Screenagers Jukebox Special: Burn Selector Festival

Już za niecały miesiąc na krakowskich Błoniach odbędzie się czwarta edycja Burn Selector Festival. Z tej okazji niniejszy Jukebox poświęcamy naszym ulubionym utworom z repertuaru kilku wybranych artystów z tegorocznego programu imprezy. Bawcie się dobrze.

Buraka Som Sistema - Sound of Kuduro

Nigdy nie byłem w Luandzie, ale byłem w Lizbonie, mieście ekipy Buraka Som Sistema (Buraka – nazwa jednego z osiedli na przedmieściach; Som Sistema - soundsystem). W Lizbonie, w okolicach placu Martim Moniz, gdzie mnóstwo jest secondhandów i tanich hinduskich barów, a jednymi ulicami przechadzają się Sikhowie, Chińczycy i Kabowerdeńczycy, bezdomny Angolczyk w rozlatujących się najaczach uśmiechnął się do mnie i powiedział „Don't worry, be happy.”

Buraka Som Sistema odzwierciedla współczesnego ducha tego wielokulturowego miasta: członkowie zespołu pochodzą właśnie z byłych portugalskich kolonii i sięgają do nich w poszukiwaniu muzycznych inspiracji, czego dowodem było chwycenie się raczkującego gatunku muzycznego z Angoli znanego jako kuduro i wprowadzenie go na szersze wody. Kuduro to muzyka prosta, żywa i do bólu afrykańska – oparta na szybkim rytmie, repetywności i wpadających w ucho tekstach, a nie brzmieniowo-produkcyjnych subtelnościach. Utworem, który przysporzył lizbończykom szczególnej popularności jest swoisty „hymn” z 2008 roku – ‚Sound of Kuduro”. Mamy tam rozpęd do około 140 bpm, wokalny hook od gościnnie występującej M.I.A., transowe bębny podlane dawką „taniej” elektroniki, szalone sample i przede wszystkim karabinowe nawijki w kreolskim portugalskim (od MC o ksywach typu Saborosa, czyli „Smaczna”, i Puto Prata – „Srebrny Chłopak”); innymi słowy coś, co może pobudzić do kręcenia biodrami nawet największego żywiącego się całkami i różniczkami ascetę z polibudy. Prawdziwym skarbem w przypadku utworu jest nakręcony w Angoli teledysk, gdzie możecie zobaczyć lokalnych chłopaków tańczących z taką inwencją i gibkością, jaka w Europie zdarza się chyba tylko największym chojrakom i nie do końca zdrowym na umyśle. Totalna wolność tanecznej ekspresji i oddanie się muzyce – to tam jest i tego mogę nam wszystkim życzyć, zwłaszcza, że koncerty BSS do tego grzesznie namawiają. Kto widział na Boogie Brain albo Openerze, ten wie. (A tygrysie ruchy Blayi, obecnej wokalistki/raperki BSS, to już temat na osobny esej...) (Mateusz Bandurski)

Com Truise - Sundripped

Jedną z najciekawszych propozycji tegorocznego festiwalu Burn Selector jest Com Truise. Pod tymże pseudonimem skrywa się Seth Haley – naprawdę dobrze rokujący elektronik z New Jersey. Jak do tej pory lubujący się w prostych barwach analogowych syntezatorów, arpeggiatorach i masywnych basach amerykański producent zdążył wydać dwa albumy – EP-kę „Cyanide Sisters” (2010) oraz longplay „Galactic Melt” (2011). Oba wydawnictwa wyszły nakładem wydawnictwa Ghostly International. To stosunkowo nowy i wciąż rozwijający się label, szeregi którego zasilają obdarzeni niemałym potencjałem młodzi twórcy muzyki elektronicznej, m.in.: Matthew Dear, Gold Panda, School of Seven Bells, Tycho czy Michał Jacaszek.

Jako próbkę twórczości Coma Truise'a przedstawić bym Wam chciał numer zatytułowany „Sundriped”, pochodzący z jego krótkogrającego krążka. Dlaczego właśnie ten utwór? Ano raz, że jest bardzo reprezetantywny dla stylu grania Haleya – instrumentalnego, analogowego i flirtującego z chillwavem. A dwa, że to bardzo fajny numer. Indeks drugi na „Cyanide Sister” jest stylowo skrojony pod względem kolorystyki. Jasna i przejrzysta w konstrukcji kompozycja oferuje nam rasowe, eightiesowe synthy (szczególnie podoba mi się ta uciekająca, drobna figurka pojawiająca się w 3 sekundzie i przewijająca się do końca trwania utworu), silnie wybijający rytm automat perkusyjny i prawdziwie przyjemną lekkość, jakże odpowiednią na tak gorącą i słoneczną pogodę. Serve chilled. (Paweł Szygendowski)

Disclosure - Carnival

Szalenie uzdolnieni bracia Guy i Howard Lawrence z południowego Londynu wydają się zbyt młodzi by pamiętać skąd wzięła się cała muzyka, której elementami tak efektownie żonglują w swojej twórczości pod szyldem Disclosure. I bardzo dobrze. Nieobciążeni żadnymi historycznymi rozkminami, szybko wyrośli na sporą nadzieję elektronicznej sceny tanecznej. Zadebiutowali dwa lata temu singlem „Offline Dexterity”, którym przećwiczyli rytmiczne łamańce z podubstepowych rejonów, wtedy zwiedzanych chyba tylko przez Mount Kimbie i Jamesa Blake’a. Jednak tam, gdzie wspomniani koledzy stawiali na melancholijny nastrój i raczej niespieszne tempa, młodziaki z Disclosure zdecydowanie eksponowali skoczne rytmy („Street Light Chronicle”).

Ten żywiołowy charakter ich muzyki jeszcze bardziej słyszalny jest w zeszłorocznym, jakże adekwatnie zatytułowanym, kawałku „Carnival”. Ekstatyczny beat reprezentujący wszystko, co najlepsze w brytyjskim podziemiu klubowym ostatnich lat próbuje imitować karnawałową sambę. W dodatku, idzie on tu w parze z bezczelnie roześmianą klawiszową melodią i dyskutującym z nią samplowanym wokalem r&b. Absolutnie czepialskie i zaraźliwe. A teraz idźcie i tańczcie. (Paweł Gajda)

Magnetic Man - Perfect Stranger

Zjawisko  przenikania niszowych zjawisk muzyki tanecznej do głównego nurtu jest tak długie jak historia kultury klubowej. Lata 2010 i 2011 przyniosły ogromne zainteresowanie kolejnym ogniwem w rozwoju brytyjskiej podziemnej sceny tanecznej – dubstepem. Projekt Magnetic Man, za którym stoi trzech legendarnych dubstepowych producentów: Benga, Skream i Artwork, jest złotym środkiem pomiędzy upopowioną wersją niskich i masywnych linii basu, które tak chętnie wykorzystują w swojej twórczości mainstreamowi wykonawcy (Rihanna, Britney Spears, Madonna), a zwulgaryzowaną wersją dubstepu spopularyzowaną przez Skrillexa.

Magnetic Man oferuje uproszczoną wersję tego mrocznego gatunku, który jeszcze kilka lat temu definiował wrażliwość uczestników nocnego życia w wielkich metropoliach. Uproszczoną, ale podpartą głęboką wiedzą o fenomenie zarówno dubstepu, jak i historii brytyjskiej muzyki tanecznej. Magnetic Man odwołują się bowiem do sentymentu Brytyjczyków dla rave’ego szaleństwa lat dziewięćdziesiątych i ducha kultury ecstasy. Album tego zacnego tria to niemalże gawęda o złotych czasach nielegalnych imprez w zaskłotowanych budynkach, pirackich radiostacji, muzyki jungle i UK garage. „Perfect Stranger”, jeden z singli promujących płytę, to przecież wręcz pomnikowy przykład drumandbassowego hiciora z ostatniej dekady XX wieku.. (Marta Słomka)

Redinho - Stay Together

Chyba najmniej znany z tegorocznych Selectorowych artystów, objawił się światu w 2007 roku jeszcze jako turntablista DJ Red singlem „Seen”. Dzięki temu kawałkowi do dziś kochają go prezenterzy BBC Radio 1. Dwa albumy później, w roku 2010, nasz bohater postanowił zmienić ksywkę na ciut oryginalniejszą, a gramofony zastąpić syntezatorami. Hip-hopowe beaty ustąpiły miejsca innym inspiracjom Reda – IDM, glitchowi czy londyńskiej scenie post-dubstepowej. Nic dziwnego zatem, że zainteresowała się nim młoda i prężna oficyna Numbers, w której katalogu znajdziecie winyle Jamiego XX, Deadboya czy Mosci. Tam też szukajcie obu dotychczas wydanych EP-ek pana R – „Bare Blips” i „Edge Off”.

„Stay Together” z grudnia 2011 to, obok tytułowego nagrania z „Edge Off”, chyba najprzystępniejsza propozycja Redinho. Jest to jednocześnie bardzo obiecująca zapowiedź długograja, który ma się ukazać jeszcze w tym roku. Epicki, powoli nakręcający się aż do podniosłego finału banger, zgrabnie łączy garage’owo-dubstepową rytmikę z syntetycznym boogie lat osiemdziesiątych (choćby za sprawą potraktowanego talkboxem wokalu). Miejmy nadzieję, że nadchodzący album będzie zawierał więcej takich przebojów. Być może będzie można je usłyszeć w trakcie krakowskiego występu? (Paweł Gajda)

Totally Enormous Extinct Dinosaurs - Garden

Zawsze zastanawiałem się jak złożony jest proces ulokowania w szeroko zakrojonej kampanii reklamowej utworu o alternatywnym rodowodzie. Przykładów karier zbudowanych na tym schemacie mamy multum- Jose Gonzalez do teraz liczy kombinacje RGB, które zawarto w piłeczkach fruwających po ekranie Sony Bravia (dziś pewnie wyskoczyłyby z telewizora) a jego „kuzyn” Anthony już nigdy nie upuści butelki Lecha Premium. W agencjach reklamowych, branży tyleż modnej co szemranej, dominuje młodość i siłą rzeczy forsowane są równie modne, w target wycelowane pieśni- niekiedy tak niewpasowane, że wyczuwa się podskórnie jakiś upór w procesie twórczym. Koniec końców to jednak raczej aprobowanie gotowego produktu przez zleceniodawcę i łagodny kompromis- znacznie większą autorytarność czuć w reklamach środków ochrony roślin w Waszych lokalnych telewizjach.

Tym bardziej znamienny jest fakt, że przecież o ile autorów muzyki na zamówienie jest w świecie cała armia (dowodzona przez Charliego Sheena) o tyle do największych spotów trafiają zazwyczaj „gotowce”. Fragment „Garden” unoszący się nad sadzonymi jajkami podawanymi z Nokią Lumią brzmi jednak w reklamie jak napisany specjalnie na jej potrzeby. Prosty, synthpopowy riff symbiotycznie funkcjonujący z firmowanym produktem to jeden z najchwytliwszych motywów, jakie pojawiły się pod trzydziestoma sekundami obrazka w ostatnim czasie. I mimo, że z osobna nic tu nie porywa (telefon, sam spot, muzyka) to razem tworzą perfekcyjnie skrojony produkt marketingowy.

Karierę więc TEED ma na jakiś czas ustawioną choć stadionów nie wróżę. Lekki, przylepny utwór pewnie pomieszka jeszcze trochę w iPodach (przecież nie w Lumiach) młodziaków, bo to, podobnie jak reklama, zgrabnie skonstruowana rzecz. A jednak dobrze jest usłyszeć prophetowy bas „na” swoich 50 calach. (Mikołaj Katafiasz)

Mateusz Bandurski, Paweł Gajda, Mikołaj Katafiasz, Marta Słomka, Paweł Szygendowski (4 maja 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: bolgeras
[13 maja 2012]
Szkoda tylko, że Buraka poszła teraz w electro house'ową wiksę, jak zresztą większość Enchufady. Boom na kuduro minął i teraz zrobiłą się z tego straszna komercha.

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także