Screenagers Jukebox #12: grudzień 2009

Kuba Ambrożewski

Na fali przygotowań do zeszłotygodniowego koncertu Afro Kolektywu w warszawskiej Hydrozagadce (kapitalnego zresztą) wróciłem sobie do debiutu zespołu. Refleksje pozwolę sobie przestawić w formie krótkich zestawień.

Top 5 wniosków

1. To najzabawniejszy polski album dekady, a więc zarazem najzabawniejsza płyta Afro.

2. Świat wiele traci na tym, że zespół nie wraca na koncertach do „Dopsz bujam”, „Kto rano wstaje” i paru innych wymiataczy z „PP”.

3. Kawałek „Opakowana rewolucja” to bezwzględnie najbardziej beznadziejna rzecz firmowana przez Afro Kolektyw.

4. Na płycie jest na luzie z siedem-osiem fajniejszych numerów niż zajebista, ale przereklamowana „Seksualna czekolada” (casus „Mężczyźni są odrażająco brudni i źli”).

5. Po dziewięciu latach płyta nie zestarzała się zbytnio „w warstwie tekstowej”. OK, niby Karl Malone dawno już nie fruwa pod koszami NBA, a Piasek nie wyrywa lasek (haha). Ale które współczesne linijki lepiej opisują rzeczywistość niż: „Czy chciałbym być Murzynem? Dawniej chciałem, ale dziś tylko chudym brytyjskim pedałem”, „Kleję bity, patrzę z góry, przynależę do elity młodzieżowej popkultury. Mam telefon kutafon zrobiony do czysta, mama kupi mi mikrofon, tatuś Technicsa. I oto będę imprezowym idiotą”, a także „Gówno jeździ po nas, gówno jeździ po nas”.

Top 5 postaci znamecheckowanych na „Pilśniowej”

1. Alessandro Del Piero

2. Mieczysław Szcześniak

3. Charlie Parker

4. Aretha Franklin

5. Liroy

Top 5 ulubionych panczlajnów z „Pilśniowej”

1. „Rachunek jest szesnaście, ty wyjmujesz dwadzieścia / I każesz wydać do osiemnastu i jesteś wieśniak”

2. „A na przykład Maciek sztywny miał fiut jak kość / Zawsze na posterunku dupczył w nieskończoność”

3. „Oni widzą mnie, drą mordę „PATRZCIE LAMUS” / Wiem już że dostanę cios w torbę i w fallus”

4. „Żeby sprzedać się najlepiej, widzicie sami, że musiałbym leżeć w sklepie ze śmiesznymi rzeczami”

5. „Bo spece od muzyki, oni biorą narkotyki / I wódkę. Życie muzyka bywa krótkie”

Top 5 kawałków na teraz

1. Karl Malone

2. Smutny i nudny cz. II

3. Transportem do pracy (dał mi kolega)

4. Dopsz bujam

5. Nikt tego nie wiedział

Afro Kolektyw – Smutny i nudny cz. II

Kamil J. Bałuk

Przepraszam bardzo, że tegoroczna sprawa, no i że The XX, których wszyscy mają już aż nadto (a do których się finalnie przekonałem). Ale ale! Kolejne udane podejście do tematu przeróbki video przez fana, tak, że mucha nie siada. Zachwycaliśmy się (i polecam dalej to robić) mash-upem teledyskowym do „Lisztomanii”, produktem szalonym, nieprzewidywalnym, FRENETYCZNYM i bardzo ładnie złożonym. Tu mamy do czynienia z innym zjawiskiem. Po pierwsze, fanowski teledysk (znowu poskładany z urywków filmu) jest robiony pod remiks piosenki i są to dwie ciekawe jakości same w sobie, które osobno są co najmniej interesujące. W połączeniu nie wychodzi może combo perfekcyjne, ale dobitne i intrygujące. Fragmenty „Vivre Sa Vie” momentami świetnie się komponują ze zremiksowaną piosenką, tak jak w pierwszych kilkudziesięciu sekundach, kiedy panna rozkręca się w swoim zalotnym tańcu. Lekką wtopą jest tu na pewno (piękny skądinąd) obrazek ze łzami, trochę na siłę i nachalnie powtarzany przy każdym refrenie, ale i tak jest – jak mawia Błaszczyk – słodko.

The XX – Basic Space (Pariah Remix)

Łukasz Błaszczyk

2 Live Crew przejdą do historii przede wszystkim jako głupawi skandaliści i nie bardzo jest się czemu dziwić. Ich nieznośnie prymitywne, seksistowskie teskty budzą dziś co najwyżej uśmiech politowania, ale te dwadzieścia lat temu kolesie byli czymś na kształt muzycznego ekwiwalentu Larry'ego Flinta i w pewnym sensie ponoszą odpowiedzialność za obecne we współczesnym mainstreamie „rozwolnienie obyczajów”. Sztandarowy hymn murzyńskiego promiskuityzmu lat osiemdziesiątych i największy hit 2 Live Crew, „Me So Horny”, dowodzi jednak, że niezależnie od całej tej okołomuzycznej żenady, którą chłopaki odstawiali, to momentami był autentycznie fajny rap. Fajowy podkład, sample ze Stanleya Kubricka i tekstowa apoteoza robienia szybkiej miłości są co prawda w stanie położyć każdą imprezę – o czym była okazja przekonać się podczas Screenagers nie umieją miksować vol. 2 – ale i tak przebijają wszystko, co w tej tematyce próbują współcześnie robić ich następcy ze Spank Rockiem na czele. Choć ten śmieszny ukłon w stronę 2 Live Crew doceniam, a „YoYoYoYoYo” lubię.

2 Live Crew – Me So Horny

Bartosz Iwański

Mistrzostwa Świata w Stanach Zjednoczonych to ostatnia wielka piłkarska piłkarska, której nie miałem przyjemności oglądać. Począwszy od doskonałego Euro'96 każdy turniej rangi mistrzowskiej jest dla mnie (jak mniemam dla sporej grupy z Was także) wydarzeniem podnoszonym do rangi niemal sakralnej, podczas którego na dwa tygodnie bez żalu zapominam o całym świecie. Miałem sporo szczęścia, kiedy kilka lat później trafiłem na wyprzedaży w supermarkecie na kasetę VHS dokumentującą Mundial w USA, być może najbardziej szalony tego typu event ostatniego ćwierćwiecza. W czerwcu 1994 roku do świadomości amerykańskich mas z impetem wdarł się soccer, zabawny europejski sport rządzący się niejasnymi zasadami, który reszta świata traktowała z niezrozumiałą z amerykańskiej perspektywy nabożnością. Dla mieszkańców Stanów piłka nożna była raczej egzotyczną ciekawostką, socjologicznym fenomenem, nad którą głowili się z ogromnym zainteresowaniem, nie zapominając jednak, w patriotycznym uniesieniu, o kibicowaniu swojej niecodziennej drużynie.The Yanks mieli wtedy w swoim składzie m.in. rozkochanego w country rudzielca Alexiego Lalasa oraz rasowego rock'n'rollowca Tony'ego Meolę. Gospodarze, od początku skazywani na pożarcie, poradzili sobie zaskakująco dobrze i polegli - dodajmy, że po równej walce - dopiero z późniejszymi mistrzami, Brazylią.

„World Cup Fever” to kolejne, anonimowe, acz formalnie doskonałe dziedzictwo amerykańskiego indie rocka. Prawdopodobnie najmniej znani wykonawcy ze stajni 4AD w dwóch minutach zamknęli niezwykłą atmosferę tamtych mistrzostw: wstyd, jaki przyniósł Argentynie Maradona, tragedię Andresa Escobara, szalony wyczyn Salenki, powolnie zapełniający się kompletem blisko stu tysięcy fanów stadion Rose Bowl, wreszcie przestrzelonego karnego Baggio, który dał złoto Brazylijczykom. Ten turniej był dokładnie taki jak ta piosenka: szalony, toczony w zawrotnym tempie, niecodzienny. Język polski nie zna, w przeciwieństwie do angielskiego, jednego słowa, które byłoby je w stanie podsumować: quirky.

Air Miami – World Cup Fever

Check This Out!

Maciej Lisiecki

Ta epka – „A Very Arcade Xmas” – nigdy nie miała ujrzeć światła dziennego. Niewinnie wtrącona w niebyt głębokiej szuflady niechybnie dokonałaby żywota, gdyby nie wszędobylstwo fanatyków Arcade Fire. To oni rozpropagowali album, którego istnienie kanadyjski band kwituje homerowskim Dough!. Jak zatem należy traktować ów muzyczny twór? Najlepiej z przymrużeniem oka. Bo też muzycy udzielający się w nagraniach podeszli do tematu piosenki świątecznej z ogromnym dystansem (knajpiana interpretacja „Oh, Holy Night”) i poczuciem humoru przechodzącym płynnie w iście zappowski absurd – psychodeliczne pseudosłuchowisko „The Spartans”. Pierwiastka świątecznego w utworach raz jest więcej (łobuzersko zaimprowizowany utwór tytułowy), raz mniej („In The Backseat” znane również z regularnego debiutu grupy), z wszystkich jednak bije radość wspólnego muzykowania i świętowania w gronie – wybitnie uzdolnionych muzycznie – przyjaciół. Ot, album ciekawostka. Momentami przejmujący, częściej zabawny. W sam raz na przedświąteczną imprezę.

Arcade Fire – The Spartans

Paweł Sajewicz

Mój kumpel, Jan Prociak, obudził mnie ostatnio smsem, w którym napisał mniej więcej tak (była 7:30 rano): „We współczesnej muzyce powszechnie zapomina się o kategorii Piękna”. Jako, że jedyną cechą, która zasługuje na wzgardę, jest łatwość wydawania sądów (z niej się biorą wszelkie totalitaryzmy), OFICJALNIE powstrzymam się od aprobującego komentarza. PRYWATNIE, wyrwany ze snu o 7:30, poparłem Janka całym sercem. Kontrast wzmacnia ostrość twierdzenia, więc zestawcie sobie poniższy utwór np. z propozycją Kamila. Wnioski są oczywiste, hehe.

Louis Armstrong - We Have All The Time In The World

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
kuba a
[20 grudnia 2009]
Łona z debiutu na drugim. Nie powiem złego słowa.
Gość: no
[19 grudnia 2009]
łona z debiutu zabawniejszy przeciez
Gość: Jan
[17 grudnia 2009]
No proszę już nawet Screenagers mnie cytuje :P
lukas
[17 grudnia 2009]
A no i "Opakowana rewolucja" wydawał się ("back in 2001" B) zdecydowanie żartem. Obecnie po tych wszystkich historiach wokół Papa Dance już głowy nie dam, heh.
lukas
[17 grudnia 2009]
Co do Afro, to za debiut można uznać jeszcze słynne demo z Afroamerykaninem na okładce - tam np. pierwszy raz pojawiły się "Kto rano wstaje", "Dopsz bujam", "Smutny i nudny cz.I". Punchline nr 4 - zdecydowanie jeden z wersów ever wyrytych mocno w mojej pamięci;)
Gość: lifeiswhatyoumakeit
[17 grudnia 2009]
Z fanowskich teledysków świetny jest też "Kids" MGMT, ale to pewnie już każdy widział:-)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także