Miesiąc w singlach: listopad 2008
To już prawdopodobnie nasze ostatnie spotkanie w tej rubryce w 2008 roku. Grudzień spędzimy na szykowaniu podsumowania końcoworocznego, zaś artyści i wydawnictwa płytowe – na rywalizacji o bożonarodzeniowy numer jeden. Tymczasem rzucamy na odchodne jeszcze kilka mocnych typów, a także trochę zapowiedzi płytowych na nadchodzący, 2009 rok. Słuchajcie i komentujcie.
Afro Kolektyw - Przepraszam (8/10)
Bałuk (15-05-2007 10:52)
ej a jaki tytul ma piosenka
Ambro (15-05-2007 10:52)
czekaj wysle Ci
Bałuk (15-05-2007 10:52)
nie wiem wlasnie czy to nie ta co mowiles ale w refrenie jest
Bałuk (15-05-2007 10:52)
przepraszam przepraszam ja naprawde ci wspolczuje
Ambro (15-05-2007 10:52)
ale mówisz o Afro teraz, ta?
Bałuk (15-05-2007 10:52)
tak
Bałuk (15-05-2007 10:53)
w kazdym razie jest zajebista
Ambro (15-05-2007 10:53)
to nie ta, "Bardzo miło" to jest taka wyliczanka z nazwiskami
Bałuk (15-05-2007 10:53)
a
Bałuk (15-05-2007 10:53)
jest po prostu zajebista jak dla mnie najlepsza ze wszystkich
Lily Allen - The Fear (3/10)
I want to be rich and I want lots of money/ I don’t care about clever I don’t care about funny/ I want loads of clothes and fuckloads of diamonds/ I heard people die while they are trying to find them – nuci sobie słodko Lily, szokując na wstępie niczym mały Hitchcock. No bo czy to wypada tak po prostu śpiewać co się myśli, gdy się myśli tak niepoprawnie? Ale spoko, spoko, w refrenie okazuje się, że tak naprawdę Lily, niczym rasowy reporter TVN, serwuje nam denną dydaktyczną pogadankę, w której pojawiają się zajebiście odkrywcze spostrzeżenia w stylu: ludziom dziś chodzi tylko o pieniądze, ludzie dziś chcą być sławni i żeby to zrobić, jak będzie trzeba, zdejmą z siebie ubranie, ludzie dziś nie przejmują się ludźmi. Brawo. I do tego ten tani podkład elektro. Na pytanie: Lily, why?, Lily się miga zamiast odpowiedzieć po prostu, że: For money! Po co ta hipokryzja? (łb)
Amazing Baby - Pump Your Brakes (8/10)
Przypomnijcie sobie, kiedy ostatnio debiutujący zespół rockowy grał w ten sposób: nienaganny warsztat, siła w nadgarstkach, moc w gardle i dobre melodie. The Darkness byli żartem o krótkim terminie przydatności do spożycia, a czasy świetności Guns n’ Roses pamiętają tylko najstarsi górale. Amazing Baby nie nagrywali swojej EP-ki demo czternaście lat, a skończyli z towarem daleko świeższym niż sparciałe riffy i solówki zespołu Axla R. Lista skojarzeń ciągnie się od Black Sabbath (frazowanie wokalisty przypomina nieco Ozzy’ego), przez rockową klasykę lat osiemdziesiątych („Appetite For Destruction” czy „Hysteria”), po amerykańskiego samochodowego hard-rocka (Aerosmith, ZZ Top, Black Crowes). Ten kawałek jedzie. Poza tym Amazing Baby mają HERY, star guitars, grają w kosza i ogólnie nie patyczkują się. Myślę, że DOBRZE RO(C)KUJĄ i są potrzebni. (ka)
Architecture In Helsinki - That Beep (7/10)
Fajnie, kiedy zespołowi dotychczas tak mocno przywiązanemu do swojej stylistyki udaje się zaskoczyć zupełnie nowym brzmieniem. „That Beep” mogłoby zostać wzięte za nowy singiel późnej Kylie czy, przykładowo, Roisin Murphy. Lekko eksperymentalną naturę piosenki zdradza brak refrenu – kawałek przesuwa się na cyfrowym bicie, inteligentnie operuje niepozornymi detalami (repetycje), do tego ma estetyczny, kolorowy klip, który dobrze się ogląda. AiH celują w komercyjny sukces i postawiłbym kilka blaszek, że ten plan może im się powieść. (ka)
Beach House - Used To Be (7/10)
Nie do końca wiadomo z jakiej okazji, ale zawsze miło jest usłyszeć nową piosenkę swoich ulubieńców. Tak zupełnie bez powodu dostajemy od Beach House kawałek, który śmiało mógłby stanąć obok takich perełek z tegorocznego „Devotion”, jak „Gila”, „Heart of Chambers”, „D.a.r.l.i.n.g.” czy „Home Again”. Sporo tego jak na jedną płytę, a tu proszę, kolejne śliczności. Gdyby tym razem spróbowali czymś zaskoczyć, z pewnością byśmy się obrazili, ale oczywiście nic z tych rzeczy. Beach House zafundowali nam kolejne 4 minuty, które w całości zlatują na chłonięciu kilkuwarstowowej, ale doskonale zlanej tkanki dźwięków. Podwodnie brzmiący automat perkusyjny razem z rozlaną prawie-jej-nie-ma gitarą stanowią idealne tło dla tłumionego przez echo wokalu Victorii Legrand. Czyli wszystko po staremu. Całość okraszona fantastycznie pasującym do zespołu teledyskiem, czyli pastele, winiety, słońce, kobieta i mężczyzna. To wszystko wygląda na dyskretne przypomnienie o płycie, która może stać się jedną z najbardziej niedocenianych w tym roku. I dobrze, niech przypominają. (ak)
Chairlift - Bruises (8/10)
Ileż to zespołów nie wypromowało się już z pomocą reklamowej branży? Wystarczy odrobina szczęścia, by chwytliwą, bezpretensjonalną piosenkę, o której do tej pory słyszała garstka nielicznych lub wytrwali przeszukiwacze myspace’owych zasobów, cudownie odnalazł jakiś lider promocyjnej kampanii modnego produktu. Sympatyczni Nowojorczycy z Chairlift mieli właśnie takiego farta, bo ich przeurocze „Bruises” stało się muzyczną wizytówką reklamy modnego gadżetu iPod Nano. Za delikatną melodię, aksamitne wokale, lekkość, grację i wdzięk trio z Brooklynu na taki malutki sukcesik i niewielki rozgłos w pełni sobie zasłużyło. (kw)
Franz Ferdinand - Ulysses (4/10)
Jest taki prześmieszny klip na YouTube, w którym dwójka młodych (zgaduję) Finów instruuje jak odnaleźć się w muzyce tanecznej, proponując komiczne zagrania typu „do the laundry”, „milk the cow, milk the bull” czy mega-popularne na tanecznych parkietach „dziecko Czarnobyla”. Idąc tym tropem, a za podstawę mając muzyczny dorobek Franz Ferdinand i ich uparte twierdzenie, że grają rocka do tańczenia, możemy rozszerzyć zaproponowaną wcześniej gamę dyskotekowych moves o „defiladę arcyksięcia”. Już tłumaczę. Postawa wyprostowana, dumnie wypięta pierś. Maszerujemy w miejscu niczym podczas uroczystej defilady wojskowej, zaznaczając rytm na cztery energicznym wykopem nogi wypadowej. Dla lepszego efektu można dorzucić gest pozdrowienia gapiów. Sprawdzi się i przy „Ulyssesie”, który jawi się jako spóźniony rzut na matę (sięgając po terminologię z „Ojca chrzestnego”) nagminnie wskrzeszanego w tym roku disco. Efektem jest nieco pokraczna (te zmiany „klimatu”, wokalne przebieranki – niezgrabny szept jak u Juvelena), zbudowana o mocno wyeksploatowane patenty (synths, linia basu podpatrzona u Hercules & Love Affair) historia trapionego nudą bohatera (znowu?!), kwitowana dziarskim „I’ll find a new way!”. Well folks, I hope you will! (ml)
The Hives & Cyndi Lauper - A Christmas Duel (3/10)
Wyobrażacie sobie Święta Bożego Narodzenia bez rodzinnego seansu przygód samotnego Kevina? A pamiętacie jego świąteczną obsesję? Tak, chodziło o choinkę, z angielskiego Christmas tree, pod którą dokonuje się wzruszający finał drugiej części przygód rezolutnego dzieciaka. Z niezrozumiałych dla mnie powodów, niektórzy chcą pozbawić nas świątecznego drzewka argumentując swoje racje soczystym who the fuck anyway wants a Christmas tree? Zapewne nikt z zestawem problemów jakie wyśpiewują Howlin’ Pelle Almqvist i Queen of Queens from Queens, Cyndi Lauper. On zdradził ją z jej siostrą, ona go z jego bratem. Ponadto (wnoszę, że w gniewnym amoku) zniszczyła mu auto i (występek bez wątpienia najcięższy) podpaliła kolekcję płyt! I choć tło dramatu jest odpowiednio skrojone (cukierkowy dialog typu call-and-response, świąteczne przeszkadzajki, obowiązkowy happy-end), to w temacie bożonarodzeniowego czarnowidztwa numerem jeden wciąż pozostaje sufjanowe „That Was The Worst Christmas Ever!”, a przedświąteczną magię i tak zarżnie „Last Christmas”. (ml)
Secret Machines - Atomic Heels (4/10)
Swego czasu Secret Machines byli jedną z bardziej kreatywnych i nieszablonowych kapel, którą beztrosko można było porównywać do najlepszych bez większych wyrzutów sumienia, a jej krążek z 2004 roku stawiać w czołówce rocznych rankingów. Dzisiaj zaś „Now Here Is Nowhere” pretendować by mogło do miana najbardziej zapomnianego albumu dekady. Co więcej, ekipa z Teksasu robi niewiele by ten stan zmienić. Singlowa wizytówka trzeciego longplaya „Secret Machines” (jakże to wyszukany tytuł, nie?) to ledwie strzępy aranżacyjnego bogactwa utworów sprzed paru lat. „Atomic Heels” jest raczej ubogim, dalekim krewnym wczesnego Black Rebel Motocycle Club niż wnukiem „Now Here Is Nowhere”. Warto tutaj odnotować też, że z Secret Machines pożegnał się jeden z założycieli grupy Benjamin Curtis, który rozwija swój własny zespół School Of Sevel Bells i robi to obecnie znacznie lepiej niż jego byli koledzy. (kw)
Bruce Springsteen - Working On A Dream (5/10)
„U Bossa nic się nie zmienia. I bardzo dobrze” – skomentował kilka dni temu w przedpołudniowej Trójce nowe nagranie Springsteena nieoceniony Piotr Baron. Rzeczywiście, Szef zrobił przyzwoity kawałek, który nie zaburzy mu koncertowego repertuaru i który można rozpoznać w przysłowiowym okamgnieniu. Nie zwiastuje jednak klasycznego albumu nawet w kontekście katalogu Bossa – te Springsteenowi zdarzają się już coraz rzadziej. I chyba starczy tego komentarza, bo to piosenka naprawdę bez historii. (ka)