Godflesh

Streetcleaner

Okładka Godflesh - Streetcleaner

[Earache Records; 13 listopada 1989]

Nie będę ukrywał, że kiedy pierwszy raz usłyszałem tę płytę, to mnie zwyczajnie odrzuciła. Miałem tak zresztą z większością muzyki industrialnej i jej pochodnych. Jednak „Streetceaner” nie dał za wygraną i gdy po latach do niego wróciłem, doznałem dziwnego olśnienia. Dziwnego, bo błysk geniuszu jest na debiutanckim albumie Godflesh ukryty bardzo głęboko, pod grubymi warstwami dźwiękowego brudu. Ale nikt nie powiedział, że będzie łatwo, a fakt że na „urodzinową” płytę wybrałem właśnie „Streetcleaner” świadczy o magnetycznej mocy tej muzyki.

Brutalność tego materiału bierze się z tego, że dwa dość radykalne formalnie gatunki industrialu i metalu zderzają się ze sobą i to na bardzo małej przestrzeni. Brzmienie płyty jest oparte na jedynie trzech składnikach: gitarze, basie i automacie perkusyjnym. Paleta jest skromna, ale Justin Broadrick i koledzy nie potrzebują więcej by tworzyć piekielną, niezwykle intensywną ścianę dźwięku. Broadrick grający wcześniej w Napalm Death przeszedł niezłą szkołę ciężkiego grania, jednak jego ambicje sięgały o wiele dalej. Chodziło mu o całkowicie nowy rodzaj ekspresji. Wolne doomowe tempo sunących z mocą tsunami riffów zostało przez niego wpuszczone w tryby monotonnego, industrialnego stukotu maszyn. Dało to efekt muzyki rozgrzanej do czerwoności, drżącej w nawarstwiających się przesterach i pogłosach. Do tego dochodzi niski, zdehumanizowany wokal Broadricka, który ogranicza swoje teksty do prostych, skandowanych komunikatów.

Pierwotna wersja albumu zawierała tylko dziewięć utworów. Pomiędzy pierwszym mięsistym riffem „Like Rats”, który wjeżdża bez ostrzeżenia po tajemniczych sprzężeniach, a ostatnim wyplutym przez Broadricka słowem w otępiałej końcówce „Locust Furnace” jesteśmy więźniami obezwładniającego zmysły, monolitycznego soundu. Da się jednak wyróżnić z tego równego krążka rozmaite highlighty. Za esencjalny dla Godflesh utwór należałoby uznać siedmiominutowe „Christbait Rising”, które co jakiś czas zwalnia, by zaraz potem ruszyć się z jeszcze większą mocą. Jeżeli zaś szukamy potężnych dronów, to prezentuje je w pełnej okazałości statyczna, przedłużana w nieskończoność końcówka „Head Dirt”. Jeżeli pragniemy industrialnego nawalania, to idealny będzie tu kawałek „Pulp”. Moim osobistym faworytem jest zaś utwór tytułowy, atakujący niczym burza piaskowa.

Spuścizna krążka jest nie do przecenienia. To co udało się osiągnąć na debiutanckiej płycie Godflesh wyznaczyło standardy nowoczesnej muzyki metalowej, a skutki tego odczuwamy do dziś. „Streetcleaner”, wówczas undergroundowy album, stał się przecież później inspiracją dla szerokiej gamy metalowych grup takich jak Neurosis, Isis, Boris czy Sunn 0))), stwarzając z miejsca nowy gatunek zwany sludge metalem.

*Tekst jest częścią cyklu Cudowne lata.*

Michał Weicher (24 października 2014)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także