Miesiąc w singlach: listopad 2009

Tak, tak, sami nie wiemy kiedy to się stało, ale niniejszym witamy w ostatnim wydaniu „Miesiąca w singlach” za rok 2009. Następny raz z tegorocznymi kawałkami spotkamy się już przy podsumowaniu roku, które na łamach Screenagers.pl jak zwykle w pierwszych tygodniach stycznia. Tymczasem zapraszamy do sprawdzenia listopadowej dziesiątki, nad wyraz atrakcyjnej.

Chew Lips - Seven (5/10)

Mam dobrą i złą wiadomość. Zacznę od tej pierwszej. Już 25 stycznia będzie miała miejsce premiera debiutanckiej płyty grupy Chew Lips – co tu dużo ukrywać, wydawnictwa dość wyczekiwanego, londyńska kapela bowiem niemalże przez całe ostatnie prawie już dwanaście miesięcy systematycznie przygotowywała nas na ten moment, wydając parę naprawdę solidnych i zachęcających singli („Solo”, „Salt Air”). W tym miejscu zatem czas na tę złą wiadomość. Na krążku „Unicorn” nie znajdzie się żaden z tych sympatycznych, znanych numerów. Będzie tam natomiast „Seven”, które Chew Lips wybrali na utwór bezpośrednio promujący ich debiut. Z pozoru piosenka jest całkiem chwytliwa, ale niczym nie zaskakuje, niczym nie zachwyca. Rada dla osób kibicujących londyńczykom: nie należy zespołu skreślać na podstawie jednej, słabszej kompozycji.

(kw)

Cloud Nothings - Hey Cool Kid (8/10)

Nie bardzo obczajacie, o co chodzi z tym całym revivalem kasety magnetofonowej? Ja w sumie też nie. Zdaje się jednak, że rzecz staje się naprawdę popularna – wczoraj szukając kwatery na wyjazd sylwestrowy trafiłem nawet na opis pokoju z czajnikiem i radiomagnetofonem. To naprawdę urocze, ale przejdźmy do enigmatycznego projektu Cloud Nothings, o którym po pobieżnym internetowym researchu wiadomo raptem trzy rzeczy: a) tworzy go prawdopodobnie jeden człowiek, choć może to być też dwóch ludzi; b) pochodzi z Cleveland w Ohio; c) jest projektem nowym, gdyż posiada MySpace’a ledwie od miesiąca. Posłuchajcie jednak „Hey Cool Kid”, które z miejsca zyskało powszechną aprobatę, a nawet aplauz redakcji. Najsilniejsze skojarzenie to Guided By Voices, choć utwór ma dużo bardziej liniową konstrukcję niż przeciętne dziełko Pollarda. Brzęczące gitary, niedbały miks, produkcja rodzaju „co to jest produkcja, dude?”. Wszystko nie miałoby znaczenia, gdyby ta melodia nie wrzynała się tak w mózg. Pamiętajcie – Cloud Nothings. Płyty i kasety do nabycia w dobrych sklepach muzycznych.

(ka)

Posłuchaj >>

Cool Kids Of Death feat. Hellow Dog - Got 2 Kill This Dog (7/10)

„Wiem, że ty nie lubisz Cool Kids Of Death...”, powiedział do mnie kilka razy Kuba Wandachowicz podczas naszej współpracy w „PULP”, ale to nieprawda. Ja lubię Cool Kids Of Death. Co nie przeszkadza mi jednocześnie ich nie lubić. Uważam, że są przereklamowani. Aczkolwiek zarazem przestrzegam przed tym, żeby ich nie doceniać. Rozumiem też, czemu tak wiele polskich zespołów się nimi inspiruje. Przy tym nienawidzę tego, że tyle polskich zespołów się nimi inspiruje. Więc to nie jest takie proste. Zwłaszcza, że łodzianie właśnie nagrali swój najciekawszy kawałek od lat. Współpraca z Hellow Dog zaowocowała pierwszym trackiem Cool Kids Of Death, który zupełnie nie brzmi jak Cool Kids Of Death. Nie zawiera żadnego z firmowych elementów soundu zespołu: chuligańskiego skandowania Ostrowskiego, szczelnie wypełniających dolne pasma basów Wandachowicza, agresywnej gitarowej ściany dźwięku. „Got 2 Kill This Dog” na każdym kroku zaprzecza temu, co kojarzyliśmy z CKOD – jest melodyjne, uśmiechnięte, oddycha i rozkwita. Jest dziewczyna i jest chłopak i oboje ŚPIEWAJĄ. Mi się to trochę kojarzy z New Order, a znajomy podpowiada, że jemu z The XX. Jedna jaskółka wiosny nie czyni, ale jeśli to zwiastun nowego, otwieramy ramiona. (ka)

Posłuchaj >>

Cosmetics - Black Leather Gloves (7/10)

Jako prawdopodobnie jeden z pierwszych fanów Cosmetics w Polsce, po cichu liczę, że o tym duecie z Vancouver będzie jeszcze głośno. „Black Leather Gloves” to klasyczna disco-pościelówa, choć tekstowo wygląda na to, że targetu należy szukać raczej wśród skrytych miłośników BDSM, a nie indie-lasek z Chmielnej. Lodowaty, surowy bit rozcinany raz za razem migocącym arpeggiem i bezpruderyjny wokal – tu naprawdę nie ma nic więcej, ale może właśnie dlatego tak uwielbiam tę piosenkę. Włosi powinni zainteresować się nimi jak najszybciej. Italo się nie dewaluuje, więc to nie może nie być hit.

(bi)

Posłuchaj >>

Groove Armada - I Won’t Kneel (8/10)

Groove Armada to nie jest coś, co bym jakoś bardzo poważnie traktował. To znaczy na „Soundboy Rock” było parę fajnych kawałków, ze szczególnym uwzględnieniem „Song 4 Mutya”, ale nie zmienia to faktu, że Cato i Findlay wydali na siebie wyrok śmierci już na wysokości „Vertigo”, gdy raz na zawsze przypisali się jednej stylistyce, stawiając formę ponad treść. Każdy kolejny krążek był słabszy od poprzedniego, w to ich eleganckie, wycyzelowane downtempo opakowywali coraz bardziej miałkie kompozycje i tym samym znaleźli się na ostatniej prostej do skansenu trip-hopu, w którym już czekali Zero 7, Lamb i inni epigoni Massive Attack. Tym, co utrzymywało ich przy życiu, było zamiłowanie do takich dość przaśnych, ale jednak popowych piosenek, które produkowali właściwie od samego początku gdzieś na marginesie działalności począwszy od „If Everybody Looked The Same” czy koszmarnego „I See You Baby”. One nie były na tyle istotne, by jakoś szczególnie im się przypatrywać, ale przecież błyskotliwe single Róisín Murphy („You Know Me Better” czy „Let Me Know”) i Mutyi Bueny, które wyprodukował Cato (i Findlay w przypadku „Out Of Control”), to w prostej linii kontynuacja tego kierunku. Widocznie jakoś niedawno doszło do nich, że mogą wydobyć się z niebytu, o ile tylko wykorzystają swoje zdolności producenckie do robienia popu.

Jakoś mimo wszystko nie zadrżałem z emocji na wieść o ich nowym singlu, serce nie zatrzymało mi się wpół uderzenia itp., a tu proszę, mój kandydat do pierwszej dziesiątki roku. To jest mniej więcej ten sam poziom i ta sama klawiszowa estetyka, co single z „Overpowered”, tyle że w zastępstwie Murphy pojawia się kompletnie anonimowa dziewczyna, o kretyńskiej ksywce SaintSaviour i wyglądzie Robyn, której wokal to taki mash-up kobiecych głosów lat osiemdziesiątych – Irene Cara, Madonny, Annie Lennox i kogo popadnie. „I Won’t Kneel” może i mogłoby być zaginionym klejnotem ejtisowego popu, ale jednak bezbłędna, zakorzeniona w tu i teraz, produkcja oraz nawałnice klawiszy odsyłają raczej w rejony M83, bo to jest równie taneczne, co rozegzaltowane. No i do tego jeszcze ten megaestetyczny klip – „Tron” w wersji dla kobiet – miazga. Śmieszne, że im bardziej Groove Armada robi się „cyniczna i sprzedajna”, ciągnąc w stronę komercyjnego popu, tym lepiej na tym wychodzi, podczas gdy ich wielcy mistrzowie, Massive Attack, z tą swoją sztuką wysoką i kontrkulturą zmierzają powoli do piachu.

(łb)

Hot Chip - Take It In (4/10)

Część z Was może być zbyt młoda, by kojarzyć kim są Simply Red, ale ci, którzy dorastali w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych na pewno nie byli w stanie wymazać z pamięci tych gigantów popu dla dorosłych. Co powiecie na „Something Got Me Started”? Wolicie „A New Flame”? A może bardziej przypada Wam do gustu romantyczne „If You Don’t Know Me By Now”? Hot Chip stawiają na „Stars”. Nowy singiel autorów „Over & Over” może spróbować stanąć na głowie i zatańczyć bredgensa, a i tak będę słyszał w nim tylko jedną, minimalnie zmodyfikowaną melodię: OOOH, I WANNA FALL FROM THE STARS, STRAIGHT INTO YOUR ARMS. Poza tym, ten utwór jest niemiłosiernie miałki. Co się stało z zespołem, który nagrał tak dobrze trzymające się „The Warning”? Nawet „Made In The Dark” miało momenty! „No i w pizdu. I wylądował”.

(ka)

Beverley Knight feat. Chipmunk - In Your Shoes (7/10)

Bądźmy szczerzy – rubryka ta powstała, by przechwytywać najfajniejsze piosenki, na jakie trafimy w ciągu roku. Niewiele więcej za nią stoi. A ja w tym miesiącu nie zostałem zarażony bieżącym singlem mocniej niż w przypadku „In Your Shoes”. I czuję się niezwykle komfortowo recenzując go – nikt nie powie, że zbyt popowy, bo przecież wszystko jedzie na gotowym tracku z „Rip It Up” indie-pupilków Orange Juice, i nikt nie powie, że zbyt indie, bo wierzchnia warstwa kawałka jest bezwstydnie komercyjna: producenci Munro i Joseph bawią się auto-tune’em, liżą oryginalną ścieżkę połyskującymi syntezatorami, a „nowy Dizzee” Chipmunk pojawia się ze swoją nawijką chyba tylko ze względów biznesowych, bo artystycznie nic nią do numeru nie wnosi. „In Your Shoes” to gotowy, gorący imprezowy towar, którego nie powstydziliby się The Hood Internet. Orange Juice’owy podkład z pionierskim wykorzystaniem syntezatora Roland 303 (bas!), typowe wokalizy r’n’b w wykonaniu doświadczonej Knight, raper na featuringu, chórki, że Jackson 5 jak z kuriera wycięci – wkraczamy najwyraźniej w dekadę popowych singli, które będą brzmiały jak mash-upy.

(ka)

Marina & The Diamonds - Hollywood (7/10)

Początek roku, zdaje się, będzie obfitował w kilka interesujących premier. Premier płyt paru ciekawych debiutantów, którzy wyskakiwali od czasu do czasu z fajnymi singlami w tym roku. Już wiecie, że Chew Lips są w tej grupie. W połowie lutego album wyda także Marina & The Diamonds. Zapatrzona w Kate Bush Walijka już za czasów „Obsessions” narobiła wokół siebie sporo hałasu, a im bliżej 2010 roku, tym jeszcze więcej się o niej mówi. Odświeżone „Mowgli’s Road” śmiga sobie po radiowych playlistach, ale to „Hollywood” powinno być na pierwszym planie w tym czasie. Znacie historię Alicji Bachledy-Curuś, odtwórczyni roli Zosi w „Panu Tadeuszu” Wajdy? Tak, tej, co zaszła w ciążę z hollywoodzkiem gwiazdorem (i playboyem) Colinem Farrellem. Otóż Marina też to słyszała i nawet śpiewa o tym w swojej piosence. W ogóle walijska wokalistka w „Hollywood” trochę pastwi się nad amerykańskim światem celebrytów i całkiem nieźle jej to wychodzi, a przy tym w warstwie wizualnej prezentuje się bardzo korzystnie.

(kw)

Róisín Murphy - Orally Fixated (6/10)

Odrobinę niezdrowo podekscytowałam się tym numerem, gdy miesiąc temu Róisín udostępniła go w sieci. Z drugiej strony miałam całkowite prawo – Murphy to moja (i jakichś milionów ludzi) ścisła czołówka kobiecej wokalistyki mijającej dekady, a monstrualny refren „Orally Fixated” naprawdę potrafi zawrócić w głowie. „Orally” lokuje się gdzieś pomiędzy artystowskimi zapędami „Ruby Blue” i komercyjnym sznytem „Overpowered”, jednakowoż spiętrzone niuanse dziełka z Herbertem i wypolerowane, wymuskane, radiowo zorientowane oblicze albumu z 2007 roku już na starcie dystansują tę premierową piosenkę Irlandki. Mimo to, po raz kolejny trudno przejść obojętnie obok niesamowitej błyskotliwości, z jaką Róisín porusza się po świecie popkultury. „Orally”, subtelnie samplujące (tak subtelnie, że nie dam głowy) umiarkowany przebój z 1984 roku aktorki-piosenkarki Sheryl Lee Ralph (trop: późne disco, „What A Feeling” Irene Cary), siłą konotacji odzyskuje dla świata cały, nieco zapomniany nurt czarnego (lub black-wannabe) popu, elektro i r&b lat 80., ze znakomitymi numerami Carrie Lucas, Lisy Lisy & The Cult Jam, Shannon, Jellybean, Yarbrough & Peoples, Mtume na czele, w których z redakcyjnym kolegą Kubą Ambrożewskim zasłuchujemy się w czasie wolnym. No i jeszcze to poczucie humoru Murphy: niejednoznaczny, seksualnie prowokujący liryk czy quasi-pastisz prince’owskiej solówki gitarowej – ach, gdyby tylko nie ten zbyt uderzający dysonans pomiędzy niekończącą się zwrotką a kapitalnym chorusem...

(ms)

Vampire Weekend - Cousins (5/10)

Trochę w tym cyrku, trochę zabawy, a najwięcej robienia z nas tak zwanego „Tata wariata”. Cyrku nie brakuje, bo faktycznie trzeba ponadprzeciętnych zdolności kuglarskich, żeby sprzedać dokładnie ten sam produkt po raz drugi w dobrej cenie. Zdaje się, że te galopady bębnów słyszeliśmy już w „A-Punk”, a gitarowe serpentynki w „Mansard Roof”. „Cousins” to dwunasty zawodnik debiutanckiego „Vampire Weekend”, nie da się ukryć. Elementu zabawy stosunkowo najmniej i mówię to smutno, bo mnie naprawdę BAWIŁ ten zespół w pierwszym półroczu 2008. W „Cousins” bawi mnie tylko riff na samym początku, który mógłby się znaleźć na debiucie The Police. Klip? To nie jest to, co w sześćdziesiątym piątym. A przysłowiowego tata-wariata wyczuwam w ocenach typu 8/10 dla tego sympatycznego, ale skrajnie nic nie wnoszącego kawałka.

(ka)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
kuba a
[11 grudnia 2009]
Bo nie miałem na ten temat żadnej informacji. Swoją drogą co to zmienia? Ładnie zaśpiewał Kuba.
Gość: Wrona
[11 grudnia 2009]
Kije Samobije :) Ale czemu w recenzji jasno nie napisano, że śpiewa Wandachowicz? To dość istotnie.
Gość: edzia
[9 grudnia 2009]
te cosmetics to takie niby chromatics
lukas
[8 grudnia 2009]
Łukaszu! A miażdżące momenty na "Goodbye Country (Hello Nightclub)"? A "Lovebox"? Oj, bo będę chodził smutny...
kuba a
[6 grudnia 2009]
Co Wy kijki w tyłkach macie? :)
Gość: Wrona
[6 grudnia 2009]
To by wyjaśniało enigmatyczny wywód o lubieniu i nielubieniu ckod jednocześnie.
Gość: dijos
[6 grudnia 2009]
pewnie pan recenzent by chciał.
Gość: Wrona
[6 grudnia 2009]
Czyli co? Recenzent ckod postuluje odejście Ostrowskiego z zespołu? Ciekawe kto miałby śpiewać wszystkie kawałki na koncertach... :D
Gość: dijos
[6 grudnia 2009]
bosz, recenzent CKOD to idiota.
Gość: lifeiswhatyoumakeit
[5 grudnia 2009]
Dla mnie ta Marina to taka mniej udana Katy Perry, do tego niestety ze strasznie zmanierowanym wokalem
Gość: en.
[4 grudnia 2009]
Ależ nuuuda w tym miesiącu, nawet Roisin nas nie uratuje.
Marina Bush - kompletnie nie rozumiem zachwytów, irytująca jest.
Coolki spoko. Biedni Hot Chip. ":("
Gość: ciekawski
[4 grudnia 2009]
?! pytam poważnie.
Gość: pocketcalculator
[4 grudnia 2009]
śpiewa... kuba wandachowicz.
Gość: abc
[4 grudnia 2009]
a video do hollywood nakręciła Kinga Burza :)
Gość: ciekawski
[4 grudnia 2009]
kto spiewa w piosence ckod i hellow dogs jako facet?
Gość: troll onetowy
[3 grudnia 2009]
Ciąża rzuciła palenie ?
plejeru
[3 grudnia 2009]
Co śmieszne, ten liryk Roisin jest o rzuceniu palenia przez ciążę.
kuba a
[3 grudnia 2009]
Już dawno poprawiony, ale dzięki.
Gość: kacperski
[3 grudnia 2009]
Pod bBverley Knight jest zdublowany link do Roisin,poprawcie!
pozdrawiam!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także