Wakacje w singlach: czerwiec-sierpień 2014

Nostalgiczna wyprawa w niedaleką przeszłość, czyli co mniej lub bardziej fajnego można było słuchać w minione wakacje.

Banks - Beggin For Thread (7/10)

Jillian Banks na krótką chwilę przed premierą swojej debiutanckiej płyty prezentuje się z nieco innej niż dotychczas strony. Amerykanka do tej pory penetrowała rejony dość mrocznej, gęstej elektroniki spod znaku Zoli Jesus (ale trochę mrugającej jednym okiem w stronę r'n'b). „Beggin For Thread" to zdecydowanie najlżejszy i bardzo popowy utwór Banks, w dodatku okraszony zaraźliwie chwytliwym refrenem. Płyta „Goddess" czai się już za rogiem, ale trudno powiedzieć, że miałaby czymś zaskoczyć. Niemal połowa piosenek z albumu reguralnie była wypuszczana na singlach w ciągu ostatniego roku. Trochę taka sytuacja jak z „Body Talk" i, kto wie, może to być równie fajne wydawnictwo. (Kasia Wolanin)

Bondax - All I See (6/10)

Ciężko wyobrazić sobie lato bez pewnych wykonawców. Do takowych na pewno należą panowie Adam Kaye i George Townsend. W zeszłym roku wakacje płynęły wraz z leniwym, rozkosznym nurtem „Giving It All". W tym roku Bondax odrobinkę wycofali się z oceanu nu-discowej tropicalii na rzecz skocznego electro-popu spod znaku Ace Of Base. I, co nieco zaskakujące, ciągle brzmi to całkiem rześko i... bardzo wakacyjnie. (Kasia Wolanin)

Champions League - Ebiza (7/10)

Gdyby ktoś płakał w te wakacje za Air France i wspominał z nostalgią cudne czasy świetności balearycznego popu, którego Szwedzi byli najznakomitszymi ambasadorami, może na chwilę otrzeć łzy. Dokładnie na 3 minuty i 49 sekund, bo tyle właśnie trwa „Ebiza" - kolejny po Bondax i jeszcze mocniejszy kandydat do wakacyjnego hymnu tego roku. Enigmatyczny duet z Paryża, ukrywający się pod jakże dziwną nazwą Champions League, wskrzesza wspomnienia z lata 2008 roku, gdy grzechem było nie rozpoczynać dnia od „No Excuces" i innych szlagierów z EPki „No Way Down". Może „Ebiza" brzmi zbyt znajomo, ale czasu trochę upłynęło, a sentyment i dobre wspomnienia pozostały. (Kasia Wolanin)

Benjamin Clementine - Condolence (7/10)

Teraz dla tego typu głębokich, męskich, smutnych wokali wieją naprawdę korzystne wiatry. W estetyce klubowo-popowej (na razie tylko singlowo) bardzo przyzwoicie radzi sobie Kwabs. Jedną z moich ulubionych płyt w kategorii „surowy soul" w roku ubiegłym nagrał Willis Earl Beal, a jeden z najpiękniejszych utwór właśnie w takiej stylistyce stworzył Benjamin Clementine, który kilka miesięcy później znów ten wyczyn powtarza. Londyńczykowi nie można odmówić wyjątkowej umiejętności tworzenia szalenie melancholijnych, przejmujących kompozycji. Ma przy tym naprawdę klasowy storytelling i na pewno wiele otwartych drzwi przed sobą. (Kasia Wolanin)

Ariana Grande feat. Zedd - Break Free (5/10)

21-letnia starletka kuje żelazo póki gorące i po sukcesie debiutanckiego krążka sprzed roku właściwie nie zwalnia tempa. Wiosenna, singlowa odsłona drugiej płyty Ariany, nagrana z przebojową koleżanką Iggy Azaleą, to był prawdziwy powiew świeżości nie tylko w dziewczęcym popie w tym sezonie. „Break Free" to jednak nie „Problem", a coś bardziej w stylu niewymagających, dyskotekowych bangerów dla małolatów, których nie powstydziłby się Calvin Harris. Szkoda tej sympatycznej dziewczyny na taką przeciętną konfekcję. (Kasia Wolanin)

Grimes feat. Blood Diamonds - Go (6/10)

W glorii i chwale autorki ponoć najlepszego singla drugiej dekady XXI wieku (jak na razie) Claire Boucher może sobie w spokoju i bez żadnej presji pracować nad nową płytą. Wolę „Genesis" od „Oblivion", ale żadnego z nich nie uważam za najlepszą piosenkę pięciolecia. Nie czekam też niecierpliwie na nowy krążek Grimes. Sytuacja Claire jest teraz taka: od premiery „Visions" minęły już dwa lata, a Kanadyjka w „Go", dodatkowo wspomagana przez producenta Blood DIamonds, szuka punktów stycznych ze swoimi najpopularniejszymi singlami, wchodząc jednocześnie w nieco mroczniejsze rejony. Czy to wynik chwilowego nastroju, czy większa zmiana, ciężko na razie stwierdzić. W bardzo podobnej estetyce mocniej uwiodła mnie kolaboracja Illangelo z Phlo Finister - zarówno jeśli chodzi o sam utwór, jak i tym bardziej wideoklip. (Kasia Wolanin)

Illangelo feat. Phlo Finister - Clockwork (7/10)

Phlo Finister - jedna z najcudowniejszych epigonek uduchowionego r'n'b spod znaku Aaliyah (i zupełnie niesłusznie jak na razie niedoceniana) - jako bohaterka industrialnej opowieści ciężkim pędzlem rysowanej przez Carlo Montagnese'a. Kanadyjczyk ma bogatą biografię, gdzie znalazło się miejsce na nagrodę Grammy i duży rozdział pt. współpraca z Ablem Tesfaye, ale prawda jest taka, że gdyby nie udział Phlo ta przyciężkawa elektronika niczym specjalnie by się nie wyróżniała. Zbudowana na kontraście "mechaniczne bity - delikatna wokaliza" kompozycja właśnie za sprawą niesamowitej Brytyjki nabiera konkretnych, wyrafinowanych kształtów. Walka człowieka z maszyną (laptopem) nie stoi na z góry przegranej pozycji. A na marginesie otrzymaliśmy jeden z najciekawszych teledyków roku (i jak genialne dobrany do samego „Clockwork"!). (Kasia Wolanin)

Interpol - All The Rage Back Home (4/10)

Na Zachodzie bez zmian. A dokładniej w zachodniej części nowojorskiego rejonu Long Island, skąd pochodzi Interpol. Grupa z Williamsburga zachowuje żelazną konsekwencję brzmienia, inspirowanego - jak zwykle w ich przypadku - zimnofalową klasyką. Mimo że krążki Interpol wydawane były kolejno w 2002, 2004, 2007 i 2010, najnowszy zaś ukaże się już za moment, dla nich czas stoi w miejscu. „All The Rage Back Home" mogłoby równie dobrze znajdować na którejkolwiek z poprzednich płyt. Ta przewidywalność oczywiście ciekawa nie jest, ale najnowszemu singlowi Nowojorczyków przynajmniej nie można odmówić delikatnej przebojowości, w czym zasługa przede wszystkim bardzo przyzwoitego refrenu. Ale to jedyna pozytywna rzecz, jaką o tej piosence można powiedzieć. (Kasia Wolanin)

Gaba Kulka - Wielkie wrażenie (5/10)

Gaba Kulka wraca po ładnych paru latach nową płytą „Escapist”, którą zapowiada singiel „Wielkie wrażenie”. Wielkiego wrażenie jednak nie ma – jest niezły, w miarę przebojowy standard, klawiszowa galopada, lata osiemdziesiąte, Dresden Dolls... Słowem, typowa produkcja o pięć lat starszej, ale prezentującej się podobnie wokalistki. Do tego dochodzi tekst, w którym wszystkiego jest za dużo. Oby to było tylko przypomnienie najbardziej czytelnej konwencji, bo wierzę, że, jak w przypadku poprzedniej płyty, Kulka najlepszymi piosenkami się nie chwali. (PIotr Szwed)

Jenny Lewis - Just One Of The Guys (6/10)

Założę się, że niejeden reżyser marzy o takiej obsadzie, jaką udało się zebrać na planie swojego teledysku Jenny Lewis. Była wokalistka Rilo Kiley ze swoimi koleżankami, hollywoodzkimi gwiazdami, chyba dobrze się bawiła, nadając jednocześnie tej prostej, nawet chwytliwej, pop-rockowej piosence takiego słodkiego, komediowo-satyrycznego posmaku (na poziomie wideoklipu na pewno). Jenny Lewis miała fajny pomysł na żartobliwy utwór z feministycznym podtekstem, który jej w dodatku całkiem sympatycznie wyszedł. (Kasia Wolanin)

Mięśnie - Adrenalina (5/10)

Gdy Putin swoimi działaniami inspiruje Maleńczuka do nagrywania zbrodniczych piosenek, warto, szukając muzycznego komentarza do napiętej sytuacji międzynarodowej, posłuchać Mięśni. Po pierwsze dlatego, że to ciekawy projekt łączący punkową energię z klimatem spektaklu teatralnego i wieczoru poetyckiego. Po drugie, przebojowość „Adrenaliny” naprawdę wciąga, a jej nieoczywiste zakończenie – podkręcone fajnie obłąkanym wokalem Natalii Sikory – świadczy o tym, że tegoroczni debiutanci mogą nas jeszcze nieraz zaskoczyć. Oczywiście, ich propozycja jest dość mocno pretensjonalna – mam wrażenie, jakbym słuchał punkowego Adama Zagajewskiego, ale łapię się na tym, że pisząc te słowa i chwalę, i marudzę, więc żeby było jasne: bardziej chwalę. (Piotr Szwed)

Grace Mitchell - Broken Over You (7/10)

Niemal każda wytwórnia chce mieć dzisiaj w katalogu choć jedno młode dziewczę z gitarą, pianinem bądź didżejską konsoletą. Taśmowa produkcja singer/songwriterek czy piosenkarek, śpiewających zazwyczaj w klimacie rozmarzono-melancholinym, próbujących iść śladami chyba najczęściej Lykke Li i Lany del Rey sprawia, że wszystkie te solidne propozycje „tanieją od nadmiaru swego”. 16-letnie „nieślubne dziecko Grace Jones i Joni Mitchell” wyróżnia się na tle konkurencji poważnymi atutami – potrafi uwodzić głosem już dojrzałym, a jeszcze nie zmanierowanym; wie, jak umiejętnie – delikatnym zarysem niebanalnej melodii – przyciągnąć do siebie słuchacza podczas pierwszych sekund obcowania z piosenką, a przede wszystkim jej utwory z jednej strony realizują brzmieniowy standard smętnego popu 2014 z drugiej zaś, jakimś sposobem, brzmią naprawdę świeżo. (Piotr Szwed)

Shura - Just Once (8/10)

Ukrywająca się pod pseudonimem Shura młoda mieszkanka (a jakże!) Londynu, Aleksandra Denton, w swoim drugim singlu łączy z powodzeniem aksamitny pop, modny chillout i klubowe r'n'b - wszystko bardzo smacznie i przyjemnie. „Just Once" może przypaść do gustu miłośnikom twórczości Deva Hynesa. Zawiera się w tym przefajnym utworze nie tylko lekkość w brzmieniu i błyskotliwa przebojowość, ale też bardzo klasowy, trochę nostalgiczny songwriting. Taka Sky Ferreira w wersji dla fanów sophistipopu Jessie Ware. (Kasia Wolanin)

Wardell - Dancing On The Freeway (8/10)

Wakacyjna ciekawostka, który z pozoru przypomina sporo takich retro popowych zespołów jak choćby sympatyczne Summer Camp, ale nie przy każdym tego typu projekcie jednym z bardziej naturalnych skojarzeń jest Fleetwood Mac. Nawet jeśli rodzeństwo Sasha i Theo Spielbergowie i ich skromny duet Wardell mieliby być taką krótką, sezonową historią (choć rokowania są dużo lepsze - szykują debiutancki album, mają już kontrakt płytowy), fajnie było tego lata mieć ich w swoim odtwarzaczu. (Kasia Wolanin)

Vox & Legendarne Melodie - Tęczowy most (7/10)

Wszyscy mile zaskoczeni jakością zeszłorocznego powrotu Earth, Wind & Fire – co wy na to? Grupa Vox wróciła w tym roku do Opola, i to żeby zaprezentować SuperPremierę. Cała sytuacja jakoś niezmiernie mnie wzrusza, bo to przecież mój Vox – w powszechnym rozumieniu ekipa wytrwałych tandeciarzy, o których całych płytach trąbiłem nieraz w towarzystwie na tyle uparcie i bezowocnie, że najprawdopodobniej straciłem przyjaciół. Oglądanie teraz, na nowym wideofilmie, tych tatuśków próbujących przypominać sobie stare układy taneczne z wielkich estrad dawnych czasów może jednym przypominać widok wygalantowanych dziadów z Los Del Río dochrapujących się – po ponad trzydziestu latach od powstania, serio – jedynego sukcesu swoją „Macareną”, z tą jednak różnicą, że opisywana SuperPremiera… w istocie jest super. Wprawdzie panowie już pod koniec poprzedniego roku sygnalizowali, że nieobce im są aktualne trendy muzyczne (hehe, oczywiście nie), ale dopiero kolaboracja z Legendarnymi Melodiami, będąca realizacją wizji stojącego za tym projektem producenckim Janka Młynarskiego, pokazuje cały potencjał Voxu dzisiaj: to, ile można wyciągnąć z fajnego, chórowego śpiewania (Paszt) świetnie przygotowanych gości z doświadczeniem, kiedy tylko napisze im się spoko kawałek. I takoż zrealizuje, wzmacniając całą tę retro-otoczkę odrodzenia świeżym oddechem balearycznego klawisza. O ile kocham Witka Paszta, śmiem twierdzić, że to powrót z klasą i elegancją, jakich ten zespół nie miał nigdy. To wszystko jednak – wraz z pierwszym mainstreamowym tekstem Młynarskiego-ojca od dawna – nie miało oczywiście szans w starciu z Eweliną Lisowską czy zespołem LemON. Dzięki, Opole. (Jędrzej Szymanowski)

XXANAXX - Story (7/10)

Gdyby polski mainstream nie był powoli rozkładającym się trupem, mógłby dostać w postaci XXANAXXU zastrzyk świeżej krwi. Ten zespół czysto teoretycznie jest bowiem skazany na sukces – grają ciekawie, ale nie za ciekawie – człowiek, który lubi już raz słyszane piosenki (znane z albumów AlunaGeorge czy Róisín Murphy) może czuć się usatysfakcjonowany. Imprezowicz przy tym potańczy, melancholik westchnie, a ktoś mający w do muzyki w ogóle stosunek letni, spojrzy z przyjemnością na piękną wokalistkę. Niech ktoś mi łaskawie wyjaśni, dlaczego „Story” – z efektownie „pociętym”, zapętlonym wokalem, tanecznym groovem, chwytliwym refrenem i przepięknym teledyskiem, nie ma jeszcze jakichś dwóch, trzech milionów odtworzeń na Youtube? (Piotr Szwed)

Zola Jesus - Dangerous Days (7/10)

Przyznam, że wolę Nikę Rozę w tym bardziej gotyckim wydaniu i tęsknię za czasami "Stridulum II", gdy mrok i grobowa teatralność owijały blondowłosą wokalistkę niczym żałobny, czarny szal z muślinu. Nawet jeśli za drugi razem („Conatus") nie wyszło to już tak przekonująco, jak wcześniej. Tym razem do kościoła Zoli Jesus wdarło się słońce, a wraz z jego promieniami w muzyce Danilovej pojawiły się stricte popowe akcenty. Mocny, charyzmatyczny wokal o majestatycznej, głębokiej barwie pozostał - brzmi nawet bardziej krystalicznie niż te parę lat temu - ale, co bardziej zaskakujące, fajnie komponuje się z cieplejszym, żwawszym i całkiem chwytliwym electro popem. Jak właśnie w „Dangerous Days". (Kasia Wolanin)

Wakacje w singlach - playlista

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: szwed
[18 września 2014]
Straszna gafa - dwa murale bardzo mocno skojarzyły mi się z miejscami w Polsce. Już usuwam ten byk. Dzięki za zwrócenie uwagi.
Gość: kkkk
[18 września 2014]
A ten patriotyczny klip o Polsce xxanaxxu nie był przypadkiem kręcony w Berlinie?
Gość: PS nzlg
[9 września 2014]
VOX na piosenkę roku u mnie idzie. Srsly.
Gość: Kowal
[8 września 2014]
Vox ciekawszy od Gaby Kulki. Srlsy?
Gość: lkg
[8 września 2014]
Propsy za tęczowy Vox. Jakoś to przeoczone przez wszystkich zostało, a to przecież powrót w świetnym stylu.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także