Młode Wilki #4: lipiec 2010


Młode Wilki w wakacyjnym wydaniu. Będzie rześko, ładnie i słonecznie, a jakże!

Aias - Tu Manes

Wolanin: Ktoś musiał zaśpiewać po hiszpańsku, żebym w końcu mogła odnaleźć sens istnienia tych wszystkich lo-fi zajawek Pitchforka w żeńskim wydaniu (choć w męskim też mnie niespecjalnie kręcą). Jak dla mnie Vivien Girls, Dum Dum Girls i inne ich koleżanki mogłyby połączyć siły i stać się lo-fi Polyphonic Spree, a i tak niepozorna ekipa z Barcelony takim "Tu Manes" skrada im tu show. Mimochodem.

Amrożewski: Barcelońskie Vivian Girls? Fajniejsze od „oryginału”? (sic!) Śpiewają po hiszpańsku? A my tu w Polsce dziewiąty rok „podniecamy” się zespołem Andy...

Posłuchaj >>

Duane Almond - Heat

Iwański: Dziś mówię „cześć” każdemu, kto zasłużył nawinął dobrych parę lat temu Rychu Peja. Mam poważne wątpliwości czy Duane Almond zyskałby ze swoją twórczością poklask na Jeżycach. W ramach zadośćuczynienia zatem, przyznajemy sympatycznemu teksańskiemu artyście zaszczytne miejsce w naszej stałej rubryce. O Aaronie Martinie (bo tak brzmią prawdziwe nazwisko koleżki), jak na młodego wilka przystało, wiadomo niewiele. Pochodzi z Teksasu, jest grafikiem i najwyraźniej lubi wydawać własnym sumptem minialbumy nagrywane chałupniczo ze swoją dziewczyną. „Mature Fruit”, jakkolwiek odkrywcze i nowatorskie w stopniu ledwie marginalnym, pozwala na bardzo sympatyczne spędzenie kilkunastu minut. Ze swoimi zarejestrowanymi w domowym zaciszu, miniaturowymi, „okołofolkowymi” kompozycjami, Almond zdaje się sytuować gdzieś w wąskiej przestrzeni między słodko-gorzką „islandzkością” obskurów ze Slowblow, psychopatią Tibeta i uduchowionym klimatem Songs Of Green Pheasant. Oczywiście ani na moment nie zbliża się jak na razie poziomem songwritingu do kogokolwiek z wymienionej trójki. Wciąż jednak bardzo przyzwoita jakość niektórych motywów (końcówka „Spring Roll” choćby, urokliwe) nakrytych warstewką kakofonicznych zabaw, w czasie których nie oszczędzono nawet przyborów kuchennych, każe czekać na kolejne posunięcia Almonda z zainteresowaniem. Cześć, Duane.

Ambrożewski: Na pewno nie podoba mi się zdjęcie profilowe Duane’a, na którym ujawnia swoją bródkę w stylu Piotra Kupichy. W kwestiach muzycznych już nam nieco bliżej (z naciskiem na nieco), chociaż jak dla mnie to są ćwiczenia z rodzaju „kupiłem sobie nowy sprzęt, wypróbuję” bardziej niż jakieś konkretne, regularne utwory. I nieważne, czy folkowe eksperymenty („Heat”), czy elektroakustyczne post-post-rocki („Break & Take A Vacation”). Nie razi, ale chyba wolę zespół How How z Warszawy.

Posłuchaj >>

Evenings - Babe

Wolanin: Jeśli jeszcze komuś nie znudziło się odmienianie chillwave’u przez wszystkie możliwe przypadki, to Evenings bez wątpienia są dla nich. Nathan Broaddus kieruje nas w stronę dźwięków ekstremalnie relaksacyjnych i rozleniwionych. Na próżno u Evenings szukać chwytliwych fraz, zintegrowanych z rozmarzonymi melodiami, bo na kompozycje instrumentalne postawił chłopak z Virginii. Broaddus szkieletowy koncept swoich utworów zaczerpnął trochę od The XX, co najlepiej słychać we „Friend [Lover]” gdzie ów nawiedzony motyw brata się z niepokojem „Fantasy” z debiutu Brytyjczyków. Choć większość utworów Evening, z uroczo pościelowym „Babe” na czele, to jednak chillwave w bardzo klarownej, acz hamakowej postaci, który przy odrobinie wsparcia mógłby się mierzyć z twórczością Ernesta Greene. Kiedy wyobrażam sobie, że u Broaddusa na featuringu pojawia się Jack Peñate, to lato wydaje mi się od razu jakieś przyjemniejsze, choć na chwilę obecną taka kolaboracja to efekt mojej wybujałej wyobraźni.

Ambrożewski: Gdyby „Causers Of This” miało osiem dysków, to pewnie „Babe” znalazłoby się gdzieś na dziesiątym. Gdyby „Causers Of This” było Niemcami w meczu z Argentyną, to Evenings byłoby Niemcami w meczu z Hiszpanią. Gdyby... Nie no, poważnie: całkiem ładny chillwave’owy pejzażyk.

Porcelain Raft - Gone Blind

Wolanin:„Gone Blind" to mój faworyt z zestawu. Niby znany schemat - koleś z gitarką i klawiszami, samplujący tu i tam, zawodzący też za mikrofonem, ale, co najważniejsze, czujący klimat i rozumiejący, że chałupnicza robota nie ma prawa wyjść spoza własnych czterech ścian, jeśli nie będzie melodii. Tutaj ta melodia jest i to w dodatku całkiem śliczna, powabna oraz uwodząca rozkosznie i słodko. Mauro, trzymam kciuki!

Amrożewski: „Tip Of Your Tongue” – indie-pop z przesterami i prymitywistycznym bitem na dwa a la The Jesus & Mary Chain, plus minimalne skojarzenie z Deerhunter. „Gone Blind” – znów duch Coxa gdzieś na drugim planie, z kolei bicik tym razem programowany i wszystko tonie w pogłosach. „I Found A Way”... OK, pora na podsumowanie. Gość gra nawiedzone piosenki oparte na prostych pętlach rytmicznych i całej masie efektów, którym poddaje ścieżki instrumentów oraz sample. Przy tym nie zapomina o melodiach. Całkiem, całkiem!

Posłuchaj >>

The Strange Death of Liberal England - Flagships

Wierzchowski: Korzystając z okazji jaką było zachęcanie koleżanek i kolegów do popełnienia tego felietonu udało mi się przemycić własną propozycję. Chcąc nie chcąc musieli ją przesłuchać i odnieść się do niej w możliwie łagodny sposób. Tak czy inaczej udało się i oto możecie uświadczyć utwór jakże inny od reszty zestawu. Bluźnierczo podniosły, na kilometr cuchnie patosem, z montrealskimi gitarami oraz będącym bardzo passé refrenem ze skrótem BSP i jeszcze typem na wokalu, który śpiewać średnio umie. No dajcie spokój, jakieś dęciaki i dzwoneczki?! Przecież to Kanada chce się odciąć od Metropolii a nie na odwrót. No cóż, zrozpaczeni zarzutami o odtwórczość, The Strange Death Of Liberal England ciągle czekają na swój pełnowymiarowy, albumowy debiut. We wrześniu zapewne nie rozk**wią nim kosmosu, ale na pewno będzie epicko.

Amrożewski: Nawet gdybym nie wiedział, że ten zespół zgłosił Witek, to zgadnąłbym po kilku taktach – nikt bowiem w redakcji nie przepada bardziej za epickim indie-rockiem z przejętym, egzaltowanym wokalem, dzwoneczkami, zamaszystym riffowaniem i motywami marynistycznymi. TSDOLE to epigoni grania spod znaku Arcade Fire, chociaż bliżej niż do Kanadyjczyków im chyba do zapomnianej kapeli Hope Of The States, łączącej wzniosłe wioślarskie kanonady ze zwrotkowo-refrenowymi strukturami. Zdarzało mi się słuchać gorszej muzyki z tej działki (Broken Records, nie zapomnę was długo), ale nie wydaje mi się, żeby kapela z Portsmouth miała charyzmę załogi Wina Butlera czy choćby zamigała potencjałem na miarę kompozycji z „Funeral”. Ale nie mój kurnik, nie moje jajka – co się będę wtrącał?

Sucharska: Koncept polegający na godzeniu melodii z gęstymi gitarami w wydaniu TSDOLE, jakże chętnie wdrażany i wałkowany przez rzesze zespołów, byłby nawet do przyjęcia, gdyby nie fakt, że od owej melodii wieje nudą na przysłowiowy kilometr. Mimo prób - nie tylko nie zachwyca, ale w ogóle nie chwyta. Wzniosły, płaczliwy, naturalnie wzbogacony o sekcję dętą refren zamiast wzruszenia wywołuje bezwarunkowy odruch ziewania. Siódemki od hojnego NME lepiej chyba po raz kolejny traktować z przymrużeniem oka. A recenzenckie porówniania w stylu "prawie jak Arcade Fire"? Wszyscy wiemy, jak to jest z tym "prawie".

Kaczorowska: Gdy nastał czas kiedy The Arcade Fire wyrusza w stronę słońca, The Strange Death of Liberal England do inspiracji kolegami z Montrealu, szczypty British Sea Power i wokalu Jamesa Grahama z The Twilight Sad (choć może z nie tak rozbrajającym szkockim akcentem jak oryginał) nie wkłada za bardzo świeżych składników. To solidne granie w duchu smutnego folk rocka z epickimi aranżacjami (na Youtubie można znaleźć wykonania koncertowe utworów TSDOLE wraz z orkiestrą), ale trudno rozpatrywać ich w kategorii "wielka nadzieja" - bo jeśli nie wyczekiwaliśmy nowej płyty Band of Horses z zapartym tchem to, naprawdę, następny grający w ten sposób zespół może wywołać prędzej ziewnięcie niż ekscytację.

Teen Daze - Saviour

Ambrożewski: Chillwave – w przeciwieństwie do starszego brata, balearic revival – to pojęcie na tyle luźno definiowane, że worek obejmujący muzykę tak określaną rozrasta się jak na drożdżach. Wystarczy bit nie przekraczający 120 bpm, sentymentalne pasaże syntezatorów, rozmarzony wokal, kilka tajemnicznych sampli i... gotowe. „Saviour” przypomina o przypadku „Heats” Kamp! – kawałka teoretycznie czerpiącego z obcych chillwave’owi źródeł (w tamtym przypadku: elegancji new romantic), a jednak nastrojem definiującego to, co tego lata rozumiemy pod hasłem... no, wiecie jakim. Teen Daze nie ma w zanadrzu takiego killera, nagranie jest raczej w klimacie odrzutu Air France z „No Way Down”, ale wpisuje się idealnie w koncepcję tęskniąco-wyluzowanego miksu, który zapuszczacie wieczorem, obserwując przy zimnym piwie jak zachodzi słońce. Duży plus.

Wolanin: Generalnie dobrze wiem, że w chwili obecnej 2/3 dźwięków, jakie słyszymy kojarzy nam się z chillwave'm lub baleariciem - nie ważne, czy mówimy o kolejnym zdolnym gościu z jakiejś amerykańskiej pipidówki, czy też o pianiu koguta w gospodarstwie agroturystycznym, gdzie właśnie spędzamy wakacje. Natomiast tutaj to skojarzenie wydaje mi się być zgoła powierzchowne, bo ja u Teen Daze zauważam wpatrzenie w atmosferyczne, niepokojące hity wczesnego Eurytmics, tę nieco bardziej niegrzeczne skrzydło new romantic, a momentami także ich nudnych epigonów pokroju niejakiego Enigma. Trochę daleko od Toro Y Moi, Washed Out i im podobnych, a nie blisko też do Air France, ale niech będzie, że kojarzy się jednoznacznie. Niemniej też na plus.

Alex Winston - Choice Notes

Ambrożewski: Z całego zestawu to ta dziewczyna zapewne zrobi największą karierę – nie zdziwię się, jak za półtora roku będzie drugą Mariną & The Machine. Historia lubi się powtarzać i jak słyszę ten lekko zamglony wokal Alex w połączeniu z typowo radiową indie-popową kompozycją, to coraz mocniej wierzę w prawdziwość tego bon motu. Krzywdy nie robi, ale jakby miał tu odchodzić jakiś hype, to ja się odcinam!

Wolanin: Jest młoda, całkiem ładna i na pewno jakąś karierę zrobi, choć trudno powiedzieć, jaką dokładnie. Żadna z niej Florence, żadna z niej Marina, bo po pierwsze, warunki głosowe nie takie, a po drugie - Alex jest Amerykanką z Detroit, więc znany nam hype w brytyjskim wydaniu raczej nie będzie miał tu miejsca. Zanim Alex doszła do punktu, w którym wydaje debiutanckim singiel, współpracowała chyba z każdym z kim się tylko dało, bo w jej portofolio pojawia się i Chuck Berry, i Black Eyes Peas, i Electic Six. Rozrzut dość spory. „Choice Notes" sytuuje pannę Winston gdzieś w ostatnio wyjątkowo nieaktywnym gronie inspirujących się latami 60., takie dziewczę wyrwane z kapelek Phila Spectora i teleportowane do XXI wieku. A ja lubię to!

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: agnieszka
[29 lipca 2010]
po katalansku, nie hiszpansku :>
Gość: kenjo
[27 lipca 2010]
dobre, Wicia - najgorszy writer screenagers ever, dwie dekady wcześniej może by się nadał
Gość: siemka
[27 lipca 2010]
Pan Witek ma może jakiegoś bloga czy coś? ..byłbym rad.

Reszty załogi nawet nie czytam, najwyraźniej szkoda czasu.
Gość: suzi
[27 lipca 2010]
Niesamowite jest jak mało pociągające stało się screenagers po zmianach... chlip.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także