Urbanizer #3: kwiecień-maj 2011
Skok życia brytyjskich basowców na zdobycze house’u trwa w najlepsze. Kliniczny czwórkowy rytm na dobre zagościł już w katalogach wyspiarskich wytwórni i co rusz kolejny producent rzuca nowe światło na konkubinat tradycji UK garage i syna chicagowskiej sceny. Nawet Burial, słynący ze swoich pozornie rozjechanych struktur, w nowym singlu dał się porwać symetrycznej house’owej pulsacji, o czym wspominaliśmy w marcu. W kontekście ostatniej zajawki królewskich klubów długo wyczekiwany singiel Jokera może budzić mieszane uczucia – o czasowym poślizgu i mentalnym spóźnieniu dosadnie pisze w tym miesiącu Paweł Klimczak. Zmutowany house wyziewa też z nowych propozycji szkockiego labelu Numbers, który zdaje się przejmować rolę „prowodyra” po nieco uśpionym w tym roku Night Slugs. W majowym Urbanizerze poczytać można o nowym kawałku Deadboya, a najbliższa namacalna okazja do przyjrzenia się dorobkowi tej muzycznej fabryki już 27 maja w warszawskim klubie 1500m2, podczas imprezy spod znaku Red Bull Music Academy i Numbers. (Marta Słomka)
Posłuchaj wszystkich utworów dzięki playliście YouTube.
Deadboy - Wish U Were Here (8/10)
Mimo iż dorobek Deadboya jest na razie dość skromny, londyńczyk zdołał już wparować do czołówki moich ulubionych nowych producentów brytyjskich. Jeśli kogoś nie przekonał masywny charakter „U Cheated” lub oszczędne garażowe próbki na trzyutworowym singlu „Cash Antics Vol. 1”, musiał zostać kupiony przepięknym slo-mo house’owym remiksem „Fireworks” Drake’a. Deadboy jest synonimem tego, co działo się na wyspiarskim klubowym poletku w przeciągu minionego półtora roku: inkorporowanie kobiecego r&b, odrealnione wokale, koślawe, chiptune’owe dźwięki, postdubstepowe pełne dystansu spojrzenie na wobble oraz dudniący bas, w końcu – fantastyczny mariaż 2-stepu i house’u. I co niemniej ważne – odchodzenie od wyraźnie maskulinicznego prężenia mięśni hardcore continuum w stronę nieco wrażliwszego i chłopięco melancholijnego oblicza muzyki basowej.
Po dwóch trackach wydanych rok temu dla szkockiej wytwórni Numbers Deadboy wraca pod jej skrzydła. Singiel „Here” będzie miał premierę jeszcze w maju, a na stronie A krążka kokosi się w najlepsze najbardziej epicki numer w dorobku tego producenta. Edycja „Fireworks” sygnalizowała jaskrawy zwrot w kierunku regularnego rytmu 4/4. Dziewięciominutowe „Wish U Were Here” nie pozostawia wątpliwości – Deadboy poszedł w house pełną gębą i łakomie obgryza kąski z jego najbardziej klasycznej odsłony. „Wish U Were Here” kłania się nisko zwiewnemu disco, euforycznej atmosferze letniej imprezy i tylko pocięty, lakoniczny charakter androgynicznego wokalu oraz kapryśnie wirujące klawisze, przechodzące od zdezelowanej formuły do chwytliwego house’owego leitmotivu, zdradzają, że mamy tu do czynienia z chorą brytyjską fantazją. Jest moc. (Marta Słomka)
Swindle feat. Roses Gabor - Spend Is Dough (8/10)
Niezdrowy hajp jest zdrowy. Razem z Martą – skoro już tak poklepujemy się po plecach – próbujemy rozkręcić ten szwindel od ponad roku, może tym razem się uda. Zwłaszcza, że kolega producent się postarał i ukręcił chyba największy banger w swoim dorobku. Wydaje się nawet, że ostatnio bardziej się przykłada do funkujących numerów z wokalistkami niż do instrumentalnych, inspirowanych grime’em i purpurowym dubstepem wałków. Wydany niedawno, należący do tej drugiej kategorii, singiel „Mood Swings” jest najwyżej przyzwoity, ale Swindle równolegle zaserwował nam niniejszy, pędzący na złamanie karku przebój z udziałem Roses Gabor, którą niektórzy może kojarzą z ubiegłorocznego „Stupid” Redlighta. Znajdzie się tu coś i dla tych, którzy lubią melodie schodzące sekundami (małymi i wielkimi), jak i dla zgrzytających zębami przy makabrycznie brzmiącej produkcji (typowe dla naszego bohatera ciut za głośne werble i handclapy, a także przedziwnie zdwojony, niemal fałszujący wokal), i jeszcze dla tych, którzy bez analiz, napruci substancjami legalnego i nie tylko pochodzenia, chcą skakać na parkiecie do upadłego. Pewien mój kolega powiedziałby: wyłączcie intelekt i poczujcie ten wpierdol. (Paweł Gajda)
Braille - The Year 3000 (7/10)
Rzecz dla sentymentalnych wapniaków, ale może nie jedynie. Młodzież może ewentualnie odjąć punkt od oceny. Holenderska firma Rush Hour Recordings robi mi w ostatnich miesiącach wyjątkowo dobrze. Ciekawe reedycje, bardzo dobry album „Plastic World” BNJMN-a, naprawdę niekiepska EP-ka „A Universal Crush” Cosmina TRG i parę ultrasympatycznych singli, jak choćby ten. Braille, czyli Praveen Sharhma z duetu Sepalcure, bierze sobie na warsztat sample z zakurzonego chicagowskiego klasyka „It’s All Right” Sterlinga Voida i Parisa Brightledge’a z 1987 roku, poddając je pseudo-juke’owym zapętleniom. Ozdabia je dodatkowo syntezatorowymi drone’ami, co do których nie potrafię się zdecydować, czy brzmią bardziej złowieszczo, czy też groteskowo. Być może i tak, i siak. Niemniej, nie mogę się wyzbyć wrażenia, że w zaskakujący sposób wykręca to pozytywne przesłanie oryginału. Ale czemu tu się dziwić, skoro dzisiaj nawet przyszłość nie jest już taka jak kiedyś. (Paweł Gajda)
Hyetal - Beach Scene (7/10)
Hyetal zdobył uznanie jako producent dubstepowy, śmiało poczynając sobie z ośmiobitowymi dźwiękami, warstwami klawiszy i solidnym basem. Jak przystało na awangardę muzyki basowej, schematy znudziły mu się bardzo szybko i na „Broadcast”, pełnoprawnym albumie wydanym w Black Acre, czystego (a nawet tego solidnie zmutowanego) dubstepu jest jak na lekarstwo. Sporo za to witch house’u czy nawet... chillwave'u. Kiedy scena indie lekką ręką machnęła na rozmarzone reinterpretacje lat 80. i 90., Hyetal wyciąga tę stylistykę i dodaje do niej oldskulowe bębny i struktury znane z muzyki basowej. Również pomruki niskich częstotliwości odsyłają nas w tamte rejony, a nawiedzone warstwy klawiszy jednoznacznie wskazują na inspirację witchhouse’owymi potępieńcami (klip dość dosłowny, ale ładnie wpisuje się w oprawę muzyczną). Nie mam pojęcia, jak do „Beach Scene” podejść, bo to rzecz o dość niejednoznacznym statusie – niby chillwave, a jednak jakiś inny, niby nic nowego, a jednak podskórnie wyczuwa się w tym powiew świeżości. Jedno jest pewne – zarówno „Beach Scene”, jak i cały album „Broadcast” to jedne z największych niespodzianek tej wiosny. Śmiem twierdzić, że to niespodzianka bardzo przyjemna. (Paweł Klimczak)
Missy Elliott - Work It (Nicolas Jaar Rework) (7/10)
Okej, wyciągnąć tak klasyczny utwór Missy Elliott, nierozerwalnie związany z dezorganizującym tętno i wywracającym wnętrzności masywnym bitem Timbalanda, a następnie zrobić z niego coś zaskakująco odmiennego i hipnotyzującego – szacuneczek dla pana kierownika. Nowojorczyk Nicolaas Jaar, ochrzczony już medialnymi etykietami „nowego Villalobosa” czy „amerykańskiej odpowiedzi na Jamesa Blake’a”, konsekwentnie kroczy swoją introwertyczną drogą, eksperymentując z oszczędnym house’em i fortepianem, które koligaci z tradycją piosenki francuskiej oraz mrocznym, bardowskim zacięciem Nicka Cave’a czy Leonarda Cohena. Remiks „Work It” naturalnie wpisuje się w sieć znaków rozpoznawczych tego młodziaka. Jaar zwolnił tempo kawałka do granic możliwości, ogołocił go z ozdobników i chodnikowej dumy, a w zamian zaoferował szkieletową, plemienną pulsację bongosa, mikrobit i skromne klawiszowe plamy. Głos Missy Elliot pod wpływem radioaktywnego kryptonitu mutuje do rejonów męskiego barytonu i aż się robi gorąco, nieswojo od słów wypluwanych nieśpiesznie i z niezmąconą powagą. R&b dla aseksualnych frików? Wchodzę w to. (Marta Słomka)
Joker feat. Jessie Ware - The Vision (6/10)
No cóż, album Jokera dla 4AD będzie spóźniony o przynajmniej pół roku. To w 2010 wszyscy czekali na genialne LP od bristolskiego producenta, który jednak zaspał i który dziś nie wywoła takich emocji, na jakie miałby szanse rok temu. Czy stąd zwrot w stronę wokalną, którą odwiedzał już przy okazji rewelacyjnych remiksów Simian Mobile Disco z Beth Ditto i The Heavy? Podkład „The Vision” nie jest ani najlepszą produkcją Jokera, ani tym bardziej czymś świeżym. Niestety syntezatorowa stylistyka Jokera już odrobinę się zleżała i w czasach, kiedy brytyjska scena basowa oddycha innym powietrzem (z rejonów 4x4), jego interpretacja dubstepu nie robi już takiego wrażenia. Choć to ciągle Joker, z chwytliwymi motywami i tymi samymi patternami perkusji, które sprawdzały się w przeszłości. Gwiazdą „The Vision” jest jednak Jessie Ware, która ma zadatki na diwę z prawdziwego zdarzenia. Gdyby nie jej charyzmatyczne wokale, mielibyśmy do czynienia z kolejnym „Jokerowym standardem” (co nie byłoby do końca złe). Wokalna strona singla wynosi go w rejony co najmniej intrygujące, a repeat wciska się sam. Mam szczere obawy co do albumu Jokera, ale kto wie – może mieszanka gości (i kilka asów z bristolskiego rękawa producenta) sprawi, że znów będziemy wynosić go na piedestał. (Paweł Klimczak)
Voltron - Don’t Stop (6/10)
Jakiś czas temu chlapnąłem, że house’u nie znoszę. Ale było to jeszcze przed czasami Jacques’a Greena i tych wszystkich, którzy zamiast powielać do wyrzygania znudzone schematy, ciągnięte disco-funkowymi samplami, zaproponowali autorską wersję house’u. I tak, jak część okołobasowej sceny bierze udział w renesansie starego electro i acid-techno, tak jest też i część, która za inspirację obiera sobie house i mutuje go na nowoczesną i intrygującą modłę. W zeszłym roku, mniej więcej w tym samym czasie, Hackman zasygnalizował taką możliwość, około 12 miesięcy później Voltron objawiają nam to w całej krasie. „Don't Stop” oprócz house’ujących źródeł stawia na syntezatory i kojące dźwięki perkusyjne z Rolanda 808. Syntezatory mocno przypominają to, co robi Xxxy (który swoją drogą na „Freshmen EP” ma swój remiks „Don't Stop”), nie zapominajmy o obowiązkowym samplu wokalnym, także o dwojakim statusie (house’owym i nowoczesnym). Zdecydowanie cała EP-ka "Freshmen", za którą stoją Voltronowcy, to bardzo melodyjna i bardzo taneczna propozycja. A etykietki? Chyba nigdy nie były tak zbędne wobec fuzji elementów z praktycznie każdej bajki. (Paweł Klimczak)
Teengirl Fantasy - Cheaters (John Talabot's Classic Vocal Refix) (6/10)
John Talabot pochodzi z Barcelony i na co dzień współogarnia bloga Hivern Discs, na którym wylewa swoje spostrzeżenia na temat zaśniedziałych dwunastek nowego disco, berlińskiego techno czy synthpopu. Zdarza mu się też pisać o najnowszych dokonań brytyjskiej sceny postgarage’owej. Gdzieś z tego muzycznego bełkotu wyłania się postać kolesia zbierającego w całość te różne stylistycznie światy i pokazującego, jak czerpać inspiracje, by tworzyć nu disco. Takim wschodnim odpowiednikiem Talabota może być Volta Cab. Ten z kolei co tydzień wypuszcza na Soundcloudzie nowy utwór zaaranżowany na syntezator. W przerwie tworzy „Give It Juice”, za którego remiks bierze się Xxxy, a całą EP-kę wydaje Wicked Bass. Zaskakujące, jak miłość do syntetyków potrafi łączyć dwa przeciwne bieguny.
John Talabot w rejony muzyki basowej się nie zapędza, po prostu robi dobre disco, które w nowej rzeczywistości sprawnie sobie radzi. Jego remiks zeszłorocznego singla Teengirl Fantasy ma wszystko, czego nu disco od dawna brakowało. O ile oryginał jest nieprzeciętnie gęsty, o tyle tytułowy Classic Vocal Refix jest bardzo oszczędny. Talabot porzucił galaktyczne tła i sfokusował utwór na wokal. Wyszło z tego melancholijne slow motion, żywo przypominające „Paris (Aeroplane Remix)” Friendly Fires, w którym atmosfera jest powolnie dawkowana przez gospelowy wokal na tle wieczornego podkładu. Mostek też świetnie rozegrany – prościutka perkusja plus kilka akordów elektrycznego piania. „Cheaters” nie przeszkadzałoby mi w sąsiedztwie nowego Deadboya czy Jacques’a Greena. (Krzysztof Kolanek)
Komentarze
[18 maja 2011]
[18 maja 2011]
[17 maja 2011]
[16 maja 2011]
[16 maja 2011]