Miesiąc w singlach: styczeń 2009

Hej hej! Witajcie w pierwszej w nowym roku kolumnie poświeconej nowościom singlowym. To już rok od jej inauguracji na łamach Screenagers, z czego jesteśmy bardzo zadowoleni i zamierzamy ten trend utrzymywać. Poniżej dziesięć świeżych opisów z odnośnikami do tego, o czym warto wyrobić sobie zdanie. Z przyczyn oczywistych nie publikowaliśmy podsumowania za miesiąc grudzień, więc tu i ówdzie trafić się może piosenka nieco starsza (cześć Florence), nie omieszkajcie nam tego wytknąć w komentarzach!

A Camp - Stronger Than Jesus (6/10)

Po ośmiu latach Nina postanowiła reaktywować projekt A Camp. „Stronger Than Jesus” zapowiada album „Colonia”, gdzie udzielają się między innymi Mark Linkous, Joan Wasser i James Iha. Nieforsujący tempa utwór wyposażony jest w tekst, który zaśpiewany w polszczyźnie wywołałby zapewne ogólnonarodową dyskusję i odpalenie rakiet skrywanych w mrocznych lochach posiadłości biznesmena z grodu „tego Niemca” Kopernika. Pomijając kwestie poprawności politycznej i artykułu 196 KK, nowa piosenka Niny jest nie mniej urocza niż ona sama. Artystka na kalejdoskopowym klipie odziana jest w kieckę stylizowaną na suknię ślubną Margaret Houlihan – wygląda w niej po prostu przecudnie. Sam utwór, nie odbiegający mocno od konwencji, w której w ostatnich latach poruszali się The Cardigans, wyróżnia się sympatyczną partią dęciaków i wyeksponowaną rolą chórków. Poza tym standard: ładna, nieskomplikowana melodia oraz niezastąpiony i zawsze oczekiwany wokal Niny. (ww)

Neko Case - People Got A Lotta Nerve (7/10)

Zamiast nowej płyty kanadyjskiego dream teamu, ostatnimi czasy otrzymujemy solowe propozycje poszczególnych muzyków The New Pornographers. Niespełna rok temu było „Trouble In Dreams” Daniela Bejara i jego projektu Destroyer, zaś w pierwszym kwartale 2009 światło dzienne ujrzą albumy A.C. Newmana i najpiękniejszej części zespołu z Kanady – Neko Case. „People Got A Lotta Nerve” – utwór zwiastujący najnowsze wydawnictwo rudowłosej wokalistki, album „Middle Cyclone” – nie zapowiada żadnych burzliwych zmian w jej stylu. Pierwszy singiel z tegorocznego krążka jest piosenką ładną, stylową, melodyjną, utrzymaną w charakterystycznym dla Neko folkowym stylu – dokładnie takim, za który co poniektórzy pokochali „Fox Confessor Brings The Flood”. Członkowie The New Pornographers chyba nie potrafią nagrywać słabych rzeczy. (kw)

Posłuchaj >>

Florence & The Machine - Dog Days Are Over (8/10)

Nie jestem ostatnimi czasy zwolennikiem kobiecej indie-wokalistyki. Łatwe do pomylenia, kolejne klony Amy Winehouse, Bjork, Leslie Feist czy PJ Harvey zwykle nie mają mi wiele do zaoferowania muzycznie i nie przekonują mnie. Zwłaszcza, że mnie nawet sama PJ Harvey średnio przekonuje. Tak też podchodziłem do Florence & The Machine – zwłaszcza po zapoznaniu się z informacją, że jej ulubiony zespół to White Stripes, a sama wokalistka planuje songwriterską współpracę z Johnnym Borrellem, który mimo obiecujących początków do herosów ciekawych zmian akordów nie należy. „Dog Days Are Over” to jednak numer, któremu szalenie ciężko się oprzeć. Przede wszystkim, jak to jest zaśpiewane! W ciągu czterech minut Florence uprawomocnia pretensje do grona najbardziej charyzmatycznych wokalistek ostatnich lat, rozpędzając się ku wariackiemu (jestem pewien, że tak właśnie ujęłaby to Kasia Wolanin, a wiecie, to nasza specjalistka od takich klimatów) finałowi. Samej kompozycji też wiele zarzucić się nie da. Jeśli kolejne jej single podtrzymają ten poziom, to debiut F&TM urośnie do miana jednej z najbardziej wyczekiwanych płyt końcówki dekady. (ka)

Marina & The Diamonds - Obsessions (8/10)

Marina mogłaby być córką Lene Lovich, albo kuzynką Tori Amos, albo daleką krewną Kate Bush. W dodatku zdaje się być o wiele zdolniejsza i bardziej zadziorna niż jej popularniejsza koleżanka po fachu Kate Nash, do której bywa porównywana. Zakochana w glamrockowej stylistyce i synth-popowych szlagierach z lat osiemdziesiątych dziewczyna potrafi niezwykle zgrabnie przełożyć swoje fascynacje na język współczesny. Żywe klawisze, jak u Costello na „Armed Forces” i „Get Happy!!”, wokalna ekspresja w stylu wspomnianych wcześniej piosenkarek, całkiem naturalna teatralność zaczerpnięta z glamowych standardów, przebojowość podpatrzona u rasowych synthpopowców. Marinie talentu i charakteru odmówić po prostu nie można. (kw)

Mastodon - Divinations (6/10)

Po przesłuchaniu „Divinations” wszyscy ci, którzy liczyli na powrót brzmienia z „Remission” czy „Leviathana”, mogą poczuć się zawiedzeni. Nowy singiel niezbyt odstaje od tego, co mogliśmy usłyszeć na wydanym w 2006 roku „Blood Mountain”. Jest zatem melodyjnie, trochę progresywnie, chwilami nawet sludge’owo (niech Was nie zmyli solówka w drugiej fazie utworu). Tak więc wszystko gra i jest na swoim miejscu, jednakże trudno tu mówić o czymś więcej niż o przyzwoitej robocie. Tym bardziej, gdy weźmiemy pod uwagę ogromny potencjał jaki drzemie w Amerykanach. Oby sama płyta stała na trochę wyższym poziomie. (kk)

Posłuchaj >>

Morrissey - I’m Throwing My Arms Around Paris (5/10)

„Dlaczego w Polsce premier się nie zmienia?”, spytał pod koniec lat sześćdziesiątych pewien francuski dziennikarz Józefa Cyrankiewicza. „Jak to ja się nie zmieniam?!”, odparł oburzony towarzysz. Co prawda nie bardzo wiem jaki związek ma ta anegdota z najnowszym singlem ex-wokalisty The Smiths, jednak wydała mi się wystarczająco zabawna, żeby ją w tym miejscu przytoczyć. Choć być może coś jest na rzeczy. Od Morrisseya nie oczekujemy płyty z hip-hopem lub nu-rave’em, zwłaszcza że to bodaj najsłynniejsza konserwa brytyjskiego rocka. Mógłby jednak, z łaski swojej, tak bezczelnie nie kopiować swoich poprzednich dokonań – no bo proszę mi wskazać pięć szczegółów, które odróżniają „Arms Around Paris” od takiego „You Have Killed Me”. Taaa, las rąk... (ka)

Posłuchaj >>

Odawas - Harmless Lover’s Discourse (7/10)

Przez dwa lata od świetnego „Raven & The White Night” Odawas nie próżnowali; przeczytali „A Lover’s Discourse” Barthesa (chyba stąd ten tytuł), powtórzyli sobie „Miasteczko Twin Peaks” (brzmienie klawiszy à la Badalamenti) i zamiast Laury Palmer postanowili zamordować obecny w ich twórczości folk. Wygląda na to, że od debiutanckiego, inspirowanego Sydem Barrettem dźwiękowego szaleństwa, Tapscott i Edwards zmierzają w stronę oszczędnego formalnie, a jednocześnie epickiego avant-popu. Jedni powiedzą, że Amerykanie obrali kierunek „na Szwecję” (Tough Alliance, Air France), drudzy, że „na Niemcy” (Donna Regina), a trzeci przytomnie zauważą, że już na „Raven” mieliśmy flirt z synth-popem, więc można tu mówić o kontynuacji niektórych pomysłów. Kawałek zapowiadający „The Blue Dephts” nie jest tak dobry, by przebić wrażenie, jakie robiła pamiętna „Alleluia”, ale w zupełności wystarcza do podgrzania atmosfery przed premierą trzeciej płyty jednego z najciekawszych młodych amerykańskich zespołów. (psz)

Posłuchaj >>

Peter, Björn & John - Nothing To Worry About (4/10)

Jedni z najbardziej denerwujących one-hit wonderów (niestety „Young Folks” straszy znowu w reklamie jednej z sieci komórkowych) ostatnich lat proponują tutaj coś zupełnie innego. Tak, jest lepiej – nie ma gwizdania. Nie, nie jest dobrze – „Nothing To Worry About” to banalna i niespecjalnie atrakcyjna kompozycja. Jedyny naprawdę fajny moment w tym utworze to fragment między dziecięcym refrenem (luźne skojarzenia z „Hard Knock Life” Jaya-Z, nie najlepszego momentu w karierze tego muzyka) a anemicznymi zwrotkami – spokojne uderzenia w struny świetnie komponują się z twardym bitem à la „Hollaback Girl”. Właśnie – to chyba miał być jakiś skandynawski odpowiednik hitu Gwen Stefani z ledwo wyczuwalnymi naleciałościami z „Arular” czy „Kali”. Jak wspomniałem, postęp jest, ale tak jak polskich piłkarzy (nożnych, żeby nie było) nie można chwalić za to, że nie kopią się w czoła podczas meczu, to i tu nie ma się czym podniecać, nawet jeżeli Kanye West uważa inaczej. (dh)

Röyksopp - Happy Up Here (4/10)

Słuchajcie, moi mili. Albo lepiej nie słuchajcie, bo jeszcze się Wam spodoba. Röyksopp, magicy niezobowiązującego elektronicznego popu, najwyraźniej kontynuują gonitwę w piętkę, proponując nam strasznie odtwórczą piosenkę. „Happy Up Here” to trochę przerobiona koncepcja „Eple” i stąd może się niektórym podobać. Niemal w całości instrumentalny utwór, gdzie infantylna melodyjka zapętla się i zapętla, gdzieniegdzie wchodzi wokal z trzeciego planu. Pomijam fakt, że teledysk jest najgorszy w historii zespołu (a zawsze w tej materii trzymali poziom). Faktu, że w ostatniej sekundzie pojawia się identyczny dźwięk jak w pierwszej sekundzie „Remind Me”, wcale nie traktowałbym jako kompozycji klamrowej, tylko co najwyżej jako desperację i kompletny brak pomysłu. Co najgorsze, po pięciu przesłuchaniach piosenka strasznie wkręca w tym swoim tanim, beznadziejnym ENTURAŻU. Więc nie słuchajcie, no. (kjb)

U2 - Get On Your Boots (2/10)

Singiel promujący najnowszy, prawdopodobnie rewelacyjny album grupy U2 zadowoli wszystkich zirytowanych wszechobecną „muzyką dla pedałów” spod znaku Animal Collective. Bono, pogodziwszy się z ojcem i ze światem, koncentruje swoją uwagę na seksownych gumowcach, co pozwala sądzić, że jednak jest życie erotyczne po siedemdziesiątce. Zresztą zdrowy, męski jak reklamy Camela przytup jest również obecny w warstwie muzycznej dzięki wściekłym riffom i zarzynanemu basowi. Tak jest w zwrotkach, ale już refren spowija miła dla ucha łagodność. Doświadczeni przez życie biznesmeni z U2 wiedzą bowiem, że nie wolno lekceważyć potężnej siły nabywczej armii polskich gospodyń domowych, zasłuchanych w Radio Złote Przeboje. W ogóle, wydaje mi się, że wszystkie te ciasteczka zjedzone przez Bono na bankietach, w stylu tego w Davos, od jakiegoś czasu procentują w postaci dojrzałych i świadomych decyzji artystycznych, których zwieńczeniem jest skazane na sukces „Get On Your Boots”. Gdy tak się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że Coldplay to jednak jeszcze nie ten poziom, choć może przy okazji następnego krążka Eno coś im tam podpowie. (łb)

Posłuchaj >>

Wilson Square - People In Love (7/10)

Warszawska formacja to nie są zajawkowicze, którzy po obejrzeniu teledysku Editors postanowili założyć zespół – to kształceni muzycy, którzy o nutkach, skalach i tonacjach wiedzą więcej niż potrzeba. Unikają jednak częstego w takich sytuacjach przedobrzenia – ich pierwszy oficjalny singiel „People In Love” zaraża prostotą, prostolinijnością, prostodusznością. Miło posłuchać dziś kapeli, która mimo (świadomego bądź nie) uwikłania w indie-towarzystwo robi swoje, nie wstydząc się inspiracji niemodnym od lat Queen. Wilson Square przetwarzają brzmienie słynnego brytyjskiego kwartetu nie ze stadionową, pompatyczną manierą The Darkness. Celują raczej we wczesne, lekko wodewilowo-popowe oblicze Freddiego Mercury’ego i spółki, z gracją i lekkością przemieszczając się po melodii mojego ulubionego „Killer Queen”. „People In Love” to bardzo podobna piosenka, lecz wiele jej to nie ujmuje. A w katalogu Wilson Square znajdziemy przecież jeszcze równie fajne „Fly” czy soft-rockową balladę na syntezatorach „Will I Ever See You Again”. No i klip – sytuacja stuprocentowo amatorska i niskobudżetowa, a jednocześnie tak skrajnie naiwna, że nie ma wątpliwości, iż Wilson Square bawią się w najlepsze pewną konwencją. Fajnie spotkać zespół, który ma do siebie i tego co robi tyle dystansu. (ka)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Wybierz stronę: 1 2
Gość: bł
[4 lutego 2009]
Tak sobie myślę, że jak ktoś ma mało wymagające poczucie humoru, to go może i recenzja GOYB rozśmieszy, ale teksty o zmarłym ojcu to po prostu niewyobrażalne prostactwo.

Aha, i ciekawe, co byście napisali o Joshua Tree, gdyby jej wydanie było poprzedzone szczytem w Davos z udziałem Bono.
Gość: pocketcalculator
[4 lutego 2009]
rozładujmy może atmosferę.

nie wiem jaka będzie cała płyta, choć domyślam się. natomiast można faktycznie strzelać jaki rating zaproponuje Teraz Rock. ja stawiam na 4.5
nightwatchman
[4 lutego 2009]
nie ma co się oszukiwać, ten Wilson Square to ultraprzeciętna muzyczka, rozumiem wdrażane w życie hasła "wspieramy polskie produkcje" ale to jednak może to śmieszyć w kontekście nabijania się ze współczesnej brytyjskiej sceny, każdy band z UK z taką piosenką dostał by tu góra 3. :)
błaszczyk
[4 lutego 2009]
BrianEmo->"Gdyby to nie U2 na grywało, gdyby Bono nie woził się po alpejskich szczytach i w dupie miał Afrykę - czy oceny ich *muzyki* na pewno byłyby tak samo srogie?"

No niestety tak, moi drodzy. Ale skąd te nerwy, skoro i tak wiecie lepiej?
Gość: pocketcalculator
[4 lutego 2009]
singiel mierny+. obstrzał też kiepskawy. tak jak w Drużynie A - wiele serii wystrzelonych a nikt nie ginie. nie wiem, ja się nie zaśmiałem akurat. choć, również, dla mnie U2 nie istnieją od 10 lat mniej więcej. nie za bardzo wiem co ma radio złote przeboje do tego wszystkiego. albo gospodynie domowe. klisza czyli kalka.
Gość: Noob
[4 lutego 2009]
Dokładnie. Sam widzę w rodzinie, że nie lubia U2 bo Bono robi chwyt marketingowy pomagając afryce, a o jakiejś Angelinie Jolie to mówią tylko dobrze, że dzieci adoptuje.
Gość: BrianEmo
[4 lutego 2009]
A i jeszcze. Gdyby to nie U2 na grywało, gdyby Bono nie woził się po alpejskich szczytach i w dupie miał Afrykę - czy oceny ich *muzyki* na pewno byłyby tak samo srogie? Tak się tylko zastanawiam od dłuższego czasu i wydaje mi się że uprzedzenia tu grają zdecydowanie zbyt dużą rolę. Pozdro.
kuba a
[4 lutego 2009]
Nie wiem czy się pojawi, bo najpierw ktoś musiałby go przesłuchać. Ja na przykład - skoro poprzedni album oceniam na 2/10, singla na 2/10 - wiadomo, że słuchałbym go ze zwykłej złośliwości. Moda na dissowanie U2 trwa nie od roku, a od wielu, wielu lat. Myślę, że bardziej COOL byłoby właśnie docenić tego singla, tylko po jego przesłuchaniu nie bardzo wiem jak to zrobić...

Do piosenki Wilson Square radzę sobie wrócić kilka razy - tam są takie drobne niuanse, dzięki którym z czasem ona ujawnia coraz więcej uroku. Na początku mnie nie przekonywała, a w zeszłym tygodniu hulała wielokrotnie na repeacie!
Gość: BrianEmo
[4 lutego 2009]
Ależ tu nie chodzi o brak poczucia humoru, bo i owszem, to bardzo zgrabnie napisana notka. Problem w tym, że po pierwsze: od przynajmniej roku panuje straszna moda na jazdę po nich, czegokolwiek by nie nagrali czy nie zrobili, a po drugie: to już było wszystko milion razy (przynajmniej ja podobne rzeczy czytałem w przybliżeniu w takiej ilości, na screenagers też zdarzały się docinki, czasem troszkę bez sensu wplecione w teksty) i jest najzwyczajniej w świecie nudne. Skala zjawiska już przerosła trochę zdrowe granice i średnio mi się podoba że Screeni się w ten trend wpisują. No ale nic to. Czy jeśli pojawi się tu recenzja albumu który niedługo wydają, mogę liczyć na sensowną recenzję, nawet jeśli będzie gorzką pigułą dla fanów, czy mam sobie od razu darować czytanie? Aha, 7 dla Wilson Square (choć bardzo sympatycznie się prezentują) to przy innych ocenach też mocne nieporozumienie. Chyba że o hajp chodzi;)
Gość: SexownyBut
[4 lutego 2009]
Jako czytelnik tego serwisu, i to z dość dużym stażem, muszę powiedzieć że to co tutaj przeczytałem (chodzi oczywiście nie tyle o ocenę singla U2, co o przedstawienie jej na zaskakująco niskim poziomie)jest dla mnie po prostu.. no nie wiem.. śmieszne? Żałosne? Zapewne ktoś powie że przesadzam, ale ja wchodzę na ten serwis aby dowiedzieć się czegoś nowego, a nie czytać bloga pana Łukasza Błaszczykowskiego i jego osobistych depresyjnych żali, jak to się U2 stoczyło bo nagrało coś nowego, coś co nie jest odgrzewaniem starych kotletów a odważnym krokiem w przód. Bo czy nie tak robią, a przynajmniej powinni robić artyści w tych czasach? Cofać się, czy iść do przodu? Niech Pan sobie to przemyśli, i następnym razem oceni coś obiektywnie jeśli nie potrafi Pan wystawić oceny subiektywnej na poziomie.
jester in tears
[3 lutego 2009]
Bono: “Every time I clap my hands, a child in Africa dies.”
ładna notka o u2 ; )
kuba a
[3 lutego 2009]
Ale po co te nerwy, drodzy fani U2 :) Dział z singlami jest naprawdę niezobowiązującym dodatkiem do reszty publikacji i nie warto traktować go z tak śmiertelną powagą (zwłaszcza, że notka Łukasza - choć uszczypliwa - jest ewidentnie żartobliwa, przy czym OK, nie dla każdego musi być zabawna). Z tego co się zorientowałem piosenkę "Get On Your Boots" ocenia bardzo nisko cała redakcja i to jest zasadniczy komunikat, jaki płynie z tej notki.

Poza tym warto czasem wykazać trochę poczucia humoru i umieć się pośmiać z samego siebie (lub swoich idoli). "Teraz Rock" na pewno da nowej płycie 5/5 i napisze, że U2 PRZYWRACA WIARĘ W ROCKA. I kto tu będzie bardziej szczery? Pozdrawiam!
Gość: BrianEmo
[3 lutego 2009]
Rozumiem, że red. Błaszczkowskiemu nie podoba się singiel U2 i uznał że jest na tyle słaby że nie warto o nim poważnie pisać. Aczkolwiek zawsze ceniłem Screenagers za to, że nawet największy syf potrafiliście ciekawie, konstruktywnie i merytorycznie ocenić i nie kłanialiście się przesadnie idiotycznym trendom i modom (tu szacun dla Artura Kieli, tak przy okazji). Tym wyróżnialiście się in plus na tle innych serwisów z porcysem na czele. No i co się dzieje? Nie wchodzę tu czytać czerstwych zjebek na poziomie indierockfora.peel, a poczytać o muzyce. Czego dowiaduję się z notki red. B.? Że nie lubi U2, że wkurza go Bono. Ale co z tego? Co mnie to obchodzi? To, że coś nagrało U2 albo jakikolwiek zespół X NIE JEST żadnym argumentem. Litości. Totalna i powszechna w środowisku jazda po tym bandzie robi się nudna i żałosna jak powtórki Marcina Dańca w każde święta w TVP. Głupio trochę, że się przyłączyliście. Jako stały czytelnik od grubo ponad 4 lat, mam taką małą osobistą prośbę, trzymajcie jednak jakiś poziom. Pozdro.
kuba a
[3 lutego 2009]
Łukasz Błaszczyk słucha Dody i Feela!!!1
Gość: BrianEmo
[3 lutego 2009]
MX proszony jest o nie kompromitowanie fanów U2. Nawet wobec kompromitującej w kontekście serwisu notki redaktora Błaszczykowskiego.
Gość: discotheque
[3 lutego 2009]
Panie Błaszczyk barwnie Pan obraził U2 i ich fanów. Zapewne ładnie Pan umie pisać.
Nie zawsze się liczy "jak" ale "co". Nie ma tam nic. Nic Pan nie napisał czemu to jest złe.
Oh Radio Zet, gospodynie domowe. Ho,ho,ho. Jakież to zabawne! Jaki kozak z Pana!
Może niech Pan sobie zrobi wolne? Pomyśli trochę ,zastanowi się. Epicka kompromitacja.
Gość: MX
[3 lutego 2009]
Przepraszam, ale to zestawienie pokazuje wyraźnie, że panu Łukaszowi Błaszczykowi słoń na ucho nadepnął a może i na rozum!! Bo wyżywać to on się umie na U2 nic o nich nie wiedząc. 2/10 w tym zestawieniu to co najwyżej w nimieckiej skali ocen by uszło. O Radiu Złote Przeboje pan pisze, bo pewnie sam sreski-eski słucha, a że w takich radiach jak PR 3 utwór też leci to pewnie już nie słyszał!?!? Wieje cwaniactwem i nieuctwem od pana komentarzy i lepiej niech już pan nic nie pisze!!! UCZ SIĘ CZŁOWIEKU!!!
Gość: rejoice
[3 lutego 2009]
recenzja Ł. Błaszczyka to kompromitacja jego osoby. Składa się ona, bez jakichkolwiek merytorycznych informacji na temat nowego singla.
Najśmieszniejsze w tym wszystkim jest to, że ów redaktor tak naprawdę nie napisał co mu się w tym utworze nie podoba, tylko bazuje na jakichś innych, pozamuzycznych faktach związanych z zespołem a raczej z samym Bono. Fakty owe, przytaczane przez "redktora", zaczerpnięte są jak mniemam z jakiejś internetowej bulwarówki (pewnie 'rozrywka' w onecie albo wp.pl lol). Dam głowę, że ta osoba pisząca tę recenzję, nie wie nawet co tam ten Bono mówił w tym Davos i o co tak naprawdę chodziło. Był, widział go w prasie, trzeba napisać. Abstrahuję już od poziomu muzycznego singla, ale pisząc takie brednie, pan 'redaktor' się ośmiesza w światku muzycznym.
Gość: boom_cha!
[3 lutego 2009]
pan łukasz błaszczyk chyba laughing gasu nawdychał się co nie miara, aż dziwi że screenagers zamieszcza takie brednie pozbawione jakichkolwiek wartości merytorycznych, bogate w tanie frazesy. rozumiem że jechać na u2 w polskim yndieświatku jest cool i chyba w sumie latwo, zbyt latwo nawet raczkującemu recenzentowi przychodzi gdyż wiele lapsusów tworcy AB nam faktycznie serwowali ostatnimi czasy ale jednak jakiś umiar w tej kretyńskiej jeździe powinien mieć miejsce. ewentualnie zdrowa refleksja. BOOTS zaskakuje, szczególnie w zestawieniu z odjechanym klipem raczej pozytywnie (muzyczny miraż fly z discotheque, w warstwie tekstowej podszyty jakby wewnetrzym rozrachunkiem z ostatnim okresem pokojowych krucjat, ich sensu.) Ciekawe klawisze i wyjscie z zabawnie zaciągającej zwrotki do złowieszczego... you dont know, you dont get it do you?! radio złote przeboje?, gospodynie domowe?, WTF? zupełne pudło. łb, ciasteczka w davos polecam szczególnie jako dodatek do tamtejszej zielonej herbaty!
kuba a
[2 lutego 2009]
Zasadniczo tak. Już wyjaśniam.

Kompozycja jest nawet starsza i powstała kiedy zespół występował w innym składzie i pod inną nazwą. Jeśli chodzi o nagranie, to na mojej promówce CD-R jest data 2008. Teledysk to styczeń 2009 - no i jako że kawałek promuje nadchodzącą płytę Wilson Square, to pomyślałem, że warto zwrócić na tę kapelkę uwagę.
majkiksiążezbajki
[2 lutego 2009]
wytknąc mamy to wytykam
piosenka wilson square o ile sie nie myle jest z 2007.
zimny kotlet ale dobry kotlet
Wybierz stronę: 1 2

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także