Urbanizer #8: październik 2010

Zdjęcie Urbanizer #8: październik 2010

Singiel roku, wytwórnia roku – to chyba najczęściej powracające wśród amatorów sceny basowej hasło w minionym tygodniu. Chodzi oczywiście o numer „Wut” i londyńską wytwórnię Night Slugs, która świeżymi EP-kami Girl Unita i Velour po raz kolejny zdefiniowała swój znak jakości i zagroziła konkurencji hegemonią. Nie samym Night Slugs jednak człowiek żyje. Zerknęliśmy zatem w kierunku dwóch dość egzotycznie prezentujących się terytoriów: drum’n’bassu i... polskiego grime’u oraz sprawdziliśmy, dlaczego najczęściej wyszukiwanym hasłem w przeglądarkach jest „Barbra Streisand”. (Marta Słomka)

Girl Unit - Wut (9/10)

Brytyjską scenę basową ogarnęła zbiorowa melancholia. Tęsknota za dźwiękami z przeszłości i ich zmyślna interpretacja wpisuje się oczywiście dość naturalnie w istotę zjawiska hardcore continuum. Z drugiej strony jednak coś bardziej konkretnego jest na rzeczy, skoro nawet duet Darkstar tak dalece spojrzał wstecz, że na swoim debiutanckim albumie miast spodziewanego dubstepu zaproponował synthpop wycięty prosto z żurnala. To rzecz jasna anomalia, ale bardziej standardowe przykłady owego sentymentalizmu można mnożyć w nieskończoność, począwszy od niezdrowo dopingowanego przez nas w Urbanizerze Roof Lighta, który na nowo przetwarza 2-step i polityczną myśl Todda Edwardsa, przez jungle w „Don’t Change For Me” Ramadanmana, na Magnetic Man i ich współczesnej wykładni rave’owych hymnów w duchu Baby D skończywszy.

Girl Unit i wytwórnia Night Slugs to jeszcze inna historia. Filozofia Girl Unita jest chyba bliższa postaciom pokroju Ikoniki czy Jokera, którzy na bazie kilku chwytów charakterystycznych dla lat 90.: ośmiobitowych dźwięków w przypadku Ikoniki czy g-funkowych klawiszy u Jokera, kreują muzykę niepozostawiającą wątpliwości, iż powstała tu i teraz. „Wut” to ucieleśnienie konceptu, jakim jest Night Slugs – zdefiniowanie muzyki house’owej poprzez dominującą współcześnie skłonność do wychylania nosa poza wąskie ramy danego gatunku. I geograficzne zobowiązania – wszak Night Slugs ochoczo inkorporuje do swojej brytyjskiej formuły obcą amerykańską tradycję hip-hopu i r&b w sposób skrajnie inny niż robił to na przełomie wieków choćby uk garage.

Dla osób śledzących brytyjską scenę niemożliwe będzie spojrzenie na skończoną wersję „Wut” w sposób świeży i obiektywny. Skondensowany wariant tracka znaliśmy bowiem od kilku dobrych miesięcy – „Wut” dla wielu zostało singlem roku, zanim doczekało się oficjalnej premiery. Nie ma wątpliwości, Girl Unit wygenerował utwór pretendujący do miana jednego z największych klubowych hymnów ostatnich lat, harmonijnie przeplatając epickość, euforię i element niedopowiedzianego smutku, tak często obecnego podskórnie w tanecznej muzyce (mem klubu jako ucieczki etc.). Ten niezwykły nastrój buduje zderzenie linii basu, niskich tonów z przerysowanymi, nadpobudliwie podkręconymi treblami. Wysokie tony ocierają się tu wręcz o bolesny dla uszu efekt, który jednak uruchamia niesamowicie poruszające skojarzenia z tanim brzmieniem nieodłącznie wpisanym w podziemną historię rave’u i jego etos zrób-to-sam; ostatnim tak wyrazistym przykładem kultury chiptune był zapewne grime, który zmobilizował do działania wyklęte podwórka londyńskich dzielnic.

Girl Unit każdym najmniejszym dźwiękiem i zagraniem egzekwuje od słuchacza emocjonalne zaangażowanie. Czy to totalne poddanie się spowolnionemu, hipnotyzującemu, osadzonemu w hip-hopie z Południa bitowi z Rolanda 808, czy to chwytliwości i melancholii retro-klawiszy, czy w końcu pieczętującym całość wokalnym samplom, poszatkowanym w stylu Night Slugs. Jeśli szukać najbardziej magicznego moment singla, byłyby nim właśnie te szkieletyczne okrzyki: „wut! wut! wut!”. Skrawkowa wersja „Wut” ocierała się swoją treściwością i zagęszczeniem emocji o prawdziwego zabójcę, panoramicznie rozbudowana podług reguł dozowania napięcia ociera się o prawdziwy majstersztyk. (Marta Słomka)

Riya - Seems Like (7/10)

Nie da się ukryć, że o Laurze Pacheco (i ją samą) usłyszałem bardzo niedawno. Pewnie dlatego, że nie śledzę sceny drumandbassowej, która od wielu lat zajmuje się głównie upartą defibrylacją zwłok w nadziei, że tli się jeszcze w nich jakieś życie. Riya zaliczyła tam w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy parę sympatycznych featuringów, ale jako producentów swojego debiutanckiego singla wybrała mających wprawdzie dramową przeszłość, ale ostatnio przychylających się bardziej w stronę dubstepu dBridge'a i duet Instra:mental. Natomiast za brzmienie bisajdu „The Cycle” odpowiedzialnością obarczony został Skream (też zresztą mający ciągoty w kierunku d'n'b). Niemniej nie należy się specjalnie sugerować tymi ksywkami, albowiem oba nagrania lokują się w rejonach dość odległych od codziennej aktywności wszystkich tych panów. Mimo tłustego basu w podkładzie „Seems Like” to kawałek bardziej wolnotempowy, utopiony w sporej kałuży melancholii, której nie powstydziliby się, bo ja wiem, powiedzmy Pet Shop Boys circa 1990. (No cóż, każdy ma takie skojarzenia, na jakie zasłużył). Owszem, prościutkie to wszystko, zarówno w kompozycji, jak i produkcji, ale główną atrakcją jest tu zbolały głos Laury skarżącej się na jakiegoś niewdzięcznika, który wzgardził tym, że „oddała mu serce, oddała mu ciało”. Niestety, niektórym po prostu nie dogodzisz. „A teraz płacz, Władek, nie wstydź się, płacz, i tak nikt nie widzi, wszystkie i tak płaczą”. (Paweł Gajda)

Roska & Untold - Myth (7/10)

„Gówno sprawia, że kwiatki rosną i to jest piękne” (Robert Anton Wilson). Jest za wcześnie, by krzyczeć: „Santo subito!”, ale wygląda na to, że dubstep będziemy jeszcze przez długi czas miło wspominać, dzięki kolejnym podgatunkom, które w ekspresowym tempie pączkują na jego truchle lub pasożytują na wywołanej przezeń modzie na proste rozwiązania adaptujące do klubowej muzyki niszowe taktyki rytmiczne w połączeniu z basowymi ozdobnikami. Odpryski genetycznych eksperymentów wrastają również w house, skutecznie odświeżając jego formułę. Duet Roska (nie mylić z Rusko – „chłopak poszedł w komerchę, to nie ściema”) oraz Untold dodatkowo proponują zderzenie z trendem kosmopolitycznym, twarze zwracając ku Afryce. Lekki bit wzbogacony hipnotyczną pracą syntetycznych tom-tomów odpowiada za ciepłą atmosferę tego minimalistycznego kawałka, a do zestawu dołączono również melodię imitującą psychodeliczne trąbienia z okolic równika. (Mateusz Krawczyk)

T Williams Feat. Terri Walker - Heartbeat (Mosca Remix) (7/10)

Oh Mosca you lift me higher - jak śpiewa Terri, tak i ja jej wtóruję. Jednak wpierw może kilka zdań na temat pierwowzoru. Tajemniczy T Williams znany jest szerzej jako członek Deep Teknologi, czyli grupy koleżków tworzących miksturę funky oraz najlepszych tradycji house’u podsycanego basami; miksturę, której nie powstydziłaby się najgorętsza i zarazem najbrudniejsza impreza rave’owa w jakimkolwiek mieście, nawet poza Wyspami. T Williams został ostatnio zagarnięty przez nowy label z Londynu dowodzony przez Toma Lea, człowieka mocno związanego z FACT Mag, w którym wydal trzyutworową EP-kę bazującą na formule Deep Teknologi, jednak w nieco bardziej oszczędnym kształcie, pochylającą się w kierunku uk funky jako takiego.

Tym większym zaskoczeniem było usłyszenie zapowiedzi trzeciego juz krążka sygnowanego wspomnianym wyżej Local Action, gdzie słowo „deep” nabiera właściwego znaczenia. „Heartbeat” jest utworem zbudowanym na modłę house’u i kropka. Spokojnie narastająca acidowa melodia niesiona przez perkusje i kojący głos pani Walker tworzy coś bardzo przyjemnego i sentymentalnego, jednak to, nad czym się pochylę, to właśnie interpretacja Moski, który wznosi numer na zupełnie inny level. Zaskoczeń ciąg dalszy. Ów Mosca ze swoimi ciągotami w kierunku jungle oraz upodobaniem do hip-hopu tworzy w porównaniu do pierwotnej wersji przyjemną swingującą balladę, wyciągając z kieszeni piano staby podkreślające urokliwy, pocięty wokal. W trakcie rozwoju utworu dochodzi głęboki bas, nadający mu mrocznego i erotycznego wyrazu. Wisienka na torcie? Dokładnie. Po sieci remiks będzie hulać juz od 1 listopada.

(Karolina Zajączkowska)

Velour - Booty Slammer (7/10)

Night Slugs w przeciągu roku stali się jednym z najbardziej wpływowych labeli wydających okołobrytyjską muzyką klubową. Praktycznie każde ich wydawnictwo ociera się o listę roku, o ile jej nie wygrywa („Wut” Girl Unit, „Fogs” Kingdoma, „Nike” Moski). Oprócz genialnych pozycji wymienionych wyżej Bok Bok i koledzy proponują także wydawnictwa porządne, które może nie dotykają geniuszu, ale znacząco wybijają się z brytyjskiego krajobrazu. Velour to właśnie taki przypadek. Znaczącą większość „The Velvet Collection” stanowią numery będące dobrze odrobionym zadaniem z funky, ale „Booty Slammer” to postdubstepowy chwytacz za serce. Czuć w nim bardzo silne wpływy purpurowej trójki z Bristolu, czyli przede wszystkim eightisowe syntezatory, które tworzą melodyjne pasaże i charakterystyczna, „clapowata” perkusja. Nie jest to może poziom Jokera, ale i tak mamy do czynienia z numerem, od której łatwo się uzależnić. Moim ulubionym momentem jest sam początek z łagodnym wejściem syntezatora. Nie może zwiastować niczego poza przyjemnością. (Paweł Klimczak)

James Blake - Limit To Your Love (6/10)

OMG, jak to wszyscy się nakręcili tym, że James dał wreszcie głos, czysty, niczym nie zniekształcony, a w dodatku soulujący i przesmutny. I jeszcze wziął na warsztat kilka linijek z jednej z najładniejszych piosenek Leslie Feist. No i od czasu do czasu próbuje rozsadzić od wewnątrz te linijki wibrującym, bardziej wyczuwalnym niż słyszalnym basem, który grozi szybką eksplozją dubstepowej orgii, po to, by jednak ucichnąć w powściągliwym niedopowiedzeniu. A na okrasę tego wszystkiego dostajemy triphopowy beat wzięty gdzieś z okolic „Mezzanine”. Wszystko bardzo ładnie, wszystko cacy, ale jednak dla mnie trochę mało. Gdy samplował i masakrował cudze r&b-owe wokale na „CMYK”, a także własne przy okazji „Klavierwerke”, James grał w swojej własnej lidze, gdzie praktycznie nie miał konkurencji. Intrygował, zaskakiwał, eksplorował. Tutaj zaintrygować może głównie tych, którzy jeszcze o nim nie słyszeli. Ale bynajmniej nie potępiam, jednak ciągle mam nadzieję, że na albumie pokaże jeszcze parę nowych sztuczek, a przede wszystkim własne kompozycje. Na razie chyba najbardziej zadowolona może być Feist – od czasu premiery na youtube’owej stronie z oryginalną wersją przybyło kilka stronic nowych komentarzy. (Paweł Gajda)

Jamie xx - Far Nearer (6/10)

Jakkolwiek by nie patrzeć na debiut The XX, brzmiał on wyraziście na tle bieżących wydawnictw z tamtego okresu. Remiksy Jamiego (bity / programowanie / produkcja w The XX), które wypuścił tuż po debiucie, stały się jakby naturalnym przedłużeniem zespołu. Oszczędne/intymne aranżacje wspaniale sprawdziły się w ewoluującej scenie klubowej ad. 2009. Przy tym wszystkim nie gubiły one pierwiastka popowego. Jamie powraca z nieco innym materiałem, w którym bazą wyjściową są jego własne dźwięki – nie ukrywajmy – mocno inspirowane dorobkiem postdubstepowców. Powykrzywiane wokale od Buriala albo od kogokolwiek z Night Slugs na tle czilującej marimby mieniącej się naprawdę fajnymi melodiami (de facto ratującej ten kawałek przed schematem) i mamy oto kolejny uk funky... schemat, cholera. Ale poczekajmy, bo jedyne, co na ten czas świat nam ofiarował, to niepełny radiowy rip z xfm. Znając siebie, jeszcze do „Far Nearer” się przekonam.

(Krzysztof Kolanek)

T Williams - Chop & Screw/Hard Cash (6/10)

Ostatni kawałek z singla T Williamsa dla Deep Teknologi nie załapał się tutaj z prostego powodu – jest przeciętny, zbyt skupiony na prostej perkusji i drażniącym basie. Co innego jego dwaj poprzednicy. Zarówno „Chop & skrew”, jak i „Hard Cash” to mocne, odhumanizowane wręcz funky. O ile tytułowy numer singla walczy o łagodność samplowanymi wokalizami, o tyle „Hard Cash” to już połamany rytm z posępnym basem i obfitymi perkusjonaliami. Owszem, słyszeliśmy to już u innych producentów uk funky, owszem, nie ma w tym za grosz wychodzenia poza konwencję, ale chyba w tym tkwi cały urok i siła tych numerów. To parkietowe potwory, bliższe dubstepowym korzeniom funky, aniżeli mainstreamowym hiciorom gatunku. Odsłuch koniecznie na dobrym sprzęcie! (Paweł Klimczak)

Vanatoski - Ijoijo (6/10)

Gang$teppaz to jeden z powodów, dzięki którym Kraków jest na czele klubowego zestawienia miast w Polsce. Vanatoskiego z tej ekipy poznać mogliśmy już przy okazji EP-ki „PL Funky”, na której umieścił numer „The Accordion”. Ostatnio zmierzył się z – jakkolwiek by to nie brzmiało – polskim grime’em. „Ijoijo” to w oryginale rapowana przypowiastka o przypale z policją, tymczasem Vanat poszedł dalej, umiejscawiając strzępy wokali w funkującej oprawie. Kawałek, w zamierzeniu będący muzycznym dowcipem, okazał się być prawdziwym bangerem. Mamy tu znakomicie brzmiące, bujające bębny, żeński sampel z „Gold Bricks, I See You” Moski i wreszcie – znakomite syntezatory i niezbyt wyszukany, ale chwytliwy temat główny. Vanatoski z polskiej perspektywy udanie przyjrzał się brytyjskim konwencjom i – niejako przy okazji – podniósł brzmieniowy poziom rodzimych produkcji. Ba, „Ijoijo” ma nawet quasi-refren! „Jadą, jadą” (czekam na żarty o Manieczkach, zamieszczajcie je na dole) mam nadzieję słyszeć w najlepszych klubach w kraju. Polscy producenci nie dają nam ostatnio odpocząć. Chapeau bas, jak mawiają na wiksach.

(Paweł Klimczak)

Posłuchaj >>

Duck Sauce - Barbra Streisand (5/10)

W kuluarach mówi się, że to słaby kawałek. Postanowiłem zbadać, co myśli ulica, a o zdanie zapytałem crème de la crème polskiej sceny didżejskiej. „Moja ocena jest najzupełniej pozytywna, od dłuższego czasu gram ten numer na imprezach” – Mentalcut; „Generalnie śmiechowy kawałek, kilka razy go grałem, wpada w ucho cholernie” – Hose Harbores; „Chamski cheesy housowy banger, który sprawdzi się na każdej dyskotece. Odczucia mam ambiwalentne. Na pewno może się przydać jako disco tool na czarną godzinę, jednakże wolałbym nigdy Barbary z torby nie wyjmować” – Buszkers; „Ma świetny groove, dobrze sprawdza się na imprezach, solidny house'owy numer” – Boy Division; „Barbra jest niezłym kawałkiem, ale ile z obecnego szumu zawdzięcza panom producentom, którzy jedynie zapętlili disco sampel, a potem zaprosili do klipu kogo tylko można z NY?” – Spox; „Jest kiczowaty. Wcześniejsze ich kawałki też były kiczowate, ale dobrze kiczowate. Ten jest źle kiczowaty. Te wokale w stylu Bee Gees są trochę straszne, ale na parkiecie zażera” – S.T.tees; „Jak się sampluje Boney M, arcydzieło to być nie może. Odświeżone i podane z przymrużeniem oka i humorem klubowe idee filtrowanego francuskiego house’u. Zabawny balangowy kawałek, ok” – Harper; „Banalny sampel, jednak wszytko w bardzo dobrym stylu i z dużym dystansem. Jak w przypadku Daft Punk może z tego wyjść ponadczasowy hit. Daft Punk oczywiście inaczej używali sampli, nieznanych raczej, ale też za wiele z nimi nie robili” – Invert; „Cóż, track jest żywy, zachęca do zabawy” – Vanatoski; „Genialnie zrealizowana ściema, bezwstydny hicior” – Zambon.

W branży robią nie od dziś – koledzy z podwórka obok: „To wspaniałe, że kawałek bez refrenu czy wokalu dostaje się na szczyty list przebojów... i ten teledysk, nienawidzę go, bo nie jest mój!” – Jesse Rose; „Wszyscy go kochają: Twoja mama gwiżdże tę melodię podczas zmywania naczyń, Twój tata lubi go, bo przypomina mu o starych dobrych czasach , a Ty go uwielbiasz, ponieważ jest pozytywny i pompujący” – Quinten NineoNine; „Cóż mogę powiedzieć, ten kawałek to murowany hit!” – Rubix; „To chwytliwy, przyjemny discohouse’owy kawałek. Lubię to!” – Leonardus Meijers; „Uwielbiam ten teledysk od So Me, muzyka jest naprawdę naprawdę cool, dobrze sprawdza się, kiedy go gram, ale nie sądzę, żeby zrobienie tego numeru kosztowało ich wiele pracy. Doskonały sampel, upma umpa i to wszystko. Proste, ale doskonale, sprawdza się w klubie.” – Thony Ritz; „Myślę, że to wspaniały kawałek, lubię go, bo przypomina mi o prostej, chwytliwej rzeczy, którą lubię w housie” – Marvyn Tha Pimp.

Jakiś obraz utworu wyłania się powyżej. Dodam tylko, że nie słyszałem, by ktoś w minionym dziesięcioleciu samplował tak wyraziście podobny fragment Boney M, tym bardziej dziwi oburzenie osób, które oryginału nie słyszały, a czynią z owego samplowania zarzut. „Barbra” jest przykładem na to, jak produkowano house na początku lat 80. – skutecznie i bez spinki. (Krzysztof Kolanek)

Paweł Gajda, Paweł Klimczak, Krzysztof Kolanek, Mateusz Krawczyk, Marta Słomka, Karolina Zajączkowska (29 października 2010)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Wybierz stronę: 1 2
Gość: kow
[16 stycznia 2011]
>to ja tylko dodam że Brytyjczycy mają chory nawyk >eksperymentowania z rytmem (są jacyś nerwowi i wydaje im >się że to progres), robią to co kilka lat.

cudowne!
Gość: przei
[2 listopada 2010]
to ja tylko dodam że Brytyjczycy mają chory nawyk eksperymentowania z rytmem (są jacyś nerwowi i wydaje im się że to progres), robią to co kilka lat. w europejskich warunkach gdzie publiczność chce się bawić to nigdy nie przechodziło i nie przejdzie. House zmienia się w europie brzmieniowo, jest kilka ciekawych labeli które obecnie rządzą: snatch!, defected house, Exploited etc.
Gość: przei
[2 listopada 2010]
@jacek

http://www.ftb.pl/ranking_klubow.asp
http://www.ftb.pl/artykuly/12_1/imprezy.htm
co za s#$

nie ma w Polsce dobrego portalu o klubowej muzyce
Gość: jan
[1 listopada 2010]
Paweł mi nie chodzi o to żeby ciągle leciało to samo, ale żyjemy w kraju, gdzie wiele osób nie ma świadomośći różnych zjawisk, bo nie było mediów, które by o nich pisały i w tym kontekście pewnego publikacje pisane z pozycji "znawstwa" czy imprezy grane dla "ludzi z zewnątrz" bez uwzględniania ich gustu to istna "niedźwiedzia przyszługa" robiona choćby "muzyce beatowej" w nasyzm kraju.
Gość: jan
[1 listopada 2010]
paweł, kuba a

Piszę o pewnym wrażeniu jakie pojawia się po przeczytaniu kolejnych tekstów. Tu nie chodzi o "nieogarnianie", bo nie odmawiam wielu writterom znawstwa tylko o to, że nagle jedno zjawisko zaczęło się stawiać ponad inne bez uzasadnienia innego niż to, że "uznajemy je za najciekawsze". Chętnie poczytałbym skąd taka opinia. Ktoś wspomniał o backgroundzie i właśnie tego mi brakuje. Tekstów o korzeniach gatunku i alternatywie dla niego. To powoduje, że wolę czytać zachdnie strony, gdzie nie odnoszę takiego wrażenia. Tu możecie powiedzieć, że spoko czytaj je sobie i nie wchodź tu, przecież nikt Ci nie karze, ale...ja lubię screen i ogólnie uważam, że robi dobrą robotę, tyle że w momencie pojawiają się opinie, które pewnie nie tylko ja uznaje za generalne to chciałbym choćby próby falsyfikacji ich a nie pisania wszystkiego o jeden front pozbawiony wątpliwości i krytycyzmu wobec swoich zdań.
pklimczak
[1 listopada 2010]
@jan: Czyli jeśli dwa lata temu leciał Simian Mobile Disco, to teraz też ma lecieć? Eeee...
kuba a
[1 listopada 2010]
Napisać w kilka osób kilkanaście postów o tym, że Urbanizer "nie ogarnia", nie podając przy tym ani jednego konkretu czego właściwie nie ogarnia = respekt.
Gość: ale
[1 listopada 2010]
czekamy na relacje urbanizera z lady gagi. bo tu pitu pitu o uk funky dubstepie minimalach itd. ale ekipa urbanizera już sika na myśl o gadze i peanie jaki powstanie z tej okazji.
Gość: jan
[1 listopada 2010]
choćby w imię recenzenckiej odpowiedzialności
zauważ, że 2 lata temu na screen muzyki klubowej było jak na lekarstwo a na imprezach(również tych Waszych) leciał Simian Mobile Disco a tu nagle "scena brytyjska jest najciekawsza", nie tylko u mnie wywołuje to pewien dysonans
pklimczak
[1 listopada 2010]
@jan: Ale w imię czego szersze spojrzenie? House'u nie lubię i nie lubiłem nigdy, electro przejadło mi się już dawno. D'n'b leży martwe. Zauważ, że najciekawsze rzeczy dzieją się właśnie w sferze około brytyjskiej. Jasne, moglibyśmy co miesiąc dorzucić kilka singli minimalowych czy z innych, technicznych gatunków (które zresztą bardzo lubię), ale - jak pisałem niżej - wybieramy najciekawsze dla nas rzeczy. Zresztą nwet minimale ostatnio szeroko czerpią z jukjowej muzyki.
Gość: jan
[1 listopada 2010]
to pod spodem pisał jan
Gość: anonimowy
[1 listopada 2010]
wycięcie fragmentu zdania żeby udowodnić swoje zdanie, świetny chwyt erystyczny, gratki...
ataków personalnych nie popieram a dyskusja idzie w tę stronę...
może czas zwiększyć liczbę autorów i spojrzeć szerzej na klubówkę, bo wrażenie neofickiego zapału wciąż mnie nie opuszcza
Gość: jacek sobczyński
[1 listopada 2010]
van helsing: jak chcesz zobaczyć, co dzieje się na scenie klubowej, wejdź na ftb albo muzikanovę, ta rubryka - o ile wiem - miała z założenia przedstawiać jej wycinek. inna sprawa, że prezentowane w niej numery niestety w dużej mierze są też wycinkiem w zalewie bamboszowego house'u i siermiężnego electro pierdolnięcia.
a urbanizer jest sam w sobie rewelacyjny, ale o tym już chyba kiedyś tu pisałem.
pklimczak
[31 października 2010]
@van helsing: Nikt nie powiedział, że to rubryka, która ma być obiektywnym obrazem sceny klubowej w Polsce. Po prostu opisujemy tu rzeczy, które są według nas najciekawsze. Nikt nie rości sobie prawa do totalności swojego osądu. Podyskutujmy, ale niech to będzie dyskusja merytoryczna i może bardziej szczegółowa aniżeli "oni się nie znają", "braki w backgroundzie" - dawaj konkrety, zawsze będzie z pożytkiem dla wszystkich:)
Gość: Anonimowy, bo z recenzją i rec
[31 października 2010]
Chyba na 4 klubowych imprezach. Bogiem jesteś? ;D

I kto powiedział, że ta rubryka służy przedstawianiu obrazu sceny klubowej?
Gość: van helsing
[31 października 2010]
chyba janowi chodziło o to, że większość writerów z tego działu było na jakiś trzech klubowych imprezach, z ktorych dwie były w klimacie uk funky. nieznajomość polskiej sceny klubowej, a co za tym idzie i światowej sprawia, że patrzą na temat bardzo wąsko, a nawet z brakami w backgroundzie. nikt kto tak na prawde interesuje sie elektronika nie da sie na to na barć. jako teksty dla słuchaczy gitarowego grania, którzy od czasu do czasu chcą zaszaleć i posłuchać czegoś innego, bez zbytniego zagłębiania się w problem - sprawdzają się, ale tak czy siak fałszuja prawdziwy obraz sceny klubowej, gdyż przedstawiają jako coś najważniejszego, coś co tak na prawdę stanowi jej ciekawy, acz jak na razie mało znaczący fragment.
Gość: c'nie?
[31 października 2010]
urbanizer=night slugs
Gość: Anonimowy, bo z recenzją i rec
[31 października 2010]
@jan

"niektórzy aspirują do miana znawców wszsytkiego. "

Zazdroszczę odbioru wrażeń. Przecież Urbanizera robią ludzie, którzy ostatnio na screenie udzielają się prawie wyłącznie przy Urbanizerze bądź wątkach, którym do tej rubryki wyraźnie najbliżej. Cóż to więc za zarzut?
Akurat ja tu dostrzegam rażącą konsekwencję- obrali jedną dziedzinę, na której (jak sam uważam) znają się świetnie. Sam koncept i wykonanie Urbanizera- nienaganne, nagromadzenie zajebistych numerów kosmiczne, zdecydowanie najciekawsza rubryka portalu.

props constans
Gość: jakimi recenzjami jazzowymi?
[31 października 2010]
nie mowisz chyba o jazzpospolitej???
Gość: jan
[31 października 2010]
aha, czy tylko mnie irytuje określenie "postdubstep"?
Gość: jan
[31 października 2010]
Każdy dyskutuje tam, gdzie uważa, że maja jakąś rację/wiedzę. Ja negatywnym komentarzom się nie dziwię, bo często oceny są nie tylko moim zdaniem zawyżonye i nie raz można odnieść wrażenie, że niektórzy aspirują do miana znawców wszsytkiego.
Jest jeszcze jedna sprawa, czyli bardzo jednostronne podejście do elektroniki i muzyki okołoklubowej czy to na screen czy na porcys. Pisząc o jednostronnoście mam na myśli wąski zakres styli i wykonawców, którzy są opisywani. Przez to można odnieść wrażenie, że nie powstają inne, ciekawe rzeczy a to nie prawda. Wiele gatunków nie ma reprezentacji a to kłuje w oczy.
Na plus Screen gra to, że w przeciwieństwie do kolegów z drugiego portalu nie tworzą dziwnych klasyfikacji stylistycznych i nie tłumaczą się dlaczego nie śledzili sceny basowej od początku.
kuba a
[31 października 2010]
> Niech ta banda grafomanów wróci lepiej do pisania o indie.

Tak sobie czytam od czasu do czasu te komentarze pod rubryką Urbanizer i zdumiewa mnie jedna rzecz: jak na "środowisko", którego bardzo wielu przedstawicieli jeszcze w 2007 roku parało się rozkręcaniem imprezek przy użyciu hitów Bloc Party i Arctic Monkeys, to zaskakująco dużo w tych komentarzach przekonania o własnej wyższości. Chciałbym zobaczyć paru z tych mądrali dyskutujących równie rezolutnie pod przeglądem Steely Dan, recenzjami jazzowymi albo rubryką o metalu.
Gość: quid
[30 października 2010]
Ocena oceną, ale gdy podczas unsoundowego setu Blake wcisnął chillujący "Limit to your love" między dynamiczne bangery... no kolana zmiękły: niespodziewana cisza, wchodzący klawisz, wokal, nagle wszyscy ocuceni i falują w innym tempie... no hymn jesieni. Dziękuję.
pklimczak
[30 października 2010]
O ile zgodzę się, że Roska i Riya za dużo dostali, o tyle Blake dostał, na ile zasłużył - ładna piosenka, ale songwriterskiego parnasu to on nie zdobywa.
Gość: Jakub Dymek
[30 października 2010]
‎6/10 dla Limit To Your Love a 7 dla nudnego jak flaki Roski, i anonimowej Riyi. Niech ta banda grafomanów wróci lepiej do pisania o indie.
Wybierz stronę: 1 2

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także