The Teardrop Explodes

Kilimanjaro

Okładka The Teardrop Explodes - Kilimanjaro

[Phonogram Records; październik 1980]

Gdyby członkowie Crucial Three ogłosili, że współpracują dziesięć czy dwadzieścia lat później, stopień ekscytacji niektórych środowisk mógłby osiągnąć niebezpieczne rejony. Problem w tym, że oni spotkali się zanim cokolwiek się wydarzyło. I dziś, kiedy jeszcze dodać do tego proroczą nazwę, wydaje się, że cwaniaki uknuli to, z góry wiedząc jak historia się potoczy. Nikt spoza wąskiego, wtajemniczonego grona nigdy nie usłyszał ani jednej piosenki i nie zobaczył ani jednego ich koncertu. W wakacje 1977, po całych sześciu tygodniach działalności projekt-efemeryda zakończył swój żywot na zawsze, po latach przeradzając się w jeden z najchętniej przytaczanych mitów sceny liverpoolskiej. Co wydarzyło się w ciągu tamtych czterdziestu majowo-czerwcowych dni, co tak natchnęło trzech członków tej wciąż dla wielu czytelników tekstu enigmatycznej grupy? Wypili coś dziwnego? Zjedli jakieś czarodziejskie naleśniki? Posłuchali wspólnie paru dobrych płyt? Wysyłajcie smsy, a ja tymczasem przedstawię o kogo chodzi. Ian McCulloch, przyszły lider Echo & The Bunnymen. Pete Wylie, przyszły lider Wah. Julian Cope, przyszły lider The Teardrop Explodes. Trzy lata później w Liverpoolu każdy z nich był już postacią, a ich muzyka wydarzeniem. Wylie szykował się do wydania długogrającego debiutu swojej nowej formacji. Mac był o kroczek dalej. Stawał się uznaną gwiazdą. Bunnymen potrzebowali jednego „Crocodiles” żeby zgromadzić wokół siebie otaczającą ich kultem publikę.

To jednak The Teardrop Explodes najszybciej zanotowali sukces komercyjny, bo i też mieli najwięcej do zaproponowania szerszej widowni na sam początek. Cope od reszty konkurencji odróżniał się nie tylko ekscentrycznym usposobieniem i inspiracjami, ale i samą wizją zespołu. Nie chciał, żeby Teardrops byli kolejnym post-punkowym składem z wokalem, gitarą, basem i perkusją. W zespole znalazły się więc nie tylko jeszcze w miarę konwencjonalne dla im podobnych klawisze, ale dwóch trębaczy, będących obok Cope’a znakiem rozpoznawczym liverpoolczyków. (Po latach zafunkcjonował z tego powodu dowcip na temat zespołu, który zresztą rozpowszechniał sam Julian. Q: What’s the difference between a cow and The Teardrop Explodes? A: A cow’s got the horns at the front and a twat at the back). To dzięki temu „Kilimanjaro” jedną ręką bez trzymanki broni się po latach na tle często monotonnych, kiepsko wyprodukowanych wydawnictw post-punkowych.

Debiut The Teardrops znalazł przysłowiowy złoty środek między zabawą a psychodelią; przyjemnością a niepewnością. Często chodzi po prostu o umiejętnie spowity mgłą tajemnicy, doskonały popowy songwriting, jak w bajkowym „Treason”, który ze swoim noworomantycznym refrenem może stawać w szranki z najlepszymi pod tym względem osiągnięciami The Cure czy Echo & The Bunnymen. Nic dziwnego, że stał się jednym z dwóch pierwszych dużych przebojów zespołu, obok wypuszczonego pomiędzy kolejnymi edycjami tamtego „Reward”, który akurat jest już singlem spoza debiutu. Bless my cotton socks, I’m in the news! - śpiewa na powitanie Cope, dęciaki atakują żarliwie, bębniarz Gary Dwyer punktuje gęsto. Oto przepis na coś, co po latach, mówiąc kolokwialnie, zażera nie mniej niż wtedy.

Prawdziwą ucztą są dwie „epickie” kompozycje. „Poppies In The Field” uderza w tony psychodeliczne, ze swoją puszczoną od tyłu linią gitary i organowym solo, choć typowo zimnofalowa melodia basu nie pozwala stracić rozeznania w czasie. „Kilimanjaro” w pigułce jest „When I Dream”. To zapewne pomysł zafascynowanego krautem i płytami Kraftwerk Cope’a, żeby zrealizować utwór siedmiominutowy oparty na repetytywności. Siedem minut identycznego motywiku syntezatora, siedem minut to samo gra perkusista, basista i nawet Cope w pewnym momencie wpada w trans powtarzając onomatopeiczny refren utworu przez dobre sto dwadzieścia sekund. Przy czym wszystko pozostaje w luźnych, choć jasno sformułowanych ramach popu, wraz z upływem czasu nieuchronnie zmierzając do rozmazanej dźwiękowej plamy zacierającej granice między jawą i snem. Nieprzypadkowo, balansowanie na granicy dwóch stanów świadomości zdaje się inspirować sporą część płyty. Wszak bodźcem do napisania „Second Head” była fraza wypowiedziana we śnie przez gitarzystę Teardrops Michaela Finklera. Nawet sam Cope chwilami zdaje się nie ukrywać, że nie wie już po której stronie lustra się aktualnie znajduje. Poppies are in the field. But don’t ask me what that means.

W międzyczasie dostajemy solidne przeszkolenie z podstaw new wave. Tak bowiem brzmią The Teardrop Explodes na co dzień. Sekcji rytmicznej, o dziwo, dużo bliżej niż do krajowych pionierów post-punku jest do lotności Talking Heads. Są momenty, gdzie zza ponurych i zimnych chmurek zaczyna mniej lub bardziej śmiało prześwitywać funkowe słoneczko. Gitary, dalekie od zgrzytliwości Gang Of Four, skupiają się raczej na tworzeniu wspólnych tekstur z klawiszami, co sprawia, że zespół brzmi charakterystycznie. A nawet antycypuje to i owo w brytyjskiej muzyce, bo „Brave Boys Keep Their Promises” ma niemało wspólnego z The Smiths, a bliskowschodnia egzotyka „Thief Of Baghdad” nie jest zbyt odległa od niektórych prób Duran Duran.

Teardrop Explodes mogą spokojnie przypisać sobie wpływ na cały szereg mniej czy bardziej ważnych grup. Od lat toczone są spory o ich domniemane pierwszeństwo wobec Echo & The Bunnymen lub odwrotnie i przypomina to dyskusję w temacie jajka i kury, zwłaszcza, że jeden z utworów z „Kilimanjaro” (konkretnie „Books”) pochodzi z okresu współpracy Maca z Julianem i Bunnymen również zarejestrowali swoją jego wersję. Ale już w muzyce The Chameleons czy The Icicle Works ducha Cope’a i kolegów słychać od razu. Kolejne pokolenia też nie wahały się zaciągać u liverpoolczyków długu. Po wysłuchaniu „World Shut Your Mouth”, solowego hitu Juliana z 1986 roku, można wręcz podjąć decyzję o wyrzuceniu na śmietnik kolekcji kompaktów Inspiral Carpets i paru innych madchesterskich drugoligowców. A co bardziej taneczne instrumentalne momenty (do odnalezienia w „Bouncing Babies” i „Second Head”) rzucają kolejny cień na oryginalność Franz Ferdinand.

Krótko mówiąc, klasyk. Szkoda, że jedyny w dorobku zespołu. Trudno jednak było ustabilizować formę, kiedy miesiąc bez zmiany składu dla The Teardrop Explodes był miesiącem straconym, a Cope’owi coraz trudniej było porozumieć się z kolegami odnośnie wspólnego kierunku muzycznego. Ten z czasem stał się jednym z naczelnych ekscentryków brytyjskiej muzyki, obok licznych albumów solowych publikując np. własne opracowania na temat sceny krautrockowej czy kamiennych kręgów. A kiedy mówi o szansach ewentualnej reaktywacji swojej macierzystej grupy, wypada jak zawsze przekonująco. Would you ever return to having your mother wipe your asshole?

Kuba Ambrożewski (28 lutego 2006)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także