Urbanizer #2: marzec 2012

Zdjęcie Urbanizer #2: marzec 2012

Ostatnie miesiące to eksplozja dubstepu w mediach. Nawet telewizja śniadaniowa zainteresowała się „tym nowym, modnym” gatunkiem. Oczywiście rzetelność tych materiałów była, delikatnie mówiąc, niewielka. Przyzwyczailiśmy się do dubstepowych elementów w singlach takich artystów jak choćby Britney, ba, nawet Justin Bieber był do przełknięcia, kiedy obwieścił, że nagra album właśnie w takim stylu. Ale polska telewizja śniadaniowa? Kolejnym krokiem jest niestety zalew artykułów pisanych pod modny temat przez ludzi, którzy nie tylko nie mają żadnych kompetencji, ale – co gorsza – nawet nie starają się ich nabyć. Przykładem tekst Marcina Flinta o polskim dubstepie, który w zamierzeniu miał być bilansem sceny. Niestety, o ile trudno mieć pretensje do jego rozmówców, o tyle do samego autora już jak najbardziej. Artykuł jest mieszanką niekompetencji (wypadałoby chociaż sprawdzić, czym są te wobble, nawet w Wikipedii) z bardzo idealistycznym, niemal modernistycznym podejściem do muzyki. Miał być bilans, a wyszedł artykuł, z którego szydzą zarówno ludzie związani z dubstepem (za negatywny wydźwięk tekstu), jak i ci, którzy żyją współczesną elektroniką (za rażącą nieznajomość tematu). Ale cóż, takie są konsekwencje popularności, przechodził to punk rock, przejść musi i dubstep. U nas dubstepu jak na lekarstwo, za to dużo house'u, dobrych rapów i kuriozalny singiel Tedego. Czyli jednak umc umc umc. Enjoy! (Paweł Klimczak)

Clark - The Pining (8/10)

Pierwszy singiel z nowej płyty Clarka, „Iradelphic” nie do końca mnie przekonał. Niby to ciągle Clark, taki, jakiego lubię i szanuję, może trochę spokojniejszy, jednak wykorzystanie po raz kolejny tej samych barw syntezatora uznaję za wtórne. Po przesłuchaniu „Com Touch” stwierdziłem, że Chris nie zrobił żadnego kroku naprzód i poważnie zacząłem się obawiać o kondycję Angola.

Tym milej mnie zaskoczył drugi wypuszczony z nadchodzącego krążka numer, zatytułowany „The Pining pt2”. Już od początku raczymy się prześwietnym rytmicznym łamańcem ubranym w rewelacyjnie skrojone brzmienie. Utwór zgrabnie ewoluuje, prezentując swoje liczne aspekty. Clark, drobiazgowo dbając o formę, dokładnie w połowie utworu zaczyna nagromadzać środki, faktura zaczyna się zagęszczać i robi się coraz ciekawiej „w pionach”. Pod koniec wszystko się rozpogadza i krystalizuje, a ja stwierdzam, że te trzy minuty były bardzo satysfakcjonujące , a mój apetyt na „Iradelphic” się wyostrza. I choć nie uznawałem dzikości „Totems Flare” za pretensjonalną i wadliwą, to uważam, że to małe uspokojenie WARP-owskiego reprezentanta wyjdzie mu na dobre. (Paweł Szygendowski)

Fur Coat feat. Cari Golden - You And I (7/10)

Moje pytanie na początek: ilu znacie muzyków z Wenezueli? Dość nieostrożnie zakładam, że żadnego (który nie jest Waszym bliższym lub dalszym znajomym, a historia tej znajomości jest bardziej niż pokręcona). Z pomocą w tej kwestii przychodzi Fur Coat – pochodzący z arcyniebezpiecznego Caracas duet, którego najnowsze nagranie w swoim katalogu ulokowała wytwórnia Crosstown Rebels (a z niej z pewnością możecie znać chociażby Jamiego Jonesa czy Maceo Plexa). Sergio Muñoz i Israel Sunshine w „You and I” eksplorują tereny naszpikowanego dragami house'u, czyli tego, co niegrzeczne parkietowe tygryski lubią najbardziej. Konkretnie uderzająca stopa ocieka głębokimi bassline'ami (w głowie odbija mi się skojarzenie z równie „deepową” Mayą Jane Coles), a hi-haty o „pierwotnej” chicagowskiej proweniencji mieszają się z osnutym syntezatorowymi meandrami głosem Cari Golden, wokalistki z Los Angeles. Amerykanka ze swoimi przydymionymi, zmysłowymi wokalizami jest naczelnym budulcem tego kawałka - to dzięki niej „You and I” doskonale wpisuje się w nurt utworów przyspieszających tętno wszystkich nagrzanych MDMA (albo odwołując się do tekstu – ketaminą i kokainą) klubowiczów. A że czai się w tym utworze nutka niebezpieczeństwa spod znaku dysponującej ostrymi pazurami femme fatal i ekstatyczny haj? To tym lepiej. Do zobaczenia pod palmami albo w strip clubach Bangkoku. Albo też – zwyczajnie – 27 kwietnia w Warszawie, bo wtedy właśnie pojawi się tam Fur Coat. (Mateusz Bandurski)

Mak & Pasteman - Do The Same (7/10)

Nie ukrywam, że lubię sobie czasem pośpiewać na parkiecie. Wystarczy mi jedna, dwie chwytliwe linijki i już jestem całkiem zadowolony. Frazy urwane z R&B czy innego popiku, zapętlone, wbijające się do głowy z niebezpieczną częstotliwością – grunt, że gdzieś pomiędzy kolejnymi handclapami czy uderzeniami stopy mogę sobie pośpiewać (i nikt tego nie usłyszy). Pochodzący z Leeds i Nottingham duet Mak & Pasteman w ramach EP-ki „Do the Same” (gdzie z remiksem obecny jest m.in. kapitalnie rozwijający się Lando Kal) wyczarował idealnie pasujący do tego schematu utwór tytułowy. Napęczniałego emocjami wokalnego loopa Brytyjczycy osaczyli rozmaitymi trikami – tu i ówdzie powciskali pluskające blipy, sekwencje quasi-juke'owego „cykania” i nieśmiałe uderzenia cowbelli, a house'ujące arpeggia rozlali na brokenbeatowej motoryce. Choć tego typu pomysły słyszeliśmy już nie raz w przeróżnych kombinacjach, to kawałkowi od wyspiarzy nie sposób odmówić porywającego kończyny uroku i potencjału na sezon wiosenno-letni. A ja, w przypadku jak najgłośniejszej dousznej aplikacji w środowisku klubowym, będę bezgłośnie zawodził – „do the same, do the same, do the same...”. (Mateusz Bandurski)

Odd Future - Oldie (7/10)

„Oldie” to jeden z najjaśniejszych highlightów z drugiej wspólnej taśmy Odd Future. To kwintesencja działalności grupy – czysta radość ze wspólnego robienia muzyki, a do tego showcase, w którym każdy członek prezentuje swoje umiejętności. Jedni robią to lepiej (Earl w mistrzowskiej formie, widać, jak brakowało go Tylerowi i reszcie; sam Tyler otwiera i zamyka w świetny sposób – ostatnia zwrotka to majstersztyk, z wersem „this is for the niggers in the suburbs/And the white kids with nigger friends who say the n-word”), inni gorzej (oj, Jasper...). Czuć jedno – chemię spajającą całe przedsięwzięcie. Drugi mixtape OFWGKTA ma swoje słabsze i mocniejsze momenty, ale „Oldie” podsumowuje go perfekcyjnie. Solidny bit, na którym nawijają chłopaki, wyluzowany do granic możliwości klip, powrót Earla - „Oldie” to potencjał na wiele odsłuchań. I jednocześnie najlepsze przypomnienie, dlaczego warto uwielbiać Odd Future. (Paweł Klimczak)

Zebra Katz - Ima Read (7/10)

Wciąż nie wiem, czy lubię „Ima Read”, czy nienawidzę. Zebra Katz nagrał jeden z najbardziej nieoczywistych numerów roku. Na myśl przychodzi pamiętne, doszczętnie zwulgaryzowne Ying Yang Twins „Wait (The Whisper Song)”. Gdzieś majaczy plemienny minimalizm i programowy troglodytyzm Cubic Zirconia. W tym tracku nic się nie dzieje! Pulsująca linia basu okraszona perwersyjną melorecytacją to wszystko, co ten naprawdę szeroko omawiany hiphopowy singiel ma nam do zaoferowania. A jednak ta prosta i grubiańska estetyka hipnotyzuje, uzależnia i uwodzi. Może dlatego, że jest odważnym głosem w dyskusji o homofobii w świecie hip-hopu, polemizującym z genderowymi rolami i szydzącym z maczoizmu starszych i młodszych raperskich swaggerów. Doprawdy, nie da się oderwać tego kawałka od jego kulturowego kontekstu. (Marta Słomka)

Blondes - Wine (6/10)

John Talabot, Blondes, Ital. Czy stoją na czele nowej tendencji? Łączenie house’u z rozmytymi fakturami wychodzi im świetnie, udowadniając, że w chillwave’owo-balearycznych patentach drzemią jeszcze moce przerobowe. „Wine”, singiel duetu Blondes z ich debiutanckiej płyty, to podręcznikowy wręcz przykład, jak dobrze połączyć klubową motorykę z chillem na plaży. O ile Talabot lubi kombinować z aranżem, o tyle Blondes skupiają się na zbudowaniu typowo tanecznego napięcia. Do samego końca dochodzą kolejne warstwy, by po 5. minucie wprowadzić słuchacza w stan ekstazy, który jest tak poszukiwany w klubach. To zadziwiające, jak mając za bazę spokojne linie melodyczne, potraktowane delayem i reverbem, można zbudować utwór o takiej sile rażenia. Cały debiut nowojorskiego duetu to gra napięć między wyluzowaniem i rozmyciem a tanecznymi harcami. „Wine” to świetna reklama albumu, dodatkowo okraszona teledyskiem z ludźmi na pełnym ravie. (Paweł Klimczak)

Gang Colours - Fancy Restaurant (6/10)

Sypialniana muzyka basowa w duchu estetyki bliskiej Jamesowi Blake’owi, Mount Kimbie i Nicolasowi Jaarowi. Gang Colours, za którym stoi Will Ozanne z Southamptom, to kolejna próba mariażu elektroniki z soulowo-folkową melorecytacją. Podopieczny Gillesa Petersona operuje prostymi chwytami: senny bit, rozmarzone plamy syntezatorów, wyraziste melodie wybijane na fortepianie. I co najważniejsze - próba wpisania bardowskich zaśpiewów w świat muzyki tworzonej „nowymi technologiami”. Oszczędne frazy dozowane niskim głosem zostają poddane robotycznemu zapętleniu. Tym zabiegiem Ozanne zdaje się polemizować z soulowym mitem natchnionego śpiewu prosto z serca. Gang Colours szuka melancholii i emocji w powtórzeniach i w pozie wrażliwca schowanego za ekranem komputera. Czy mu się udaje? W „Fancy Restaurant” całkiem całkiem. (Marta Słomka)

Tede - Syn marnotrawny (3/10)

Uwielbiam Tedego. Wielokrotnie udowadniał, że jest jednym z najlepszych MC w kraju, czy to solo, czy to w bardzo udanym powrocie Warszafskiego Deszczu. Graniecki ma świetny styl, zabawne teksty, naturalny luz i naturalną spinę, kiedy trzeba. I niestety tendencję do przestrzeliwania. „Glam Rap” miał kilka takich momentów, zapowiada się na to, że z „Mefistotedesem” będzie podobnie. „Syn mMarnotrawny” nie zaczyna się źle. Tede na nowym albumie postawił na nowoczesne, szybkie bity garściami czerpiące ze stylistyki brudnego Południa. Singiel początkowo brzmi świetnie – nawijka Tedego (pada kilka dobrych wersów) pod lubianego, cykającego Rolanda 808. Problem pojawia się, kiedy bit przechodzi w 4x4, stając się niezrozumiałym, niesłuchalnym ochłapem z hardtekowej imprezy. Dalej jest jeszcze gorzej, bo warszawski raper, kierując się niezbyt dobrze pojętą nowoczesnością, postanowił nawijać pod wobble... Nie on pierwszy zresztą – Pezet i Borixon dawali już wyraz swojej sympatii do zwulgaryzowanej formy dubstepu. Broniło się to spójnością wizji, niestety u Tedego tej spójności jak na lekarstwo. Sir Michu ma na swoim koncie rewelacyjne podkłady, ale w przypadku „Syna marnotrawnego” pojawiła się pułapka bycia profesjonalnym do cna producentem. Tede chciał bit nowoczesny, więc Michu skleił coś, co wydało mu się właśnie takie – crunk, techno (?) i dubstep. W jednym utworze… Fajnie, że polscy raperzy dostrzegają pułapkę truskulowej stylistyki, źle, że nowoczesność znaczy dla nich elektroniczna naparzanka bez ładu i składu. (Paweł Klimczak)

Mateusz Bandurski, Paweł Klimczak, Marta Słomka, Paweł Szygendowski (4 kwietnia 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: men49
[22 kwietnia 2012]
Szkoda, że nie ma El-P ;(

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także