Antony & The Johnsons, CocoRosie, Matmos

Nowy Jork, Warsaw - 26 lipca 2006

Zdjęcie Antony & The Johnsons, CocoRosie, Matmos - Nowy Jork, Warsaw

Gdyby prezydent Rzeczpospolitej, jego brat i jego minister edukacji wiedzieli co się wyprawia w Polskim Domu Narodowym na Greenpoincie, natychmiast zamknęliby ten przybytek i zabronili tam jakiejkolwiek działalności. Na szczęście ich lepkie i brudne macki nie sięgają tak daleko, dlatego w środowy wieczór w klubie Warsaw mógł się bez problemu odbyć duży benefitowy koncert, z którego dochód przeznaczony był na rzecz organizacji zajmującej się pomocą młodzieży homo- i biseksualnej, która ma z powodu swej orientacji problemy w domu rodzinnym. Za muzyczną stronę całego przedsięwzięcia odpowiedzialny był Antony, jedna z najbardziej charakterystycznych dziś postaci, niemal ikon, nowojorskiego środowiska spod znaku queer. Oprócz swojego zespołu zaprosił na scenę koleżanki, z którymi współpracuje nie od dziś, mieszkające od dłuższego czasu w Nowym Jorku siostry tworzące zespół CocoRosie oraz swych przyjaciół z San Francisco, grupę Matmos. Gospodarzem wieczoru był jeden, a może jedna, z najbardziej charyzmatycznych nowojorskich drag queen, Murray Hill, pojawiająca się publicznie pod postacią pięćdziesięcioletniego pyknika w grubych okularach, mocno zaprawionych brylantyną włosach i zawadiackim wąsiku, jakby wprost z lat trzydziestych. Nic dziwnego, że taki skład wykonawców i charakter imprezy ściągnął do Polskiego Domu Narodowego na Brooklyn dużą część nowojorskiego środowiska gejowskiego i transseksualnego. Jak zwykle w tym klubie wszyscy rzucili się najpierw na prawdziwe polskie pierogi, a dopiero potem ruszali pod scenę.

A było warto, bo działo się tam sporo. Koncert rozpoczęły panie z zespołu CocoRosie. Ich występ jak zwykle pełen był niezamierzonego chaosu, uroczej nieporadności i lekkiego zagubienia. Ale w żaden sposób nie przeszkadzało to tym dwóm niezwykle utalentowanym dziewczynom i ich przyjaciołom w stworzeniu poruszającego widowiska. Jak zwykle wypełnione było ono dziwnymi dźwiękami i zdumiewającymi głosami obu wokalistek. Jak zwykle przypominało trochę spektakl przygotowany przez zepsute zabawki, rozregulowane mechanizmy i rozprogramowane urządzenia elektroniczne. Piękne melodie, ubrane w lekko niepokojące dźwięki nabierają w wykonaniu CocoRosie zupełnie niepowtarzalnego charakteru. Tak było i tym razem. Nowojorska publiczność doczekała się nawet czegoś, co nie dane było przeżyć widzom poznańskiego występu tych artystów: wspólnego z Antonym wykonania utworu „Beautiful Boys”.

Trzy kolejne kwadranse należały już niepodzielnie do tego wokalisty i jego zespołu. Zasiadł do czarnego fortepianu i po prostu zaczął śpiewać. I nie było potrzeba już niczego więcej, żeby zakochaną w nim bezgranicznie hipsterską publiczność wprawić w prawdziwy amok. Ale amok niezwykle intymny i łagodny – jeśli komuś zdarzyło się głośniej wyrazić zachwyt, inni uciszali go, żeby nie zakłócał onirycznej atmosfery ballad Antony'ego. A on przechodził płynnie z jednego utworu w drugi, a każdy był jeszcze smutniejszy od poprzedniego. Z nastrojem tych piosenek całkowicie kontrastowały opowieści wokalisty, zabawiającego publiczność między utworami. Można się więc było dowiedzieć, że Antony jest śmiertelnie zakochany w nieżyjącym od ponad trzydziestu lat perkusiście Alu Johnsonie, albo o tym, że kiedy napisał piosenkę „For Today I Am A Boy”, był święcie przekonany, że wstyd nigdy nie pozwoli mu wykonać na żywo tej niezwykle ekshibicjonistycznej ballady. Najzabawniejszym momentem koncertu było zdecydowanie wspólne z dziewczętami z CocoRosie wykonanie zabawnej piosenki o „skaczących narządach płciowych”.

Ostatnim punktem programu był występ, który od poprzednich dwóch różnił się diametralnie i dramatycznie – muzyka Matmos to bardzo eksperymentalne improwizacje, odgrywane przez czwórkę muzyków na całej gamie instrumentów: od klasycznych i akustycznych, do najnowszej elektroniki. Choć w tym występie było mnóstwo oryginalnych pomysłów, trochę zabrakło tej muzyce struktury i kompozycyjnego porządku. Najmocniejszym elementem występu Matmos było wspólne z Antonym wykonanie utworu zadedykowanego jednemu z zapomnianych nowojorskich twórców kina niezależnego, którego film był wizualną ilustracją tego fragmentu koncertu. Lekko surrealistyczny, napełniony bardzo silnie oddziałującym na widza erotyzmem był znakomitym podsumowaniem całego wieczoru. A Antony okazał się prawdziwym mistrzem, znakomicie wypadając zarówno we własnych, lirycznych balladach, w zabawnych wulgarnych pioseneczkach i improwizowanych eksperymentach dźwiękowych.

Przemek Gulda (17 września 2006)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także