A to Polska właśnie, vol. 2
Tydzień temu zaprezentowaliśmy Wam dziesiątkę polskich artystów, na których warto zwracać uwagę. Dzisiaj przedstawiamy drugą, ostatnią część naszych obserwacji rodzimej sceny niezależnej. Mamy nadzieję, że w przyszłości dane nam będzie relacjonować postępy wykonawców, których twórczość teraz jedynie zasygnalizowaliśmy. Tego Wam, im i sobie życzymy.
Płyny
Właśnie dzisiaj ukazuje się ich „opakowana w prześliczną okładkę” debiutancka płyta. Ponoć znajduje się na niej 14 ciepłych, pozytywnych i przebojowych piosenek. Płyny mają szansę stać się kolejnym polskim popowym zespołem, za który absolutnie nie musimy się wstydzić. Zupełnie jak z Kobietami, także z warszawskim bandem można doskonale tracić czas (przy „Warszawskiej Plaży” skojarzenia nasuwają się same). Niemniej różnorodność stylistycznych zabaw dźwiękami w wykonaniu Płynów jest całkiem sensowna i przyjemna w odbiorze, a trafność obserwacji zachowań i trendów popularnych wśród młodych mieszkańców stolicy zaserwowanych z przymrużeniem oka naprawdę wnikliwa. No i właśnie dzisiaj ukazuje się ich „opakowana w prześliczną okładkę” debiutancka płyta. (kw)
Baaba
Umarł yass, niech żyje yass! Bartek Weber, Macio Moretti (Mitch & Mitch), Wojtek Mazolewski (Pink Freud) i Tomek Duda przedstawiają szalony, instrumentalny projekt, łamiąc utarty stereotyp, że już nic ciekawego wymyślić nie można. Cyrkowe i karkołomne połączenie, na które składają się: autoironia bijąca z co drugiego utworu (przypominająca stare zagrywki Łoskotu), melodyjne, przesłodzone cytaty żywcem wyjęte z kultowych polskich kreskówek, świadome poczucie humoru przynależne tylko znakomitym instrumentalistom, a z drugiej strony klimaty post-rockowe bliskie Tortoise ze szczyptą ambientu i zaangażowanej elektroniki. Wszystko polane świeżym, gęstym sosem jazzowym. W swej konwencji pędzą na łeb, na szyję, nie zważając na jakiekolwiek granice, tym samym składając hołd legendarnemu wyznawcy eksperymentu, Frankowi Zappie. I chociaż Zappa już na tamtym świecie, to niech nikt mi nie wmawia, że yass umarł !!! (tł)
Gabriela Kulka
Gdyby zaczynała jakieś 15 lat temu, miałaby szansę stać się polską Kate Bush albo może Tori Amos nawet. Ma wszystko, czego potrzebuje wyrazista wokalistka, balansująca na granicy teatralnego performance’u na modłę Kurta Weilla i klimatu malowniczego dream popu spod znaku wydawnictw 4 AD i Cocteau Twins przede wszystkim. Poza tym posiada rewelacyjny głos, którym operuje perfekcyjnie, nie kaleczy angielszczyzny, pięknie śpiewa w rodzimym języku, przeplata go niezwykle dynamicznym podkładem fortepianowym. W 2006 roku wydała ciekawą płytę „Out”. Na jej stronie internetowej przesłuchać sobie można wszystkie utwory z tego krążka. Polecam szczególnie z jednej strony bodaj najbardziej aktorsko zmanieryzowane (ale za to jak!) „Królestwo i pół”, z drugiej – przebojowe i chwytliwe „Death Won't Save The Day” delikatnie ewokujące glam rockowe opery z lat 70tych. (kw)
Ete Popup
Na początku był Popup i nagrał płytę. Potem pojawił się Ete i na utworach z tejże dokonał elektronicznego liftingu. Już 'poprawione' stworzyły kolejny album firmowany przez Ete i Popup łącznie, ale już bez „i" pomiędzy. Masa osobliwych dźwięków i aranżacyjny freestyle łączący estetykę ambientu, click'n'cuts i wszelakiej maści tanecznej elektroniki z piosenkowością oryginałów to najkrótsza z możliwych charakterystyk. Dużo bardziej odważne niż najbardziej ekscentryczne dokonania Bjork, w dodatku made in Poland i cały czas słucha się przyjemnie. Żadna rewolucja, ale i tak stworzyli swoją własną kategorię na rodzimej scenie. Warto kibicować rozwojowi tego projektu, a w międzyczasie poszukać swoich własnych skarbów w stworzonych przezeń rozległych dźwiękowych krajobrazach. (mk)
Orchid
Po prostu gramy rokendrola - z takim hasłem uderza do nas pochodząca z Poznania formacja Orchid. Zespół ma potencjał z jednej strony kompozytorski („Moreless” spokojnie mogłoby się pojawiać wielokrotnie w wątkach typu ‘piosenka dnia’) , z drugiej – wizualny (w składzie Orchid odnaleźć można dwie, urocze panie). Szkoda, że w sumie dość niewiele swoich autorskich piosenek zaserwowali nam Poznaniacy via internet, ale już po tej niewielkiej próbce da się wywnioskować, iż w stolicy Wielkopolski pojawiła się grupa, której ewentualne postępy warto systematycznie śledzić niczym losy bohaterów ulubionych seriali. Z zespołem wiąże się parę innych, frapujących projektów: wokalistka Orchid Natalia związana jest także z grupami pl.otki oraz Nathalie & The Loners. Polecam sprawdzić wszystkie ekipy, tworzące swoisty poznański trójkąt. Po prostu ładnie grają. (kw)
Stealpot
Pod pseudonimem Stealpot ukrywa się Szymon Folwarczny, student socjologii z Katowic, który dwa lata temu, debiutując płytą „Mass Mess.Age”, zamieszał nieco w ciasnym, polskim światku elektro. Otóż okazało się, że możemy u siebie szukać, z zachowaniem proporcji, odpowiednika norweskiego trębacza Nillsa Pettera Molvaera. Szymon również korzysta z trąbki, dodatkowo obsługuje Hammonda oraz różnego rodzaju instrumenty elektroniczne. Oscyluje na granicy nu-jazzowego feelingu i klimatów z rejonu downtempo. Komputerowo generowane szumy (kłania się Boards Of Canada), trip-hopowe podkłady, gęste brzmienie dęciaka, samplowane wstawki (m.in. Nina Simone), na które sam Szymon nałożył przeróżne filtry, świadczą o jego dużej otwartości i pomysłowości muzycznej. Już za kilka tygodni nakładem Vivo Records ukaże się druga płyta, która ma być nagrana z większą ilością instrumentów i bardziej „na żywo”. Kto wie, może niebawem o Stealpota upomni się Ninja Tune lub Warp? (tł)
Ask
Łódzkie kuzynostwo prezentowanej w części pierwszej kapeli Out Of Tune. Podobnie jak warszawski zespół, Ask nawiązuje do popularnej w coraz szerszych kręgach muzyki indie z brytyjskim rodowodem. Jedyną różnicą jest wokalistka przy mikrofonie i polskojęzyczne teksty, co generalnie świetnie ukazuje, jaką szansę zaprzepaściły dziewczyny z Andy, by wystartować wcześniej niż wszyscy inni. Dziś po prostu mogą zginąć w tłumie. Ask są poważną konkurencją dla niejednej grupy z tego nurtu, mniej więcej połowa ich piosenek to kawałki z fajnymi, energicznymi melodiami i chwytliwymi refrenami (przoduje „Dokąd teraz?”). Jakkolwiek mało odkrywcze to granie, nadaje się idealnie na koncert i potańcówkę after-party. Wchodzi gładko, lekko i przyjemnie. Nic dodać, nic ująć. (kw)
Japoto
Japoto to bodaj najbardziej tajemnicza z naszych polskich propozycji. Projekt wywodzi się najprawdopodobniej z Wrocławia, a jego osobową podstawę stanowią perkusista Miloopy i gitarzysta Husky, czyli członkowie jednych z najpopularniejszych dolnośląskich grup z nurtu muzyki elektronicznej. Od tej stylistyki Japoto ucieka tylko połowicznie, gdyż opierając klimat swoich niebanalnych kompozycji na elektronicznych dźwiękach, stawia mimo wszystko na gitary. Wychodzi z tego połączenia delikatnie funkujący trip hop z elementami jazzowymi, jeśli mamy do czynienia z utworami bardziej energicznymi, albo przestrzenny dream pop, kiedy słuchamy bardziej nastrojowych piosenek. Pokuszę się nawet o przytoczenie nazwy Broken Social Scene, a bo mam takie skojarzenia przy partiach instrumentalnych melodii Japoto. Fakt, zdecydowanie uboższych i mniej efektownych niż te Kanadyjczyków, ale jakoś tak niebezpiecznie intrygujących. (kw)
Masskotki
Masskotkom przyszło wypełniać pustkę po zniknięciu z polskiej sceny electroclashu grupy Super Girl & Romantic Boys (na marginesie ich „Spokój” to już prawdziwa klasyka gatunku). Wiadomo, że dziewczyn do końca serio traktować nie można. Same przyznają, że jedną z bardzo wielu ich inspiracji jest rodzime disco polo, jak i włoska jego odmiana. Lady Electra i Katiusza w dość frywolnej interpretacji tandetnego new romantic z lat 80., działalności zespołów w typie Siouxsie And The Banshees oraz teraźniejszych wykonawców pokroju Peaches wpisują się w chyba nawet dość popularny w naszym kraju nurt emancypunku. Gdyby rozebrać na części pierwsze muzykę Masskotek, nic genialnego by się nie odkryło (toż to trochę amatorszczyzna), ale zjawisko jako całość (melodie-teksty-wizerunek) sprawiają wrażenie efektownej, kiczowatej i przemyślanej kreacji artystycznej. Ja to kupuję. (kw)
Pasimito Kwintet
Południe zaczyna głębiej oddychać. A dokładniej rzecz ujmując, ludzie i grupy związane z miastem Tychy. Na razie jeszcze raczkują, znane w wąskim środowisku, jak elektroniczny Blare For A, Another One, jak rockowe Sensorry. Jedną z nich jest także projekt Pasimito Kwintet, wywodzący się ze sceny metalowej (sekcja rytmiczna), którego członkowie definiują swój styl jako muzykę mieszczącą się na styku elektroniki i akustycznego brzmienia dęciaków. Właśnie wydali demo, supportowali słynny Łoskot Mikołaja Trzaski, są więc na fali wznoszącej. Ich propozycja spodoba się fanom solowych projektów Frippa, ale także wyznawcom fusion czy odjazdów Ornette’a Colemana. Może więc jest nadzieja że „tyskie” nie będzie kojarzone tylko i wyłącznie ze złocistym, pysznym skądinąd, trunkiem. Podobnie przecież rodziła się bydgosko-trójmiejska scena improwizowana, która była jednym z najważniejszych tego typu przedsięwzięć w Polsce. (tł)