Common
Be
[GOOD/Geffen; 24 maja 2005]
Nigdy nie zapomnę mojego pierwszego kontaktu z „Be”, głównie przez niesamowicie chwytliwe bity i kapitalne teksty. Ten album to spotkanie dwóch artystów w życiowej formie - świadome, dostarczane ze spokojnym flow zwrotki Commona za akompaniament mają podkłady Kanyego Westa, który właśnie osiągnął mistrzostwo w definiowaniu swojego stylu. Przyspieszone soulowe sample, rozpoznawalne na pierwszy rzut ucha bębny i niewątpliwy talent do melodii wyniosły producenta na sam szczyt hip-hopowej gry. Na „Be” znajdują się również dwa bity J Dilli, który przez jakiś czas był współlokatorem Commona i duchowym przewodnikiem Westa. Szczególnie warto przyjrzeć się „Love Is…” na samplach z „God Is Love” Marvina Gaye’a, by uświadomić sobie, jak niepowetowaną stratą dla muzyki było przedwczesne odejście producenta.
„Be” podąża ścieżką zaangażowanego rapu, poruszając tematy ważne dla czarnej społeczności. Przejmujący storytelling „Testify” i „The Food” (nie bez powodu na albumie znalazła się wersja live z programu Dave’a Chappelle’a), emocjonalny przekaz „Real People”, wreszcie - piękne podsumowanie w postaci „It’s Your World” (na bicie J Dilli), które kończy album na optymistycznej nucie – „Be” to od początku inteligentna i angażująca emocjonalnie płyta, która opowiada często o niełatwych czy tragicznych aspektach życia na ulicach Chicago. Common nie rezygnuje z krzewienia nadziei, unikając tym samy litanii krzywd i gangsterskich historii, zresztą bity Westa są dalekie od jakichkolwiek ulicznych stylistyk. Płyta nie stroni od bardziej osobistych utworów, jak „Be” czy „Go!”, tym bardziej pogłębiając optymistyczny wydźwięk całości. Zaangażowanie, ale nie moralizatorstwo, optymizm, ale nie hedonizm i lekkoduszność: w tym zestawieniu widać różnice między hip-hopowym zeitgeistem AD 2005 a stanem dzisiejszym, w którym płyta taka jak „Be” byłaby niemożliwa.
Minęło niemal dziesięć lat i sytuacja obu artystów zmieniła się diametralnie: Kanye oprócz przesuwania granic hip-hopu, przesuwa granice swojej megalomanii (mimo wszystko nagrywając świetne płyty, wyprzedzając i przewidując muzyczne trendy), Common po kilku mniej udanych longplayach wraca do łask z nowym krążkiem, bardziej żyjąc swoją karierą filmowo-telewizyjną, aniżeli kondycją rapu. „Be” to album wyjątkowy, powstały w czasach, kiedy talenty Westa i Commona rozkwitały, napędzane artystyczną ambicją, kreatywnym duchem Dilli i niesamowitą chemią na linii raper-producent. Kończę kolejny odsłuch „Be”. Ciarki nie opuszczają mnie od początku do końca.