O potrzebie egzotyzmu

„O potrzebie egzotyzmu” próbuje odszukać pewną nienazwaną stratę, której większość z nas poszukuje. Niektórzy na drugim końcu globu, inni na drugim końcu miasta – w momencie, w którym spotykamy się z naszą upragnioną egzotyką, zazwyczaj okazuje się ona zbyt realna niż nasze wcześniejsze wyobrażenia. Z tego powodu najczęstszymi nadawcami egzotyki są artyści, zdajemy sobie sprawę z tego, że sztuka nie jest realna i nie czujemy się tak bardzo zawiedzeni tym, że poszukiwana przez nas obcość nie istnieje.

Pochylmy się przed naszymi wyobrażonymi fetyszami:

Prawda i piękno, Chińczycy i Murzynki, antyk i Jan Jakub Rousseau, syreny i turbany, kobiety-dzieci i martwe natury, dożynki i tapiry, oto niektóre egzotyzmy. Chodźmy dalej, wejdźmy głębiej. Słuchajmy, oglądajmy, jedzmy i pijmy.

Czytelnikom portalu Screenagers chcielibyśmy przybliżyć kilka utworów, które wydają się nam uosobieniem egzotyzmu w muzyce. Co sprawia, że określone dźwięki kojarzą się nam z czymś tajemniczym i nieznanym? Oczywiście dokonywanie takiego wyboru jest bardzo egotyczne, pozwalamy sobie na to trudne zadanie tylko i wyłącznie dlatego, że egzotyzm i egotyzm rożni tylko jedna litera.

Martin Denny - „Exotica”

Ojciec terminu „exotica” w muzyce popularnej i jeden z najważniejszych szerzycieli mody na kulturę Tiki w Stanach Zjednoczonych. „Exotica” została nagrana w 1957 roku w Honolulu, a już dwa lata później album zajmował pierwsze miejsce na liście przebojów Billboardu. Swoimi kompozycjami Amerykanin chciał przenieść nas w rajski, upalny i błogi świat, w którym każda nuta jest ciepła i błoga. Pomagały mu w tym odgłosy ptasiego śpiewu, ksylofon, wibrafon i przeróżne dzwonki. Prochy Denny'ego do dziś pławią się w rozkosznych wodach Oceanu Spokojnego, mimo że ten odszedł do Krainy Wiecznych Łowów w 2005 roku.

Al Doum & The Faryds - „Sinai”

Bardzo łatwo można stać się wygnańcem z ogrodu rajskiego. Exotica, jako osobny gatunek muzyczny, szybko rozpłynęła się w muzyce popularnej i stała się ciekawostką dla melomanów. Na szczęście jej wpływ zdążył odłożyć się w świadomości muzyków (albo raczej muzycznej podświadomości twórców) i ciągle możemy wyłapać gdzieś wpływy rajskiego planu Martina Denny'ego i wielu podobnych mu artystów. Na przykład u Al Doum & The Faryds, którzy czerpią z dźwięków tradycyjnej muzyki arabskiej i afrykańskiej. Ale czy ktoś potrafi dokładnie przywołać te źródła? A może one wcale nie istnieją?

RSS B0YS - „0MG”

RSS B0YS z kolei stanowią reakcję na potrzebę egzotyzmu w cybernetycznym świecie. Są całkowicie anonimowi, występują tylko w przebraniach i porozumiewają się ze swoimi słuchaczami szyfrem składającym się z samogłosek, cyfry zero i znaków interpunkcyjnych. W ich muzyce wszystko kumuluje się obok potężnego basa, który zawiera w sobie dudnienie podziemnych klubów techno i niski dźwięk bębnów z całego świata – zachodnioafrykańskeigo bougarabou, wschodnioafrykańskiej ngomy i japońskich taiko.

Yolanda - „Afro Rat”

Z chłodnych i nieprzystępnych norweskich lasów wypełza uśmiechnięty od ucha do ucha szczur wędrowny, przygrywający pogodne rytmy na kubańskich bongosach. Sex Tags Amfibia, sublabel kultowej wytwórni Sex Tags Mania, dostarcza jak zwykle album nieprzeciętny. Bardzo jednostajny i repetytywny afro funk, który znalazłby swoje zastosowanie na Woodstocku (zarówno w 1968 roku, jak i na tym dzisiejszym, gdzieś tam nad Odrą), jak i podczas obrzędów okultystycznych.

Cannibal Movie - „Teste Mozzate”

„Cannibal Movies” to wyjątkowo ciekawy, włoski podgatunek kina exploitation. Hipnotyczne, plemienne rytmy perkusji i ciężkie, transowe organy. Cannibal Movie to jedni z najciekawszych przedstawicieli współczesnej, włoskiej sceny okultystycznego, plemiennego prog-rocka. Przestępca w kulturze często jest przedstawiany jako człowiek międzynarodowy, nie posiadający zbyt wielu cech, które mogłyby przypisać go do konkretnego miejsca. Inaczej jest z sadystami, w tym z kanibalami – oni zawsze są spoza naszego kręgu kulturowego, a najlepiej z odległych (w domyśle z dzikich) krain.

Sven Vath - „L'esperanza”

„Como delfines, en el fondo del oceano, volamos por el universo incentivados por la esperanza” – szepcze kobiecy głos na początku piosenki Svena Vatha, która dzięki telewizji Viva, kilku stacjom radiowym i klubom na Ibizie stała się jednym z najbardziej rozpoznawalnych głosów egzotyki w muzyce elektronicznej. Słuchamy „L'esperenzy” i podziwiamy Svena nurkującego wśród delfinów, bo chcemy uciec od ludzi w głębiny oceanu, takiego oceanu, z którego nie trzeba się wychylać, żeby nabrać w płuca powietrza. A po kilku minutach okazuje się, że ciągle siedzimy przed komputerem, ewentualnie kręcimy się w kółko, w jakimś klubie.

Acid Arab - live at LeMellotron.com

Acid Arab miksuje stare nagrania z krajów islamskiego kręgu kulturowego, czasami etniczne, ale przede wszystkim popoweowe. Wszystko to przetrawione przez sekwencery i syntezatory, które w latach 80. wydały na świat charakterystyczny kwaśny dźwięk – wysoki, wibrujący, wgryzający się do uszu. Tak jak narkotyki, które są tak samo dobrym środkiem podróży jak samoloty, wielbłądy i długie łodzie canoe.

Jeff Mills - „Roots”

Dzięki badaniom genetycznym możemy się dowiedzieć dokładnie skąd pochodzą nasi przodkowie. Ale zbyt wiele nam to nie da, a autentyczne wędrówki ludów mogą się nam wydawać zbyt mało ciekawe, dlatego zamykamy się w rodzinnych historiach i legendach o naszym pochodzeniu. Jedną z najbardziej porywających stworzył Jeff Mills – „Roots” to niesamowicie energetyczny, funkowy kawałek, mocno zakorzeniony w szybkim i chropowatym brzmieniu Detroit. Prawdopodobnie Millsowi udało się dotrzeć do brzmienia pierwszych imprez tanecznych w historii ludzkości.

Francisco Lopez - „La Selva”

Francisco Lopez wykorzystał nagrania z chronionej przed ludźmi, kostarykańskiej stacji La Selva. To prawdziwa biblioteka dźwięków – występuje tam ponad 2000 gatunków roślin, 400 gatunków ptaków, przez nikogo niezliczone ilości owadów i skorupiaków. Lopez naruszył sacrum i boimy się o tym pisać, ale nie możemy powstrzymać się przed tym, żeby polecić Wam jedną z najbardziej fascynujących płyt, które zostały zrodzone przez potrzebę egzotyzmu. A może jednak egotyzmu?

Filip Lech, Lubomir Grzelak (18 listopada 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: nach
[5 grudnia 2013]
jebać kontekst. na chuj drążyć temat?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także