Beirut

Malta, Poznań - 28 czerwca 2007

Zdjęcie Beirut - Malta, Poznań

Wszystko było perfekcyjnie dopasowane: to miejsce - cyrkowy namiot nad jeziorem, ten czas - środek czerwcowej nocy i ten zespół - hipsterzy grający wschodnioeuropejską muzykę. Beirut wystąpił w Poznaniu.

Koncert amerykańskiej formacji Beirut był częścią programu tegorocznego festiwalu teatralnego Malta - kolejnym po ubiegłorocznym występie formacji Antony And The Johnsons, Coco Rosie i Devendry Banharta, dowodem na to, że organizatorzy tej imprezy są bardzo wyczuleni na ważne zjawiska we współczesnej muzyce alternatywnej.

A zespół Beirut z pewnością takim zjawiskiem jest. Kompletnie w Polsce niedoceniony, nawet pomimo tego, że grana przez tą formację muzyka, w wersji nieco bardziej komercyjnej, miała tu jeszcze niedawno swoje złote lata za sprawą takich artystów jak choćby Goran Bregovic, udowodnił czwartkowym koncertem, że zdecydowanie jest formacją wartą i godną dużo większego zainteresowania.

Beirut powstał jako jednoosobowy projekt amerykańskiego nastolatka spod Nowego Jorku, Zacha Condona. Postanowił on grać muzykę z Europy Wschodniej, łącząc elementy tradycji żydowskiej, bałkańskiej i kilku innych. Znalazła się ona na świetnej, choć noszącej niezmywalne piętno czysto studyjnej, a może raczej - domowej produkcji, debiutanckiej płycie. Dziś Beirut to wieloosobowa, bardzo zgrana formacja, której członkowie posługują się zaskakująco dużą ilością niezwykłych instrumentów rozrzuconych - zupełnie dosłownie - w pozornym nieładzie po całej scenie. Była tam i cała gama instrumentów dętych: trąbki, klarnety, saksofony, i bałałajkopodobne odmiany gitar, skrzypce, najróżniejsze przeszkadzajki i instrumenty perkusyjne a nawet - stojący dostojnie z tyłu sceny czarny fortepian.

Od samego początku koncertu, od chwili gdy wyszli na poznańską scenę, rzucając krótkie i - mimo wszystko - dość zaskakujące: „shalom”, było wiadomo, że nie jest to zespół, który przyjeżdża do kolejnych miast na swej trasie koncertowej tylko po to, by rutynowo zagrać kolejny raz zestaw tych samych utworów, ukłonić się i zejść. Żywiołowość, porywająca energia i niemal dziecięca radość ze wspólnego grania były widoczne na każdym kroku, w każdej minucie tego krótkiego, ale niezwykle gorącego występu.

Zespół zaprezentował większość materiału ze swej debiutanckiej płyty „Gulag Orkestar”, a także kilka premierowych utworów, które już dziś każą czekać z wielką niecierpliwością na zapowiadany już od jakiegoś czasu drugi album grupy. W programie koncertu znalazły się też tradycyjne serbskie utwory ludowe, znane Polakom znakomicie z wersji przygotowanych przez wspomnianego Bregovicia i nagranych na płycie z Kayah. To właśnie one wywołały największy entuzjazm publiczności, która nie tylko uderzyła do ognistego tańca, ale na dodatek... śpiewała polskie wersje tekstów, wywołując spore zaskoczenie amerykańskich muzyków.

Muzycy Beirut przekonali do siebie widzów niemożliwym do ukrycia entuzjazmem i sceniczną spontanicznością. Choć z jednej strony jest oczywiste, że rodzaj muzyki, którą grają, jest dla nich tylko pustą konwencją, że to nie element ich tradycji i zbiorowej pamięci społeczności, w której żyją. Na dobrą sprawę mogliby więc w zasadzie równie dobrze wykonywać swoje utwory w konwencji latynoskiej czy afrykańskiej. A jednak nie czuć było podczas tego występu ani krzty sztuczności czy plastykowej scenicznej kreacji. Nieco zaskakująco: największymi atutami tego koncertu były właśnie autentyzm i szczerość.

Sam Condon okazał się nie tylko świetnym wokalistą i instrumentalistą, ale także skutecznym dyrygentem swej sporej - złożonej oprócz niego z siedmiu osób - orkiestry. Czujnie kontrolował pozorny sceniczny chaos, dając muzykom dyskretne sygnały kiedy mają „wchodzić” poszczególne instrumenty. Udało mu się też błyskawicznie nawiązać kontakt z publicznością. A ta nie pozwalała muzykom zejść ze sceny. Po pierwszym bisie, który nie był przecież dla muzyków niczym niespodziewanym, publiczność wybłagała drugi - członkowie zespołu byli tak zdezorientowani i zaskoczeni gorącym przyjęciem i kompletnie nieprzygotowani na kolejny bis, że musieli ponownie zagrać utwór, który pojawił się już wcześniej.

Słowiańsko-żydowska muzyka grana przez bezpretensjonalnych hipsterów zza Oceanu w cyrkowym chapiteau nad poznańskim jeziorem zabrzmiała po prostu doskonale.

Przemek Gulda (12 lipca 2007)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: E.
[25 lutego 2015]
Kocham ich muzykę !!!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także