Dźwięki Stereo #2

W drugiej odsłonie Dźwięków Stereo mamy m.in. kilka niespodziewanych powrotów, które bardzo nas cieszą, kawałek wyprodukowany przez Harrego Frauda, nowy nabytek Bruiser Brigade, zapowiedzi płyt SBTRKTa i Vince'a Staplesa oraz wygrzebanego z czeluści bandcampa młodego zdolnego, który ksywkę wybrał sobie w nawiązaniu do EP-ki Nasa.

Beau Young Prince - Smoke A Blunt (6/10)

Chłopak z wyglądu przypomina Snoop Dogga, barwa jego głosu GoldLinka. Leniwie narkotyczna produkcja „Smoke A Blunt" trochę jak z Motor City, a klip niczym podłe porno. Beau Young Prince reprezentuje Waszyngton i ekipę The Dope Collective. Tylko ktoś zdecydowanie nie odrobił tu lekcji, bo jest już zespół Dope Collective grający zgoła inną muzykę, ale nie wiem, kto był pierwszy. „Smoke A Blunt” jest o wiele bardziej kreatywne niż sam tytuł, więc czekam na nowe wieści ze stolicy. (Mateusz Błaszczyk)

Bipolar Sunshine ft. GoldLink - Future (Part 1) (7/10)

GoldLink to się umie ustawić. Po naprawdę świeżym i niezwykle energicznym debiucie „God Complex” pojawia się na kolejnej klubowej imprezie. Nie wiem o co chodzi w ksywie Bipolar Sunshine, ale jeśli to jest klucz do odbierania jego upojnie letnich, późnonocnych/wczesnoporannych, kacowych/pijackich (ten moment, kiedy trudno rozróżnić obie fazy chlania) kawałków z imprez życia CHYBA KAŻDEGO CZŁOWIEKA NA ŚWIECIE, to bardzo mi przyjemnie. Błagam o więcej i przeprowadzam się w bezpośrednie sąsiedztwo plaży, na której grają „Future (Part 1)”, mam nadzieję, przez całą noc do prawie południowych godzin. All night long, all night… Tylko proszę o zakwaterowanie w nadmorskim budynku, bo będą trudy z powrotami. (Mateusz Błaszczyk)

Childish Gambino - Sober (8/10)

Trudy trzeźwości, radości bycia pod wpływem. Childish Gambino zaserwował nam smakowity drink z palemką, w którym zmieszał soulową melodię, Pharellowskie wokale, urocze klawiszowe staby i syntezatory wyciągnięte prosto z nowego disco. Donald po raz kolejny potwierdził, że muzyczność jest jego mocną stroną. Hitami takimi jak „3005” czy „Telegraph Ave (Oakland by Loyd)”, które doczekały się nawet irytującej reklamy na Spotify, poprzeczkę postawił sobie jednak wysoko. Po pierwszym odsłuchu „Sober", miałam wrażenie, że dostałam od Gambino zdecydowanie więcej niż oczekiwałam, tj. dziewiątkowe sprawy. Po oswojeniu się z kawałkiem entuzjazm trochę zmalał, ale wciąż jest dobrze, bo może i Dolan nie otarł się tu o epokowość, ale dostarczył dużo dobrej zabawy, a ostatnio coraz częściej mam wrażenie, że więcej mi nie potrzeba. (Katarzyna Walas)

Chuck Inglish feat. Vic Mensa & Killa Kyleon - James Harden (7/10)

Z solową karierą występujuącego na co dzień w Cool Kids Chucka Inglisha wszyscy wiązali spore nadzieje, szczególnie, że zwiastujący jego solowy album dyskotekowy singiel „Legs" jest naprawdę wyborny. Wydany w tym roku longplay „Convertibles" był jednak lekkim rozczarowaniem, pomimo że Chuck pozapraszał na płytę wielu gości, którzy mieli ją urozmaicić.

„James Harden" nie pochodzi z albumu - tak naprawdę został nagrany już dwa lata temu. Czemu dopiero teraz Chuck zdecydował się go upublicznić? Prawdopodobnie dlatego, że obecnie Vic Mensa jest jednym z gorętszych nazwisk w hip-hopowym świadku, podczas gdy w 2012 roku stawiał pierwsze nieśmiałe kroki w showbiznesie. Niezależnie od pobudek publikacji, dobrze, że do niej doszło, bo obaj panowie pokazują się na nim z bardzo dobrej strony. Pozostaje żałować, że „James Harden" nie wszedł na tracklistę „Convertibles". (Katarzyna Walas)

Daytrip feat. Treez Lowkey, Daye Jack, & Kidepo - The Escape (Port-au-Prince) (8/10)

Zdążyli już wzbudzić zainteresowanie m.in. odpowiadając za brzmienie sympatycznego „Cigarette Song” Raury'ego, ale to, co wypuścili do sieci przed paroma dniami reprezentuje zupełnie inną ligę. Daytrip, czyli nowojorski duet producentów przygotował... No właśnie. Trochę nie wiem, jak to ugryźć. Chropowaty, transowy beat, który rozwija się, ujawniając mnóstwo kapitalnych szczegółów, perfekcyjnie stopniujących napięcie. Wejście każdego kolejnego wokalisty (Treez Lowkey, Daye Jack, & Kidepo) wprowadza nową jakość, a jednocześnie nie rozpręża spójnej, a jednocześnie zaskakującej konstrukcji tego numeru, który zaczyna się w piwnicy dudniącej od trzęsienia ziemi w stylu Run The Jewels, a kończy atmosferą parkowego, soft rockowego rozleniwienia. Świeżość, rozmach, przebojowość, a jakby komuś jeszcze było mało, to ma i starą, dobrą, gitarową solówę w finale. Zamieszali i namieszali. (Piotr Szwed)

DJ Quik ft. David Blake - That Getter (4/10)

Choć cieszy perspektywa powrotu pana Quika, bo w końcu „Book of David" trochę rządzi, to takim materiałem mojego serca on nie podbije. „That Getter" to typowy, leniwy, template'owy wręcz trap, któremu w uzyskaniu jakiejkolwiek tożsamości nie pomogą nawet Quikowskie analogi. Na featuringu sił swoich próbuje syn doświadczonego DJa. Niby spoko, fajny nepotyzm, ale i tu, w warstwie wokalnej brakuje mi wyrazistości, rytmicznych hooków, czy dobitnych punchy. Mocno trzymam kciuki, żeby reszta materiału z nadchodzącego „The Midnight Life" była najzwyczajniej lepsza, bo kto jak kto, ale Quik wymieść potrafi. (Paweł Szygendowski)

Faith Evans ft. Missy Elliott & Sharaya J - I Deserve It (6/10)

Bardzo się cieszę, że Missy przerwała milczenie i to w tak fajowy sposób - właśnie wspomogła inną przedstawicielkę złotej ery hip-hopu Faith Evans, w wydaniu nowego singla. Kawałek brzmi dokładnie tak jakby ktoś wyrwał go żywcem z 1995 r. ale to nie przeszkadza, bo obie panie wiedzą jak robić muzykę. Jest ciepło, tanecznie i melodyjnie, dokładnie tak jak chcielibyśmy, żeby było na imprezach. Ja więc przyjmuję „I Deserve It" z dobrodziejstwem inwentarza. Nie ma zbytniego sensu zarzucanie Faith, że jej jeżeli chodzi o brzmienie przespała jakieś ostatnie 15 lat, bo nie wykluczone, że silenie się przez nią na dostosowanie do wymogów młodzieżowej muzyki, nie wyszłoby zbyt przekonująco. A tak, mamy bardzo przyjemny i pozytywny track, przy którym można się wyluzować, po słuchaniu tych wszystkich poważnych raperów (hehe). (Katrzyna Walas)

Kash Da Kushman - Bus Ride (7/10)

Kiedy piszę ten tekst, w słuchawkach leci inny numer najmłodszego gracza Bruiser Brigade - „Alone”. Ma na YouTubie całe 18 odtworzeń, czyli dokładnie tyle, ile lat ma sam Kash. I niby można mu zarzucić skojarzenia z Dopeheadem, Brownem czy ZelooperZem, ale na wszystkich trzech udostępnionych do odsłuchu singlach bez problemu można wyodrębnić jego własny styl i słychać, że gość nie jest copycatem. Zresztą, nawet gdyby wyłącznie naśladował, nie zwracałbym na to uwagi, bo chłopak jest naprawdę zdolny, co w połączeniu z bruiserową produkcją Tele-k666 kreuje w głowie niepokojące wizje. Mówiłem już, że on ma 18 lat? (Mateusz Błaszczyk)

Kid Ink ft. Usher & Tinashe - Body Language (6/10)

Mając z tyłu głowy, że pomimo że nie lubię Ushera to udało mu się nagrać mój ulubiony jak do tej pory singiel roku 2014, czyli „Good Kisser" postanowiłam sprawdzić, jak brzmi jego kolaboracja z młodym raperem z LA - Kid Inkiem. „Body Language" przy pierwszym odsłuchu sprawia wrażenie typowego radiowego cheezy tracka. Warto jednak przyjrzeć mu się bliżej, bo jego produkcją zajmował się Cashmere Cat (który odpowiada m.in. za urocze „Be My Baby" Ariany Grande). Mnie singiel ten kupił pobrzmiewającymi lekko w tle hawajskimi cymbałkami, które dodają utworowi lekkości, łagodząc momentami toporną melodię. (Katrzyna Walas)

Logic ft. Childish Gambino - Driving Ms. Daisy (8/10)

He doesn't do a lot of features so it was dope to not only do a song with the homie, but someone I'm a fan of! - tak Logic podsumował niniejszy numer i jeszcze parę miesięcy temu bezsprzecznie byłaby to prawda, przynajmniej póki krytycy i słuchacze nie poznali się na „Because The Internet”. Obecnie Gambino pojawia się gościnnie na cudzych utworach coraz częściej, choć wygląda na to, że odbiór zeszłorocznego albumu był na tyle trudny, że wymagał niczym niezakłóconego, niedzielnie powolnego trawienia, lub po prostu sporego zaufania dla Glovera. Po udanym trailerze, jakim był wydany rok wcześniej mixtape „R O Y A L T Y”, sam byłem mocno zaskoczony, że jego drugi longplay okazał się gambinowskim Yeezusem (Cheezus?) i sporo czasu zajął mi proces oswajania się z tak szaleńczo odważnym materiałem. Chciałbym powiedzieć „debiutem”, ze względu na koszmarnej jakości “Camp”.

Znacznie łatwiej przyszło mi w 2012 roku polubić wspomniany, nieco dziurawy przecież, mixtape „R O Y A L T Y”. Na pierwszy rzut oka bardziej user-friendly, choć nie udało mi się nikogo przekonać do zawartości i zaczynałem już wątpić w jego jakość. Zabawne, że obecność na samym mixtapie takich postaci jak RZA, Ghostface Killah, Beck, ScHoolboy Q czy Danny Brown nie wystarczała mi jako atest.

Jak widać, Gambino podbił wreszcie świat i mam nadzieję, że podobnych problemów ze zdobyciem należnego szacunku, sławy i całej reszty nie będzie miał Logic. I chociaż poświęcam mu tylko ten króciutki akapit, to dlatego że swoją drogę do sukcesu przejedzie w nieco krótszym czasie i jestem o niego spokojny. Cóż, jeśli w „Driving Miss Daisy” Logic jest Morganem Freemanem, a panią Daisy jego osiągnięcia (jak sam tłumaczył), to może rozkoszować się jazdą wkrótce po wydaniu zapowiadanego na następny miesiąc, debiutanckiego „Under Pressure”. Już teraz pracuje z No I.D. czy DJ Dahi, a „Driving Miss Daisy” wyprodukował sam (!). Jeszcze tylko jeden zakręt, a na mecie czeka już szampan sponsorowany przez Def Jam Recordings. (Mateusz Błaszczyk)

Lucki Eck$ - Hidden Place (7/10)

Obok Shabazz Palaces to chyba najciekawszy przedstawiciel nowego rapu, który swoją muzyką wciela w życie założenia Spaceman 3 (Taking Drugs to Make Music...). Rozleniewiające, niepokojące, psychodeliczne dźwięki, połączone z wokalem, emanującym wszystkim, tylko nie energią i pewnością siebie. Lucki Eck$ nawet „jo” mówi tak, jakby dopiero co się obudził, właśnie zasypiał lub przemierzał na jawie jakąś podrasowaną syntetycznie oniryczną przestrzeń – niebo, piekło lub czyściec, po których potrafi za odpowiednią opłatą sugestywnie oprowadzać. „Pull out your wallet, I get you where you wanna be” śpiewał w zeszłym roku w kapitalnym (jak dla mnie murowana lista obecnej dekady) „Count On Me”. Latem wrócił z nowym mixtapem, a na nim chyba najjaśniejszym punktem jest, okraszone przed paroma dniami teledyskiem, „Hidden Place”. W pięknie „przetasowany” beat z „Vespertine” młodzian z dolarem w nazwisku wcisnął zapadający w pamięć refren i jak zwykle robiącą dobre wrażenie nonszalancką, nieco chaotyczną historię. Na razie Lucki Eck$ zasłużył na tytuł King Krule alternatywnego rapu, ale za parę lat może on naprawdę zostać Królem. (Piotr Szwed)

MC Lyte ft. Common & 10Beats - Dear John (7/10)

MC Lyte zapowiada pierwszy od 11 lat album. Kurczę, chyba mogłabym być bardziej podekscytowana gdyby z podobnym newsem wyszła Jean Grae. MC Lyte na pierwszym singlu zwiastującym krążek jest w fantastycznej formie, nie daje się przyćmić zaproszonemu do współpracy Commonowi. Kawałek brzmi jakby lata 90. w ogóle się nie skończyły, nie ma się jednak wrażenia, że Lyte odcina kupony od swojej młodzieńczej sławy. „Dear John" zbudowane jest na typowym dla raperki, mocno zarysowanym basie podbitym melodyjnymi klawiszami, w tle pojawiają się szumy delikatnych syntezatorów. Słuchając „Dear John" na myśl przychodzi Clipse z czasów „Lord Willin'", czyli jednym słowem jest grubo.(Katarzyna Walas)

Nacho Picasso - In The Trump (7/10)

Nacho Picasso poznałem przy okazji jednego z najlepszych wersów na zeszłorocznym „Shadowed Diamond” Key Nyaty („I was watching Top Gun, thinking Maverick was a faggot/Cause he didn't fuck on Charlie ‘til she started dressing mannish”), ale szybko dotarłem do pozostałej twórczości rapera o głosie goblina - było warto. „In the Trump”, najnowszy utwór Nacho, to kolejna kopalnia złota: „I got a date with destiny/I got drunk and stood her up” - a to tylko jeden wers z wielu. Bit Harry’ego Frauda, człowieka, który sprawia, że nawet Riff Raff brzmi dobrze, nadaje utworowi charakteru luźnej przejażdżki. Warto śledzić Nacho, bo chłopak kontynuuje rapową linię Biz Markiego. Jest równie zabawnie, a do tego z naprawdę niezłym flow i techniką. (Paweł Klimczak)

The Neighbourhood ft. Danny Brown - H8M4CH1N3 (7/10)

Danny Brown chwalił się ostatnio, że nagrał zdalnie całkiem fajny kawałek z The Avalanches. A co lepszego można zrobić niż nagrać z twórcami jednej z najważniejszych płyt lat dwutysięcznych? Nagrać z nimi po raz drugi, tym razem już osobiście, kawałek o którym lider Bruiser Brigade mówi, że zmieni historię muzyki. Nie wiem czy mu wierzyć, ale po kolaboracji z The Neighbourhood bardzo bym chciał. I „H8M4CH1N3" pozwala mi te marzenia podtrzymywać z łatwością, bo Danny Brown potrafi genialnie odnaleźć się na każdym, pozornie nieprzystosowanym do rapu gruncie muzycznym.

Cały, niby nie-hip-hopowy, akt pierwszy tego numeru buduje osnowę dla kolejnej szalonej eskapady Stańczyka z Detroit. Robotyczne intro, tytuł singla i jego narracja sprawiają, że myślę o będącym esencją zła ostatecznego, settingu „I Have No Mouth But I Must Scream”. Oparta na opowiadaniu Hariana Ellisona totalnie przerażająca gra z 1995. roku jest jedną z tych, których w zasadzie już się nie tworzy. Tak jak „Oz" nie mogłoby powstawać na chronologicznej równi z „Californication", „Mad Men" czy „Dexterem". Jeśli autorom „H8M4CH1N3" chodzi o wyłącznie relacje międzyludzkie, to ja widzę raczej niemające końca tortury psyhiczne i fizyczne na linii człowiek-maszyna/maszyna-człowiek. Zarówno sam singiel jak i chyba najciężej oddziałująca na psychikę gra snują opowieść z podobnym scenariuszem. Bohater historii zostaje rozebrany na czynniki pierwsze i niczym w „1984” poskładany na nowo. W doskonałą bezpieczną wersję 2.0, która samodzielnie nie może myśleć, nie może spać. Która nie może krzyczeć. Game so strong thought I had a cheat sheet. W tej grze jednak nie uwzględniono kodów. (Mateusz Błaszczyk)

Run The Jewels ft. Michael Winslow - Oh My Darling Don't Cry (6/10)

Po raz kolejny bardzo porządna robota duetu Producto-Killer Mike. Po znakomitym, masywnym „Blockbuster Night part 1" koledzy z Run The Jewels wypuszczają kolejny singiel promujący nadchodzącą płytę. I choć może nie odznacza się on taką „nośnością" jak jego poprzednik, to produkcja wciąż jest prze-oryginalna (ten drążący bas i świetne FXy!), a Killer nawija z taką precyzją, że chapeau bas. Bardzo przyjemna przystawka przed październikową premierą, choć częściej wracać będę do poprzedniego singla. (Paweł Szygendowski)

SBTRKT ft. A$AP Ferg - Voices In My Head (8/10)

Rozklekotany groove, jazzowa końcówka, odrobinę pretensjonalna instrumentacja, a dodatkowo dziewczyny z Warpaint. Czy to brzmi jak przepis na jeden z najlepszych numerów Ferga? Mimo wszystko psychodeliczny aranż SBTRKTa doskonale panuje do nawiedzonej nawijki rapera z A$AP Mob. „Voices In My Head” ma idealnie rozłożone napięcie, a z każdym odsłuchem coraz bardziej wciągamy się w wielowarstwowy instrumental, z pięknym finałem. Przy okazji możemy dorzucić kolejny „fergizm” do słownika: „coconut blood” (chyba, że Ferg wie, że można używać mleka kokosowego jako substytutu plazmy w wyjątkowych okolicznościach, wtedy props za znajomość dziwnych technik ratowniczych). Ferg przestał być kopią Bone Thugs-n-Harmony, a wyrósł na jednego z najciekawszych raperów z obozu A$AP. (Paweł Klimczak)

SBTRKT ft. Raury - Higher (8/10)

SBTRKT rozpoczął zmasowany atak promocyjny - już 7. października ukazać ma się jego kolejny longplay. Do współpracy przy pierwszym singlu zaprosił do niedawna nieznanego nikomu Raury'ego. Osobiście jego solowe rzeczy uważam za mało interesujące powielanie motywu uroczego kolesia z gitarą (do tego nastrojoną trochę jakby do gry szantów w Mikołajkach). Co SBTRKT w nim dostrzegł, nie wiem, ale najwyraźniej miał nosa, bo Raury w na tle mniej przaśnych od własnych podkładów Brytyjczyka, sprawdził się znakomicie. Na „Higher" Raury rapuje, a śpiewany przez niego refren dodaje kawałkowi odcienia tribalności. Przestrzenna, hipnotyczna aranżacja SBTRKTa sprawia, że jest on towarem skrajnie uzależniającym, pomimo, że brak mu przebojowości takiego „Wildfire" z poprzedniego albumu. (Katarzyna Walas)

Stalley ft. Ty Dolla $ign - Always Into Something (6/10)

Szczerze to nie do końca wiem co sądzić o tym tracku. Stalley w typowy dla siebie sposób balansuje na granicy doskonałego bangera i lekko żenującego nadęcia. W G-funkowej produkcji jest bogactwo, przepych i swojego rodzaju stadionowość, a śpiewanemu refrenowi niebezpiecznie blisko do autotune'owego koszmarka. Gdzieś jednak pomiędzy tym wszystkim Stalley przemycił niesamowitą singlowość. „Always Into Something" nadaje się idealnie na początek imprezy, albo do trzymania na iPodzie (RIP). (Katarzyna Walas)

Vince Staples - Hands Up (8/10)

Wow, po „Hands Up" nie ma już wątpliwości, że Vince Staples chce zostać królem urbanistycznego hip-hopu. Ciężkie mroczne bangery Staplesa mają wszystko to, czego brakowało na „Help" ZelooperZ, czyli przebojowość i wyśmienity songwriting. Słychać, że są w każdym calu dopracowane, nic tam nie dzieje się przez przypadek - wszystkie sample zostały wybrane tak, żeby stworzyć klaustrofobiczne i przesiąknięte niepokojem zobrazowanie nocnego miejskiego życia. Vince jest zdystansowany, stanowczy i charyzmatyczny - kolejny obok Danny'ego Browna doskonały kandydat na ulubieńca Pitchforka. (Katarzyna Walas)

Your Old Droog ft. Prodigy - Hoodie Weather (8/10)

Tegoroczna EP-ka Your Old Drooga to jedno z najświeższych wydawnictw jakie było mi dane odsłuchać. Brzmi trochę jak Harry Fraud, który przeniósł się na jesień do miasta, gdzie pełno pustych ulic i ciemnych zakamarków (nieprzypadkowo Droog dobrał swój pseudonim w nawiązaniu do EP-ki Nasa). Podobnie brzmi, ku mojej radości, zwiastujący longplay Amerykanina kawałek „Hoodie Weather" nagrany wspólnie z Prodigy z Mobb Deep. Słychać, że Droog kształtując warstwę muzyczną swoich tracków nie uzależnia jej od producenta, z którym przyszło mu pracować, lecz ma spójną wizję swojej twórczości, którą konsekwentnie realizuje. Organiczny podkład „Hoodie Weather" uderza wręcz swoją bogatą instrumentalnością - zwraca się głównie uwagę na klimatyczną gitarę, ale całość jest znacznie bardziej złożona, gdyż w tle pojawia się sporo drobnych motywów, czasem jedynie naszkicowanych. Pozostaje mieć nadzieję, że Droog połączy kiedyś siły z ww. Harrym Fraudem. (Katarzyna Walas)

Mateusz Błaszczyk, Paweł Klimczak, Piotr Szwed, Paweł Szygendowski, Katarzyna Walas (24 września 2014)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: flint
[26 września 2014]
czepialstwo odruchowe, choć moja dusza hejtera płacze i nie ze wszystkim się zgadzam, to jest to fajny, potrzebny cykl.
Gość: walas
[26 września 2014]
może wkradła się nieścisłość, ale bardziej chciałam tu nawiązać do brzmienia np. "Ain't No Other". tak czy siak trafna uwaga.
Gość: flint
[26 września 2014]
Pani Katarzyno, młodzieńcza sława MC Lyte to lata 80. nie 90. Fakt, że końcówka niemniej jednak.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także