Clap Your Hands Say Yeah + Against Me!, World/Inferno Friendship Society, The Exit

Nowy Jork, Seaport Music Festival i CBGB - 10 sierpnia 2005

Zdjęcie Clap Your Hands Say Yeah + Against Me!, World/Inferno Friendship Society, The Exit - Nowy Jork, Seaport Music Festival i CBGB

Tego dnia – jak to się zresztą często zdarza w tym mieście – wielbiciele alternatywnego rocka mieli nie lada dylemat. Dwa ciekawe koncerty, prawie w tym samym czasie. I co wybrać? Okazało się, że niekiedy da się jednak, wbrew ludowym mądrościom, złapać dwie sroki za ogon.

Grupa Clap Your Hands Say Yeah rozpoczęła swój plenerowy koncert na jednym z mól dawnego nowojorskiego portu dość wcześnie. Było jeszcze jasno, a znad wody wiała przyjemna świeża bryza. Atmosfera w sam raz dla tej radosnej, niemal hipisowskiej w duchu, muzyki. Ulubieńcy opiniotwórczego amerykańskiego portalu muzycznego Pitchfork nie okazali się na szczęście pustą i bezwartościową wydmuszką. Poniekąd udowodnili to już swoją debiutancką płytą, ale ten koncert potwierdził to jeszcze dobitniej. Bezpretensjonalność, zdumiewająca prostota i talent do pisania bardzo przebojowych piosenek to największe atuty tego zespołu. Na koncercie nie zabrakło żadnego z hitów grupy, przyjmowanych aplauzem przez tłumnie zgromadzoną publiczność.

Jedyne czego trochę brakowało podczas tego występu to kontakt z publicznością. Muzycy grupy co prawda uśmiechali się bez przerwy, opowiadali żarty, bawili się grając poszczególne kawałki, ale było wyraźnie widać, że to hermetyczna impreza w gronie zespołu, na którą publiczności raczej nie zaproszono. Muzycy nie powiedzieli w zasadzie ani słowa do widzów, poprzestając na dziarskim i sprawnym zaprezentowaniu swojego materiału.

Pod tym względem wokalista grupy World/Inferno Friendship Society (na zdjęciu) okazał się dokładnym przeciwieństwem frontmana Clap Your Hands Say Yeah. Gadał jak najęty – niekiedy jego zapowiedzi i opowieści trwały dłużej niż poszczególne kawałki grupy. Zespół grał tego samego wieczoru w legendarnym klubie CBGB. Był to jeden z całej serii benefitowych koncertów, których celem jest ratunek słynnego klubu przed zapowiadanym na początek września zamknięciem. Całe artystyczne podziemie Nowego Jorku aż huczy, wszyscy starają się ratować legendarny klub – miejsce narodzin takich grup jak Ramones, Talking Heads, Television czy Blondie.

Brooklyńska formacja World/Inferno Friendship Society zaprezentowała duży zestaw swoich piosenek, opartych na połączeniu punk rocka z wodewilową muzyką estradową, dźwiękami rozbudowanej sekcji dętej, a czasem wręcz – rytmami skocznego walczyka. Miło było popatrzeć, kiedy publiczność, składająca się w dużej części z rasowych punków, dobiera się w pary i tańczy razem w niemiłosiernym tłoku, jak na potańcówce sprzed stu lat. Przedtem wystąpiła jeszcze jedna nowojorska formacja: The Exit. Niestety z tym zespołem dzieje się coś bardzo niedobrego – po rewelacyjnym debiucie, znakomicie odnawiającym tradycję melodyjnego, lekko zaprawionego elementami reggae punk rocka, rodem wprost z płyt The Clash, drugi album okazał się mocnym rozczarowaniem. Za dużo było na niej smętnego i wtórnego reggae, za mało energii. I tak niestety było na koncercie – grupa wikłała się w kilkuminutowe kawałki, które ewidentnie pozbawione były pomysłu. Szkoda.

Ale gwiazdą wieczoru była formacja Against Me! z Florydy. To jeden z najpopularniejszych w tej chwili w Stanach zespołów związanych ze sceną punkową. Wywodzi się z niej, ale o głowę przewyższa wszystkie inne kapele, które działają w jej ramach. Muzyka grupy to rewelacyjnie przebojowy gitarowy rock, w którym elementy punkowe uzupełniane są inspiracjami indie-rockowymi. Na dodatek grupa bardzo twórczo bawi się takimi konwencjami jak southern rock, country i tradycyjna muzyka irlandzka.

Najważniejsze jest jednak to, że muzyka zespołu jest piekielnie przebojowa, wściekle melodyjna i wdzierająca się do głowy już od pierwszego przesłuchania. Koncert udowodnił, że to świetny zespół. Grupa przedstawiła zestaw swoich największych hitów, wykonując je z taką pasją, że jej członkowie niemal eksplodowali energią i nieskrywanym szaleństwem. Publiczność doceniła zaangażowanie członków zespołu, przygotowując im bardzo gorące przyjęcie. Wszystko zakończyło się wspólnym wykonaniem jednego z największych hitów grupy, „We Laugh At Danger”, podczas którego na scenę wskoczył tłum rozbawionych widzów. Do teraz nie wiadomo, jak w tym tłoku muzykom udało się zagrać ten kawałek do końca. Ale o żadnych bisach po takim zakończeniu nie mogło być mowy.

Przemek Gulda (6 września 2005)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także