcześniej zrobił furorę podczas koncertu w Mercury Lounge. Tym razem grupa wypadła równie dobrze – nawet mimo tego, że jej występ był trochę krótszy. Psychodelizujący, lekko stonerowy rock wypadł znakomicie nie tylko w kameralnym klubie, ale i na otwartej scenie. Dużo skromniejszy pod względem brzmieniowym, ale bardziej energetyczny był występ zespołu Land Of Talk. Choć grupa nie ma jeszcze wydanej pełnowymiarowej płyty, już jest jednym z najwyżej cenionych młodych zespołów indie-rockowych. Ten występ mógł tylko potwierdzić dobrą opinię o tej formacji – formuła punkujących piosenek z damskim wokalem znakomicie się sprawdziła, a liderce zespołu udało się natychmiast nawiązać kontakt z publicznością.

Jednak największą atrakcję organizatorzy zostawili na sam koniec festiwalu – to występ dawno nie oglądanego w rodzinnym mieście zespołu Les Savy Fav z Brooklynu. Grupa właśnie nagrała nowy materiał, więc nic dziwnego, że część repertuaru wypełniły premierowe kompozycje. Dość powiedzieć, że nie różnią się one za bardzo pod względem stylistycznym od tego, co zespół proponował do tej pory. Nie było zresztą czasu zastanawiać się nad tym, bo całą uwagę – jak zawsze – skupiał na sobie wokalista zespołu. Ilością swoich pomysłów i energii mógłby obdzielić większość polskiej sceny rockowej. Nie sposób opisać wszystkich wariactw, które popełnił ten nieokiełznany artysta tego wieczoru. Gdyby chcieć podać tylko krótki przegląd tych najbardziej spektakularnych, z pewnością wymienić trzeba bieganie z mikrofonem po całym placu przed sceną i nieustanny kontakt z publicznością czy choćby moment, w którym muzyk przeskoczył barierki oddzielające teren festiwalu od reszty miasta, pobiegł na parking i zaśpiewał kolejny utwór na dachu stojącej tam furgonetki. W drodze powrotnej znalazł ogromny plastykowy pojemnik z wodą, którą wylał potem ze sceny wprost na głowę domagającego się tego głośno widza. Strój zmieniał podczas tego wieczoru kilkakrotnie, pojawiając się na scenie to w ukraińskiej wzorzystej koszuli, to w plastykowym różowym płaszczu przeciwdeszczowym, to wreszcie w przebraniu naukowca badającego owady, żyjące gdzieś w odciętej od świata dżungli. W obliczu jego wszystkich szaleństw fakt, że basista zespołu pierwszy utwór zagrał trzymając w nosidełku na piersiach swojego urodzonego kilka miesięcy wcześniej syna, nie wydaje się absolutnie niczym zadziwiającym.

Kiedy zakończył się ten występ, publiczność długo nie mogła ochłonąć. Nie tylko po wyczynach wokalisty Les Savy Fav, ale po całym, znakomitym i bardzo różnorodnym pod względem muzycznym festiwalu.

Przemek Gulda (25 sierpnia 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także