Momenty #5

Zdjęcie Momenty #5

grafika: © Zofia Łobza

W piątej części muzycznych momentów czas na utwory nieskazitelne. I choć z ogłaszaniem pomnikowości zawsze trzeba być ostrożnym, mam nadzieję, że akurat do poniższych typów nikt nie będzie miał większych zastrzeżeń.


1.Linda Perhacs - Chimacum Rain (Moment 1)

Wydane w 1970 roku „Parallelograms” to mój ścisły top ulubionych płyt wszech czasów. Przede wszystkim dlatego, że krążek ten spaja w sobie jeden z najbardziej uduchowionych kobiecych głosów w historii, chwytającą za serce wyobraźnię muzyczną oraz okołofolkowe kompozycje, które swą świeżością i wrażliwością wyprzedzały wówczas (a, dajmy spokój, czynią to przecież nadal) epokę. Długo wahałem się, na jaki utwór Amerykanki postawić, gdyż pod kątem momentów można by przecież równie dobrze wziąć na warsztat takie nagrania jak „If You Were My Man”, „Hey, Who Really Cares?” czy tytułowe „Parallelograms” (linki prowadzą już do konkurencyjnych względem wybranego punktów kulminacyjnych). Ostatecznie wygrało jednak „Chimacum Rain”, a decydującym argumentem okazały się pojawiające się w nim co jakiś czas nagłe rozbłyski rozbrajających, nawarstwiających się, ulotnych, flirtujących ze sobą wokalnych linii. Wzruszający powrót artystki, który miał miejsce dwa lata temu pokazał, że w kwestii jej niezwykłego myślenia o muzyce niewiele się zmieniło. Bardzo ciekawą rozmowę z Lindą Perhacs, obrazującą jak ciepłą i skromną osobą pozostała mimo tak ogromnego talentu, znajdziecie tutaj.

2.Murcof - Recuerdos (Moment 2)

Jak brzmieliby Bohren & Der Club of Gore, gdyby wydestylować z ich twórczości przytłaczający, mroczny klimat, ale charakter samych nagrań umiejscowić wśród minimalistycznych, repetytywnych tanecznych struktur? „Recuerdos” stanowi doskonałą odpowiedź na to pytanie. Kompozycja Edmundo Fernando Corony Murillo oplata nas stopniowo swoimi mackami, wstrzykując dźwiękową truciznę wprost do krwiobiegu i przejmując kontrolę nad naszym postrzeganiem rzeczywistości, zaś Meksykanin przy pomocy osadzonych na hipnotycznym podkładzie melancholijnych, punktowo wybijanych dźwięków pianina jednocześnie straszy, wprowadza w zadumę i prowokuje do refleksji nad życiem. Jeśli wrócę kiedyś do cyklu „Sunset Mission”, „Remembranza”, z której pochodzi przywołany utwór, będzie pewnie kolejnym krążkiem w kolejce do przesłuchania w niekonwencjonalnym środowisku dźwiękowym – do czego zresztą wszystkich gorąco zachęcam.

3.Talk Talk - Eden (Moment 3)

Wątek stylistycznej ewolucji Talk Talk od chwytliwego popu ku wielowymiarowym, artystycznym formom jest dobrze znany – szczegółowo opisywaliśmy go również na Screenagers. Na „Spirit of Eden” Brytyjczycy wyczyniali, zresztą zgodnie z obietnicą płynącą z tytułu płyty, rzeczy nie z tej ziemi, a spośród wielu dziesiątkowych fragmentów wybrałem ten wyłaniający się po ponad 12 minutach pierwszego na trackliście „The Rainbow / Eden / Desire”. Co ja mogę powiedzieć – Mark Hollis i jego pojawiający się nagle, przejmujący, wstrząsający wręcz na tle spokojnego charakteru całej kompozycji, lament o uniwersalnej potrzebie bliskości to jedna z najbardziej wiarygodnych tego typu deklaracji, z jakimi zetknąłem się w muzyce. Kiedykolwiek.

4.Coil - Triple Sun (Moment 4)

Dyskografia Coil skrywa w sobie tak wiele dźwiękowych zjawisk – od wzruszających i śpiewnych kompozycji, jak końcówka „Batwings”, przez liczne podszyte egzotyką drone'y, po industrialno-eksperymentalne odloty a la „Heartworms” – że nie sposób w jednej krótkiej notce w jakikolwiek sposób dorobku Brytyjczyków podsumować. Utwór, który wybrałem, znajduje się gdzieś pośrodku tego całego erudycyjnego bałaganu, a jego siła tkwi w instrumentalnej, minimalistycznej pulsacji spotykającej się niespodziewanie z sekciarskim „And I swallowed the one you bury”. Gdyby chcieć oddać muzyką post-apokaliptyczną atmosferę dwóch pierwszych części „Fallouta”, „Triple Sun” byłoby znakomitym wyborem. Tak naprawdę jednak, cała zabawa zaczyna się tu dopiero przy kompletnie popieprzonej, dziesięciominutowej wersji live.

5.Fennesz - A Year In a Minute (Moment 5)

Dorobek Christiana Fennesza to wręcz modelowy przykład tego, w jak melodyjny sposób można oswoić glitch i dokonać jego mariażu z delikatnym ambientem oraz kojącymi dźwiękowymi plamami i impresjami. I choć muzykę wakacyjną postrzegam raczej tak, „Endless Summer” to płyta, której słucha mi się co najmniej równie satysfakcjonująco, a przy tym nostalgicznie, spokojnie, niezależnie od tego czy mówimy o wspaniałym utworze tytułowym, „Caecilia” czy „Before I Leave”. „A Year In a Minute”, jak wiele kompozycji Austriaka, zbudowane jest na kontrastach – bajkowo rozstrojne i rozedrgane tło, z którego, wśród migoczących niczym promienie słońca na tafli wody piknięć i zgrzytów wyłaniają się zaszumione dźwięki morskich fal, spotyka się tu z łagodną, kojącą melodią. Warstwy nieustannie się przenikają, a balladowo-noise'owa symfonia trwa, dając szansę na pełne katharsis. Chciałbym wierzyć, że są takie nagrania, które czynią nas po prostu lepszymi ludźmi. A jeśli są – „A Year In a Minute” z pewnością jest jednym z nich.

6.Mansun - Six (Moment 6)

Blur, Suede, Pulp, Oasis, The Verve? A może Puressence, Supergrass, Doves czy Shack? Prawie każdy z nas ma jakichś swoich ulubieńców w britpopie, jednak chyba żadna z wymienionych grup nie kombinowała z tym stylem w sposób aż tak ciekawy i odważny, jak często balansujący na granicy nurtu muzycy Mansun. Najlepszym na to przykładem pełna (ośmiominutowa) wersja „Six”, w której nieustannie dzieje się coś nowego i gdyby kompozycję tę poszatkować, można by skompilować z pojawiających się w niej motywów co najmniej kilka soczystych hitów. Zarówno dla fanów melodyjnych radiowych piosenek, jak i sympatyków hałaśliwych gitarowych sprzężeń.

7.Guided by Voices - Goldheart Mountaintop Queen Directory (Moment 7)

Z umiejętnym zagospodarowaniem formatu krótkiej piosenki mierzyło się na przestrzeni dekad wiele wybitnych gitarowych składów. Od The Beatles, The Beach Boys czy The Sonics w latach 60., przez Minutemen w osiemdziesiątych („Double Nickels On The Dime”!), po choćby wywołanych Guided by Voices w kolejnym dziesięcioleciu. Świadome nawiązywanie do tego trendu szczególnie widoczne było w światku gitarowej muzyki niezależnej, a jednym z najciekawszych krążków w tej „kategorii wagowej” z pewnością okazało się „Bee Thousand” z 1994 roku. „Goldheart Mountaintop Queen Directory” ze swoją celebrowaną niedbałością, nostalgiczną zwrotką i ponadczasowym refrenem to doskonały przykład na to, jak w obrębie 105 sekund zmieścić ogrom emocji nieosiągalny dla większości standardowych nagrań. Polecam też równie udane (i jeszcze krótsze!) „Yellow Number Three” The Wrens czy pewnie dobrze znane większości czytelników „Alone Down There” Modest Mouse.

Wojciech Michalski (19 kwietnia 2016)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: hej dzieciaki!
[23 kwietnia 2016]
Panie Wojtek, bardzo. Bardzo.
Gość: Kowal
[22 kwietnia 2016]
Więcej ich matka nie miała!
Gość: W.M.
[22 kwietnia 2016]
Edmundo Fernando Corona Murillo
Gość: Czepiacz sie
[21 kwietnia 2016]
Nie wiem skad wzieliscie tego Murillo. Murcof to Fernando Corona, kazde dziecko o tym wie.
Gość: Roquentin
[19 kwietnia 2016]
Mansun! Puressence!!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także