Przegląd polskiej piosenki 2018
grafika: Marcin Małecki
Chociaż w zestawieniach najlepszych albumów i singli 2018 pojawią się polscy artyści, doszliśmy wspólnie do wniosku, że to trochę mało. Był to bowiem rok, nie bójmy się tych słów, wyśmienity dla polskiej sceny muzycznej. Może jest to pokłosie intensywności, z jaką słuchaliśmy akurat rodzimych wydawnictw, ale czy gdyby nie były tego warte, robiliśmy to z taką przyjemnością? Z pełną parą ruszyła wydawnicza działalność Trzech szóstek, prezentując przebogaty katalog obfitujący w nagrania: od elektronicznych, nowatorskich hybryd, przez syntezatorowe, nośne piosenki, aż po noise rockowe znęcanie się nad wzmacniaczami. Kilka naprawdę interesujących nagrań ze świata folku i tanecznej elektroniki wydał również świeży gracz – Opus Elefantum Collective. Bardzo dobry rok zaliczyły też większe wydawnictwa, jak choćby Thin Man Records, w których katalogu „Kalarnali” Rycerzyków czy debiutancki album Wczasów bynajmniej nie zawiodły. Świetne wyniki, zarówno pod względem jakości, jak i popularności, notował hip hop, ale temat ten wyczerpująco objął swoim uchem Piotr Szwed. Na plus może zapisać ten rok również pop – czy to w wydaniu outsiderskim (Panowie, Adonis, Agus), mainstreamowym (Reni Jusis, Xxanaxx) czy znajdującym się gdzieś pomiędzy (New People, Rycerzyki, Ala|ZaStary). Gitarowe zespoły również nie próżnowały, choć na tle pozostałych gatunków prezentowały najbardziej retromańskie podejście, jawnie eksplorując estetykę końcówki lat osiemdziesiątych (Złota Jesień, Gołębie, Welur) czy dziewięćdziesiątych (Melty, The Spouds, Zwidy). Można by te wyliczanki kontynuować, rekonfigurować zestawy nazw, wyłaniać inne zjawiska i tak dalej; my natomiast na potwierdzenie postawionej na początku tezy chcielibyśmy podzielić się z wami naszymi ulubionymi polskimi piosenkami roku pańskiego 2018.
100% Rabbit - From the Closet to a Box
Debiutancki album 100% Rabbit ukazał się zupełnie na finiszu roku 2018, co sprawia, że większość podsumowań go pominęła. My oddajemy jednak Królikowi co królicze: „From the Closet to a Box” to jeden z najlepszych przedstawicieli tej jednocześnie melodyjnej i nieoczywistej płyty. Zapętlone dzwonki, dzikie skakanie po akordach pianina, wokale, które potrafią zawrócić w głowie – wprawdzie dobrze to znamy z solowego dorobku Małgoli, No, ale tutaj jest to podane w znacznie bardziej bombastycznej formie. (Marcin Małecki)
Adonis - Wiosenna ofensywa nie trwa dłużej niż do letnich wakacji
Moje uczucia względem Adonisa musiały dojrzeć i okrzepnąć: na starcie byłem bardzo sceptyczny wobec jego twórczości, aby ostatecznie poddać się jej całkowicie. Tytułowy utwór z debiutanckiej EPki artysty stanowi kwintesencję tego materiału: główny motyw basowo–klawiszowy brzmi jak zaginione dziecko polskiego popu lat dziewięćdziesiątych (Mafia, Piasek, te klimaty), harmonie wokalne jednocześnie mają w sobie coś z disco polo, ale też z dorobku Ariela Pinka, a nagromadzenie hooków w tych trzech minutach z hakiem sprawia, że nie da się nie zapętlać tej piosenki. (Marcin Małecki)
Agus - Fatamorgana
Przez większość roku to „Piasek” był moim faworytem, jeśli chodzi o hypnagogiczny synth–pop Agus. Na finiszu jednak „Fatamorgana” (prze)kupiła mnie swoim tekstem, demaskującym ułudę eskapizmu i topos „trawy zieleńszej gdzie indziej”. Oprócz tego uwiodła niezwykle nośnym, a jednocześnie zwiewnym, pozostającym w głowie na długo po odsłuchu, refrenem. To taki outsider pop w stylu Autre Ne Veut czy How To Dress Well, na który długo było nam czekać. (Patryk Weiss)
Ala|ZaStary - Gorzkie lody
Tworzący na peryferiach pop gry duet muzycznych ERUDYTÓW podrzucił nam w tym roku kilka utworów stanowiących zapowiedź (przynajmniej mam taką nadzieję) nadchodzącego w 2019 wydawnictwa. Pośród nich najbardziej do gustu przypadł mi ten skromny, pocztówkowy (nadmorski szelest w tle), kontrkulturowy quasi–manifest przeciwko wszechobecnej pogoni za ulotnymi wartościami, celebrujący skromny i wycofany żywot. Temu przesłaniu doskonale dogrywają znany, „duchologiczny” dżingiel, balearyczne tła oraz nośne melodie w rytmie alt–r’n’b. (Patryk Weiss)
Andrzej Piaseczny - Czekając na sobotę
Kilka lat temu w naszym singlowym rankingu bardzo wysoko zawędrował „Piątek” Lanberry. Trochę nam przyszło czekać na sobotę, ale Piasek, o dziwo, w tym przypadku nie zawodzi. Ba, powraca w królewskim stylu z dyskotekowym hymnem, który paradoksalnie afirmuje piątkowe harce. Może nieco spóźniona, ale co z tego, skoro porywająca, odpowiedź na ostatni album Daft Punk. (Patryk Weiss)
daysdaysdays - P.D.S.K.
Nie jestem specjalistą od polskich emobandów z ostatnich lat, ale wydaje mi się, że demówka, którą w listopadzie daysdaysdays wrzucili do sieci, jest jednym z najlepszych strzałów w krajowej historii tego gatunku. Czas trwania poszczególnych numerów oscyluje wokół dwóch minut, a otwierające całość „P.D.S.K.” jest jak but na mordę: to pędzący strzał gitary, basu i perkusji ze skandowanym wokalem. (Marcin Małecki)
Eurodanek - W ruchu cały czas
Wspólna międzymiastowa inicjatywa, jaką jest Polonia Disco, nie tylko doczekała się wnikliwego artykułu na Dwutygodniku, ale również przeszła od fazy chałupniczej do tej bardziej profesjonalnej. Jednym z dowodów na to jest wspomniany utwór Mateusza Danka, który ukazał się pod szyldem Eurodanek. „W ruchu cały czas”, będące zapowiedzią pełnoprawnego albumu, jest w mniejszym stopniu propozycją w stylu discopolowym, a w większym typowym przedstawicielem eurodance'u. Naiwnie prosty motyw na klawiszu z każdym powtórzeniem wkręca się słuchaczowi coraz bardziej, tekst, mimo pewnych oczywistości, nie zgrzyta i niezwykle dobrze swoją repetycyjnością pasuje do monotonnej muzyki, przez co w efekcie otrzymujemy taneczną, pulsującą petardę. (Marcin Małecki)
Foghorn - The Cabin
Nie mamy „Come November”, ale jest „Corona” – trochę Mount Eerie, trochę ta bardziej liryczna Ścianka z domieszką mglistego darkwave’u. Zdecydowanie najbardziej atrakcyjny singlowo „The Cabin” to podążający tropem Elveruma spacer przez gęsty od dźwiękowych faktur las, w który od czasu do czasu wpada snop światła ze strony shoegaze’owych gitar. Intensywny, duszny, a przy tym delikatny pejzaż oscylujący gdzieś pomiędzy noisem, lo-fi folkiem i dream popem. (Patryk Weiss)
Król - całą ciszę / POKÓJ NOCNY
Gorzowska scena w tym roku nie próżnowała. „Przewijanie na podglądzie”, choć przyzwoite, mogło odrobinę rozczarować dość monotonnym dźwiękowym pejzażem. Znalazły się jednak na ostatniej płycie Króla pewne highlighty. „całą ciszę / POKÓJ NOCNY” powolutku się rozpędza, zachęcając do swobodnego bujanka, w tle opowiadając jednak intymną, urzekającą historię o interpersonalnych zapewnieniach i negocjacyjnych strategiach. Nie lubię niespodzianek i w tym przypadku jej nie było – Błażej trzyma poziom. (Patryk Weiss)
Lanberry - Nieznajomy
Choć zeszłoroczny album Lanberry to niezły paździerz, wokalistce z Wyszkowa udało się wypuścić jeden numer, który powinien zadowolić miłośników popu. Zawadiacki „Nieznajomy” mógłby bez kompleksów stanąć w szranki z przebojami Girls Aloud, reprezentujących estetykę słabo w Polsce eksploatowanego bombastycznego wyprodukowanego popu z rockową domieszką. Ten rockowy pazur reprezentuje tutaj zwrotka oparta na przygniatającym bębenki basiorze, zaś refren zasuwa na dziarsko ciętych gitarach i błogo przygrywających syntezatorach. Lanberry zaś równie przekonująco opowiada o beztroskim flircie, co kilka lat temu o piąteczku. (Patryk Weiss)
Linia Nocna - Zielone Żoli
Żoliborz na trwałe wpisał się w panteon polskiej muzyki dzięki takiej jednej piosence o Warszawie. Fajnie, że Linia Nocna próbuje nieco odświeżyć ten pieprzony wizerunek, umiejscawiając go w meandrach współczesnych relacji damsko-męskich (nie łączy nas chyba nic / nawet wspólny na netflixie sezon). Wielkomiejskie zblazowanie sprawia, że dość anemiczne, delikatne zwrotki są jak najbardziej na miejscu, zostawiając pola na dreszczyk, wwiercającemu się w głowę refrenowi (który trwa zdecydowanie za krótko!), udowadniając, że współczesny electropop, jeśli obdarzyć go przyzwoitą melodią, wcale nie musi być nudny. (Patryk Weiss)
Małgola, No - Exercise
Nowy rok, nowy ja. Wielu z nas prawdopodobnie na liście postanowień (serio, ktoś to jeszcze robi?!) wysoko postawiło postulat: będę się więcej ruszać. Zatem nogi za pas i Małgola, No na słuchawki. „Exercise” to chyba najbardziej przebojowy materiał poznanianki, w którym osadzone na automacie perkusyjnym gęsto uderzane klawisze pianina w towarzystwie falujących uderzeń gitary wystukują miarowy, hipnotyzujący rytm, któremu nie sposób się nie poddać. Choć oczywiście, jak zwykle, najjaśniej lśni tutaj songwriting, pełen nietuzinkowych zmian akordów i harmonicznych zawijasów. To co, do roboty – raz dwa, raz dwa, jeszcze jedno powtórzenie, jeszcze jeden podskok. (Patryk Weiss)
Melty - Pretend
Ostatni skład nieistniejącego już Kaseciarza przeobraził się w Melty, zostawiając za sobą garażowe surfrockowanie i otwierając się na fuzję shoegaze'u z power popem. „Pretend” to sztandarowy przedstawiciel tego powergaze'u: rozmyte gitary na wstępie, refrenowe kulminacje i wybuchy, melodyjne zaśpiewy. Wprawdzie Maciej Nowacki już wcześniej pokazywał, że ma talent do tworzenia nośnych gitarowych piosenek, ale w tym przypadku wzniósł się na wyżyny. (Marcin Małecki)
New People - Sad Max
Spośród wszystkich utworów z debiutu New People o „Sad Maxie” raczej mówiło się najmniej. Nie jestem w stanie zrozumieć takiego stanu rzeczy: refren przypomina najbardziej ekstatyczne momenty późnego The Car Is On Fire, dęciaki pięknie uzupełniają mostek, prosty pochód basu prowadzi dzielnie cały kawałek. To mniej oczywisty hit niż takie „Rain Talk” czy „Lucky One”, ale nadal warty uwagi. (Marcin Małecki)
Olga Polikowska - Ulatuje
Choć Olga staje się ulotna, to refren tego dance-popowego sztosika z głowy za nic ulecieć nie chce. Mam jednak malutki z problem z piosenkami Polikowskiej: w „Ulatuje” to refren zaświadcza o nieskazitelnym popowym quality, podczas gdy nieco leniwe, oczywiste zwrotki ustępują jakością. W drugim singlu „Musisz” sytuacja prezentuje się całkiem odwrotnie: to zwrotki ze świetnym tranzytem w kierunku refrenu uwodzą; refren pozostawia niedosyt. Niemniej, jest to z pewnością nowy głos polskiego popu, po którym jeszcze wiele dobrego możemy się spodziewać. (Patryk Weiss)
Orzeł i Reszka - Nocy stół
To zupełnie inne brzmienie gorzowskiej sceny niż to, które przytacza Patryk parę utworów wyżej w opisie Króla. Współpraca Maurycego Kiebzak-Górskiego i Magdaleny Turłaj jest z jednej strony czymś naturalnym, biorąc pod uwagę muzyczny krajobraz Gorzowa Wielkopolskiego, a z drugiej jawi się jako odpowiedź na nigdy niepostawione pytanie: jak brzmiałoby UL/KR bez Błażeja Króla. „Nocy Stół” to zdecydowanie nocny snuj, w którym drzemie dziwny niepokój i który jest ni to oldskulowym synthpopem, ni to współczesnym, ale retromańskim r&b. (Marcin Małecki)
Oxford Drama - Velvet
Oxford Drama to dla mnie zdecydowanie jedno z największych zaskoczeń roku. Zespół, który wypłynął na fali popularności mdłego synth popu w typie Dumplings, Daniela Blooma czy zespołu SRYSY (pozdro Jędrzej), był tak jak pozostali – równie przewidywalnie nudny. Lecz jak zauważył honorowy prezes Ambrocore, są na „Songs” utwory godne uwagi. Tym, który wziął mnie zupełnie z zaskoczenia nie jest jednak „Painting Beyond Yourself”, a drugi na płycie „Velvet”. Przestrzenne syntezatory w zwrotce, mostek będący melodyjnym zakrętem ubijającym grunt pod niezwykle nośny, porywający refren, to atuty, które na polu polskiej piosenki nie mogą przejść niezauważone. (Patryk Weiss)
Reni Jusis - Tyyyle Miłości
Przebojowa „Ćma” zasługuje na znalezienie się w blasku świateł, więc z kronikarskiego obowiązku wspomnę, że to również wspaniały numer. Natomiast pierwszy singiel z ostatniej płyty królowej polskiego electropopu zagarnia moją sentymentalną duszę ciut bardziej. Oparty na eterycznych plamach syntezatora w zwrotce, w refrenie prowadzi do sytuacji paradoksalnej. Jak ying i yang dopełniają się w niej dwa żywioły: afirmacji miłosnego uczucia i rezygnacji z powodu niemożności odnalezienia podmiotu, który można by nią obdarzyć. Kondensując ekstazę i melancholię tworzy urzekający ekstrakt przeboju „z podszewką” dla wrażliwców. (Patryk Weiss)
Rycerzyki - Koniec Zimy
O „Końcu zimy” na tych łamach pisałem ja, pisał również Patryk, tak więc w skrócie, żeby się nie powtarzać: to idealne połączenie dwóch twarzy Rycerzyków. Pierwsza połowa jest nośna i singlowa, aby później przejść w stereolabowy odlot. Jeden z najjaśniejszych punktów naprawdę cudownej płyty. (Marcin Małecki)
Spoko - (Nie musisz)
To kolejna pozycja z katalogu Polonii Disco w naszym zestawieniu po „W ruchu cały czas” Eurodanka, ale nie da się ukryć, że to zgoła inna propozycja pod względem klimatu. Jest najntisowo, mamy refren na poziomie najlepszych dokonań Sorji Morji, pojawiają się trąbki z klawisza, więc zamiast eurodance’u wędrujemy do miejsca, gdzie rodzimy pop lat dziewięćdziesiątych spotyka najbardziej eksperymentalne i najciekawsze momenty disco polo. (Marcin Małecki)
The Spouds - Needle In His Heart
Sprane t–shirty, podarte nogawki dżinsów i zamiłowanie do post–hardcore’u: „Needle in His Heart” wjeżdża z buta z riffem, którego nie powstydziłby się Jawbox, zwrotkę uzupełniając o pavementowe chórki. Na ich ostatnim albumie można znaleźć wszystko, co lubimy w najntisach. A że lubimy sporo, to musieli się tu znaleźć. (Patryk Weiss)
Syndrom Paryski - Zwiedzanie
Bezpretensjonalne i rozczulające granie, ładne, rytmiczne arpeggia, trochę twee przebojowość jangle popu (albo odwrotnie), trochę emocjonalne rozważania. Syndrom Paryski, będący tak naprawdę syndromem poznańskim, bardzo dobrze wpisuje się w szerszy kontekst wczasowo–muchowy, nawet jeśli nie brzmi jak żaden z tych dwóch zespołów. (Marcin Małecki)
TENTENT - Nieznany Ląd
Warszawskie trio używa do określenia swojego dorobku etykietek „lo–fi”, „garage” i „psychedelic”, chociaż tak naprawdę jest to przede wszystkim solidny, motoryczno–krautowy rock. Nie umiem nie porównać ich do Ścianki ze „Statku Kosmicznego”: „Nieznany ląd” ma w sobie podobny feeling co „Trans–Atlantyk” grupy Macieja Cieślaka i w podobny sposób wciąga słuchacza w swój świat. Świetna rzecz. (Marcin Małecki)
Wczasy - Dzisiaj jeszcze tańczę
Bez wątpienia największy zeszłoroczny hit szeroko pojętego polskiego niezalu. W osiągnięciu tego statusu na pewno pomogła obecność utworu w reklamówce TVNu, ale także ta zaraźliwa nośność. Pojawiające się z precyzyjną regularnością szarpnięcia akustycznej gitary, będące swoistym oddechem w gęstej magmie elektronicznej perkusji połączonej z delikatnymi klawiszami, tekst będący niekwestionowanym manifestem, kojarzący się jednocześnie z memem niedziela wieczur i humor popsuty…. – wszystko to razem nie brzmi jak przepis na przebój. Wczasom jednak udało się to połączyć w idealną całość. (Marcin Małecki)
XXANAXX - Bardzo bardzo
XXANAXX jest zespołem, który z każdym kolejnym wydawnictwem zalicza progres, zaś zeszłoroczny wakacyjny singiel „Bardzo bardzo” uznaje za peak ich twórczości (który artysta nie chciałby by tak mówiono o jego ostatnich dokonaniach?). Przyjemnie wibrujący syntezator i gładkie jak tafla pianinowe arpeggia to co prawda tylko przystawka, ale czule smagają ucho przed daniem głównym. Rozpięty pomiędzy miękką produkcją Bashmore’a oraz house’owym wbijającym w ziemię bitem refren, to środowisko po którym delikatny tembr głosu Szafrańskiej szusuje jak na najlepszych popowych stokach. O taki mainstream nic nie robiłem. (Patryk Weiss)