Miesiąc w singlach: styczeń 2008
Niniejszym updatem inaugurujemy cykl aktualizacji działu Audio poświęcony bieżącym premierom singlowym. Od teraz zawsze na przełomie miesięcy będziemy komentowali dla Was (i dla siebie samych) najcieplejsze single ostatnich tygodni. Będą to zwykle zapowiedzi nadchodzących albumów, by podawkować napięcie przed premierą i recenzją płyty. Dziś startujemy jeszcze trochę nieśmiało, choć z dużym entuzjazmem, licząc, że będziemy się poprawiać z każdym miesiącem. Tymczasem miłej lektury i odsłuchu (odglądu?).
Cut Copy - Lights & Music (6/10)
Nie ma co – Cut Copy obok Roisin Murphy i Tigercity byli królami singli 2007. Najpierw cieszyliśmy uszy wspaniałym „Hearts On Fire” (tak, dobrze pamiętacie, nasza pierwsza dziesiątka ubiegłorocznych piosenek), potem pojawiło się „So Haunted” i nawet jeśli „melodia refrenu szła po prymach akordów” – jak to pewnego niezapomnianego wieczoru przekonywał nieodżałowany w roli współpracownika Screenagers Michał Hoffmann – to równocześnie nam ciarki szły po plecach. Dlatego lekkim rozczarowaniem jest bezpośrednio pilotujące drugi longplay Australijczyków nagranie „Lights & Music”, które jawi się młodszym rodzeństwem pierwszego z wyżej wymienionych, tyle że nieco bladym i przewidywalnym. No i na końcu nie podłącza się Peter Hook. (ka)
The Envy Corps - Rhinemaidens (4/10)
The Envy Corps są wystarczająco dobrym indie-rockowym zespołem na miarę naszych indie-rockowych czasów. Gdyby porównać ich do tego jak sprawy miały się w latach dziewięćdziesiątych, zrobiłoby się mniej wesoło. Bywalcy blogów kojarzą zapewne zespół od strony piosenki, która kilkanaście miesięcy temu podbijała nieocenione hypemachine, „Story Problem”, gdzie objawiali się jako jednocześni epigoni Modest Mouse (drive wzorowany choćby na „Float On”) i Arcade Fire (chóralna, stadionowa końcówka). Miły singiel. Wraz z „Rhinemaidens” zbliżamy się do wydania ich drugiej płyty, „Swell” (po prawdzie, piosenka ma więcej niż kilka tygodni, ale potraktujmy jej obecność tutaj jako zajawkę albumu). To kawałek z gatunku: znaków szczególnych brak. Taneczny bit przypomina „Temptation” New Order, terkocząca gitara – U2, bla bla bla, tak, też nie lubię tych wyliczanek, ale trzeba przecież czymś zapełnić miejsce, kiedy o melodii nie da się napisać nic ciekawego. (ka)
The Futureheads - The Beginning Of The Twist (6/10)
Spośród wszystkich zespołów wskrzeszających estetykę kwadratowego new wave produkcje firmowane szyldem Futureheads zawsze miały najdłuższy termin przydatności do spożycia. Tak jak bożonarodzeniowy piernik, który najlepiej smakuje dopiero w okolicach Sylwestra, ich kawałki dojrzewały z każdym przesłuchaniem, by sukcesywnie ujawniać kolejne wymiary kapitalnej układanki. Od singla „Area” datuje się niestety spadek intensywności tych nagrań – o ile siłą rozpędu większość kompozycji z „News & Tributes” utrzymywała jeszcze dobrą passę, o tyle zapowiadające ich trzeci album („This Is Not The World” wyjdzie w maju br.) numery „Broke Up The Time” i niniejszy wydają się piosenkami, które zespół odrzucił na wczesnym etapie selekcji utworów z self-titled. To wciąż jest przyzwoite granie, ale Futureheads wydają się po prostu coraz bardziej zmęczeni swoją własną formułą. (ka)
Goldfrapp - A&E (2/10)
Allison Goldfrapp do tej pory przyzwyczaiła nas do brawurowych kawałków, w których ona sama emanowała niespożytą wręcz energią, a przede wszystkim w każdym swoim ruchu porażała seksapilem, śniąc się zapewne po nocach niejednemu facetowi. „A&E” zapowiadające czwarty w dyskografii brytyjskiego duetu krążek „Seventh Tree” porzuca chwytliwość singli z dwóch, poprzednich albumów Goldfrapp. W żadnym wypadku nieuzasadnione przy tym wydają się nadzieje na powrót do stylu z czasów klasycznego już „Felt Mountain”. „A&E” to piosenka bez ikry, nudna, usypiająca, z teledyskiem sugerującym solidarność z pacjentami szpitali psychiatrycznych – bez dwóch zdań skutecznie odstraszająca przed całością „Seventh Tree”. (kw)
Hercules And Love Affair ft. Antony - Blind (8/10)
Rok 2004, David Byrne i X-Press 2, „Lazy”. Pamiętacie i stęskniliście się? Otóż „Blind” ma szansę stać się nowym „Lazy”. Hercules And Love Affair buduje pomost pomiędzy klasycznym chicagowskim disco lat siedemdziesiątych wkraczającym w erę house’u a dźwiękami kojarzonymi z dance-punkową wytwórnią DFA Jamesa Murphy’ego. Efekt jest wysmakowany, elegancki i erotyczny, a hipnotyzujący wokal Antony’ego Hegarty’ego, jawiący się jako kontynuacja tradycji wielkich div muzyki tanecznej pokroju Donny Summer czy Amandy Lear, tworzy paralele z atmosferą nowojorskiego poddasza The Loft czy klubu The Powerplant w Chicago, które trzydzieści lat temu stały się mekkami homoseksualistów odkrywających dla siebie niepokojąco wyuzdane brzmienia proponowane przez Davida Mancuso i Frankiego Knucklesa. (ms)
The Kills - Cheap & Cheerful (7/10)
To, że Alison za dużo pali słychać już na początku. Na szczęście nie oczadziła sobie strun głosowych doszczętnie. „Cheap & Cheerful” to jedynie jej wokal i uzależniający rytm. W promującym trzeci w dyskografii album singlu The Kills prezentują nieco odmienione, lecz mimo wszystko dobrze znane oblicze. Tak jak w „The Good Ones” cały ciężar prowadzenia kompozycji brała na siebie gitara Hince’a, tak tutaj główną rolę spełniają śpiew i perkusja. W równie hipnotycznym wideoklipie Jamie bawi się w dobosza równo okładając werbel i jego brzegi. Ta sztuka wychodzi mu na tyle dobrze, że potrafi skłonić słuchacza do podświadomego wystukiwania rytmu. „Cheap & Cheerful” należy uznać za sukces kompozytorów kojarzonych do tej pory z oszczędnymi, lecz łatwo zapamiętywalnymi motywami gitarowymi. (ww)
Los Campesinos! - Death To Los Campesinos! (8/10)
Co możne z nudów zrobić grupa przyjaciół (powiedzmy kilku chłopców i kilka dziewcząt) z Cardiff? Może na przykład założyć zespół. A jeśli część z nich umie grać tylko na keyboardzie albo cymbałkach i prawie nikt nie ma pojęcia o śpiewaniu? Cóż, wtedy mogą nie tylko założyć zespół, ale także odnieść z nim spektakularny sukces. Pod warunkiem że mają dar pisania skocznych i chwytliwych piosenek. Los Campesinos! zupełnie nie przypadkiem mają ogromny talent i udowadniają to ponownie, tym razem singlem „Death To Los Campesinos!”. A teledysk do tegoż ujawnia, że Walijczycy potrafią nas zauroczyć nie tylko swoją muzyką. (pn)
MGMT - Electric Feel (8/10)
MGMT – ekipa znikąd, której udostępnioną drogą internetową płytą swego czasu w sumie nie zainteresował się pies z kulawą nogą, dzisiaj wściekle atakuje po raz kolejny. Amerykanie z właściwą sobie brawurą w naprawdę kapitalny sposób odświeżają stylistykę inteligentnego popu ze schyłkowego okresu lat 60., czarują dźwiękami, do których mogłoby się przyznać samo Funkadelic, a taneczny groove zapewniają sobie sięgając odrobinkę po archaiczne, ale jakże sympatyczne disco ery „Gorączki Sobotniej Nocy”. I robią to wszystko w jednej, podkreślam JEDNEJ, piosence! Nazywają się MGMT, zapamiętajcie. (kw)
Supergrass - Diamond Hoo Ha Man (3/10)
Ej stary, jaki sen miałem. Śniło mi się, że jest luty 2008 i słucham nowego singla Supergrass. No wiesz, follow-up do „Road To Rouen”, kojarzysz ten album, naprawdę niedoceniony. I słuchaj teraz. W tym śnie Supergrass nie byli uzdolnionymi popowcami, których uwielbiam za wymiatające hooki w „Late In The Day” albo „Seen The Light”. To nie byli ci sami goście! Kawałek, który tam grali to była jakaś parszywa podróbka White Stripes z przecięcia „Seven Nation Army” (zgoda, to jest nawet niezły numer) i „Icky Thump” (a to już żenada). Bliżej ci nie powiem o co tam szło, bo nie zapamiętałem żadnej melodii, ale uwierz, gdyby Supergrass naprawdę nagrywali tak kiepskie piosenki, to nigdy bym ich nikomu nie polecił. Serio, najgłupsza rzecz od czasu kiedy przyśniło mi się, że dwaj koledzy z redakcji założyli zespół i jestem na ich koncercie. Jak to jednak dobrze, że takie rzeczy nie dzieją się naprawdę. (ka)
These New Puritans - Elvis (6/10)
Rynek muzyczny nie znosi próżni, a muzycy często i chętnie pomagają zapełniać pustkę nawet po krótkotrwałym trendzie, licząc na jeszcze jeden wiatr wznoszący. Jak ulał pasuje to do debiutantów z These New Puritans, którzy ewidentnie najszybciej w tym roku wystartowali do zawodów, gdzie nagrodą jest scheda po Klaxons i miano nu-rave’owych wymiataczy roku pańskiego 2008. Jakkolwiek nurt można uważać za sztucznie i na siłę wymyślony, wykonawcom do niego zaliczanym oddać należy konsekwencję w tworzeniu kawałków perfekcyjnie wpisujących się w playlisty wyrastających jak grzyby po deszczu indie imprez. These New Puritans też celują dokładnie w ten target, a debiutancki krążek „Beat Pyramid” zapewne już niedługo pokaże, czy był to strzał w dziesiątkę. (kw)