Single 2011: post scriptum

Nie jesteśmy wszechmocni i ze smutkiem przyznajemy: nie zawsze utwory, co do których chcielibyśmy, żeby stały się prawdziwymi przebojami, rzeczywiście się nimi stają. Właściwie nie dzieje się tak prawie nigdy. Żeby nie pogłębiać wrażenia braku związków między Screenagers i rzeczywistością, proponujemy Wam specjalny update podsumowaniowy – oto dziesięć utworów, z którymi prawie na pewno większość z Was zetknęła się w minionym roku. „Single 2011: post scriptum” to zestaw na przecięciu mainstreamu i szeroko rozumianej alternatywy (częstokroć reprezentowanej w stężeniu promilowym) – innymi słowy, omijamy imprezkowe hity z Eski, cała reszta ma wstęp. Gotye feat. Kimbra również.

Adele - Set Fire To The Rain

styl: pop, soul
najpopularniejsze w: cały świat
szczyt popularności: lato 2011

Obrazek Adele wyskakującej z lodówki byłby całkiem trafnym oddaniem nastrojów panujących w mainstreamie zakończonego niedawno roku – gdybyśmy tylko byli w stanie załatwić odpowiednio pojemną lodówkę, hahaha, dodaliby złośliwcy. Koniec końców, Brytyjka budzi jednak więcej sympatii niż odrazy, co przy miliardach emisji każdego z triady jej singli od Falklandów po Grenlandię jest jednak pewnym osiągnięciem. Naturalnie celebrowanie sukcesów Adele ustawia każdego w beznadziejnej pozycji skończonego rockisty, ale trudno polemizować z tezą, że jej triumfy niosą ze sobą nieco mniej wyrachowania niż średniej, branżowej gwiazdki pop – w tym sensie, że są mniej zaprogramowane, trudniej przewidywalne. Tu zapewne leży bezpośrednia przyczyna jej gigantycznego sukcesu komercyjnego – tworząc idealny wariant nieobciążonego balastem plastiku retro-popu dla klasy średniej, Adele wypuściła najbardziej dla każdego album 2011, choć przecież dla przyzwoicie zorientowanego słuchacza „21” to niewiele więcej poza Amy Winehouse w wersji stadionowej. „Set Fire”, gdzie brnie najdalej w swym połączeniu epickości i melodramatu, długo jeszcze pozostanie dla mnie synonimem komplementu, który branża muzyczna powinna dziś sobie cenić bardziej niż kiedykolwiek wcześniej: przeboju, przy którym nie wyłączam radia.

Coldplay - Paradise

styl: pop
najpopularniejsze w: cały świat
szczyt popularności: jesień 2011

„Paradise” pełni na nowej płycie Coldplay rolę analogiczną do „Viva La Vida” – najbardziej pamiętnego przeboju, wizytówki albumu i definitywnego, koncertowego singalongu. Nie kojarzę, żeby Chris Martin i pozostali koledzy kiedykolwiek wcześniej równie mocno ocierali się o typowo komercyjną produkcję dzisiejszego popu/r’n’b – gdyby postarali się o featuring Kanye Westa, można by „Paradise” śmiało wcisnąć na tracklistę deluxe reedycji „My Beautiful Dark Twisted Fantasy”.

Ed Sheeran - The A-Team

styl: indie-folk
najpopularniejsze w: UK
szczyt popularności: czerwiec 2011

Brytyjczycy uwielbiają mit nieśmiałego, odkrytego w pubie na rogu zapyziałej, robotniczej dzielnicy chłopca z gitarą akustyczną, wyśpiewującego „proste piosenki o trudnej miłości”. Zresztą, o czym ja mówię? Ed Sheeran uwiódł Wyspiarzy mniej więcej tam, gdzie Polaków rozkochał w sobie niejaki Gienek Loska. Rozczochrany, rudowłosy, pół-Angol, pół-Ajrisz, mógłby wystąpić w sequelu filmu „Once”. Taki jest wrażliwy, prawdziwy i z ludu. Pisze o dziewczynie, która ma dużo problemów, gra cicho na gitarze akustycznej i śpiewa swoim kruchym głosem tak, że nawet Damien Rice by się zirytował, ale już w kolejnym przeboju przeobraża się w nowe wcielenie Jamiego T albo nawet Mike’a Skinnera. Do tego każdą z tych rzeczy robi naprawdę, naprawdę okropnie.

Emeli Sande - Heaven

styl: pop, soul, trip-hop
najpopularniejsze w: UK
szczyt popularności: jesień 2011

Redaktor Iwański od kilku miesięcy przebąkuje tu i ówdzie o revivalu trip-hopu – jeśli gdzieś w tegorocznym mainstreamie czai się jaskółka tego ewentualnego trendu, to właśnie tutaj. Prawda, że bardziej ogarnięci w temacie chcieliby, żeby powodem sprzedaży tego tracku były słuszne skojarzenia z „Unfinished Sympathy” (hołd jest dość ewidentny) lub przynajmniej pokrewieństwo estetyczne ze znakomitym „The Archandroid” Janelle Monae. Obawiam się jednak, że chodzi tu raczej o posmak mocno przereklamowanej, Florence’owskiej wersji „You’ve Got The Love”. Nie myślcie sobie tylko, że tak łatwo spławić ten numer. Sande ma kawał głosu, jej wejście w pierwszej zwrotce (Will you recognize me?) to jedna z najlepiej zaśpiewanych fraz roku, z miejsca ustawiająca kawałek na wyjątkowej pozycji. Dość ścisła czołówka najlepszych mainstreamowych numerów 2011.

Foo Fighters - Rope

styl: rock
najpopularniejsze w: USA, Kanada
szczyt popularności: marzec 2011

Tajemnica wyższości „Rope” nad analogicznymi produkcjami załóg w rodzaju Biffy Clyro leży w riffie – nośnym hard-rockowym motywie, rodzącym się z niepozornego dialogu gitar w intrze. Uznanie dla Foo Fighters, że mając taki riff, nie schrzanili reszty kawałka, wymyślając mu niezłą zwrotkę i znośny refren. Wystarczyło na najlepszy mainstream-rockowy singiel roku.

Foster The People - Pumped Up Kicks

styl: indie pop
najpopularniejsze w: USA, Kanada, Polska
szczyt popularności: lato 2011

„Ja wszystkie informacje z NBA mam, ale o tym nie słyszałem” – kwitowano naszą wrześniową recenzję „Torches”, gdzie sygnalizowaliśmy szybującą w groteskowe rejony popularność tej sympatycznej zrzynki z „Young Folks”. Chwilę potem – bynajmniej nie pod wpływem Screenagers – „Pumped Up Kicks” zaczęły grać RMF, Zetka i Eska, ale to jeszcze nie był ten moment. W pewne grudniowe popołudnie Bartek Iwański zaprezentował mi TEN LINK, po kilkudziesięciu sekundach popatrzyliśmy na siebie i choć żaden z nas tego powiedział, to obaj wiedzieliśmy, że od teraz nic już nie będzie tak samo.

Gotye feat. Kimbra - Somebody That I Used To Know

styl: indie pop, chamber pop, art rock
najpopularniejsze w: Australia, Nowa Zelandia, Polska, Niemcy, Benelux
szczyt popularności: cała druga połowa 2011

W chwili, w której piszę te słowa, facebookowa grupa obśmiewająca zalewanie społecznościowych ścian klipem do tego utworu rozmnaża się przez pączkowanie. Ale szaleństwo rozpętało się już latem – pamiętam, że kliknąłem raz czy dwa w zamieszczony przez znajomych link i że „Somebody That I Used To Know” nie przetrwało wtedy testu biurowego zgiełku czy pojedynku z sączącą się w tle transmisją z meczu kwalifikacyjnego Ligi Europy. Singiel Gotye to bynajmniej nie disco polo. Zwłaszcza pierwsze sto sekund – wyszeptane, zagrane w rygorach ciszy nocnej – jawi się muzyką antyradiową. Polska jednak pokochała ten duet, jakby był co najmniej współczesną wersją spotkania Kate Bush i Petera Gabriela w „Don’t Give Up”. Trzynaście tygodni na pierwszym miejscu trójkowej Listy Przebojów nie zdarzyło się od ładnych paru lat, do tego w podsumowanym kilka dni temu Topie Wszech Czasów utwór wskoczył do pierwszej setki i dziś lokuje się przed takimi klasykami, jak choćby „Bielszy odcień bieli”, „Purpurowy deszcz” czy „Każdy oddech ty bierzesz”. W większej mierze niż Sting, po kilku uważniejszych odsłuchach to napomknięty wcześniej ex-frontman Genesis okazuje się tu dość oczywistym kluczem do rozwikłania zagadki. Gotye w refrenie pieje jak Gabriel, co przy parującej z trójkowego kubka, wieczornej herbacie musi działać wprost czarująco.

Jessie J - Price Tag

styl: pop, r’n’b
najpopularniejsze w: UK, Francja, Benelux
szczyt popularności: luty-marzec 2011

Początek 2011 na Wyspach należał dość zdecydowanie do tej niewiasty – mniej z powodu głupkowatych nagród typu BBC Sound Of... albo Brit Award, bardziej z racji świeżości image’u i zaraźliwości singli. A już jej drugi hit „Price Tag” okazał się wygranym wyścigiem o złoto. Drugiego takiego refrenu – równie powszechnie zaraźliwego, a jednocześnie nie odstręczającego kozią wibracją wokalu, którą potrafi zrazić najżyczliwszych – panna Jessie się na razie nie doczekała. Infantylność tej melodii odsyła wręcz do beztroskich czasów euro-popu (i mam tu na myśli wykonawców pokroju Alexii) drugiej połowy lat dziewięćdziesiątych – tyle, że zamiast featuringu rapera o ksywce Nana pojawia się nieco modniejszy B.O.B. Wizerunkowo JJ to wymarzona brytyjska gwiazda nowego popu – dysponująca gotycką urodą, blada jak ściana dziewczyna ciągnie ewidentnie do amerykańskiego r’n’b, łącząc targety przysłowiowej Lily Allen i popularnej Rihanny.

Mark Ronson feat. Boy George & Andrew Wyatt - Somebody To Love Me

styl: indie pop
najpopularniejsze w: Polska
szczyt popularności: jesień 2011

Jako jedyny w tym zestawieniu, „Somebody To Love Me” nie otarł się o szczyty zestawień (które zresztą szturmował głównie w chwili wydania, pod koniec 2010!), a jednak z dużym prawdopodobieństwem słyszeliście go więcej razy niż gros wymienionych. W polskich realiach track Ronsona to kliniczny przykład „piosenki roku z reklamy”. Nie wiem, co topowy brytyjski producent do spółki ze stylowym wokalistą sądzą o umieszczeniu ich dziełka w spocie sieci dyskontów, zwracam za to uwagę na fakt zakradania się niezalu (w uproszczonej, co prawda, i zabarwionej niebieskookim soulem formie) pod polskie strzechy. Antychryst O’Dowd śpiewa, a gospodynie dalej kupują swój groszek w puszce ze dwa dziewiętnaście, dobre.

Red Hot Chili Peppers - The Adventures Of Rain Dance Maggie

styl: rock
najpopularniejsze w: USA, Kanada
szczyt popularności: jesień 2011

Polski fan muzyki niezależnej, zapytany o pięć najchętniej słuchanych zespołów rockowych zeszłego roku, prawdopodobnie nie domyśliłby się, że należy wskazać na Nickelback raczej niż na The Strokes. Rockowy mainstream – uosabiany na rodzimym rynku przez nieśmiertelny miesięcznik „Teraz Rock” i stację Eska Rock – jest dziś chyba najbardziej oderwaną od wirtualnej rzeczywistości gałęzią rynku, a jego KLIENT wydał prawdopodobnie pięć razy więcej pieniędzy na płyty i bilety niż statystyczny czytelnik przeciętnego serwisu o alternatywie, najczęściej nie mając przy tym pojęcia o istnieniu Gang Gang Dance albo choćby M83. Punktem odniesienia są „nowi Red Hoci” – ich follow-up do „Stadium Arcadium” i lipcowy koncert na lotnisku w Warszawie. Najodważniejsi bukmacherzy nie przyjmują już zakładów o ich dalsze kroki: wiadomo, że ten zespół przez kolejnych dwadzieścia lat będzie nagrywał kolejne warianty „Californication”, kosił forsę i czuł się świetnie w roli Rolling Stonesów modern rocka. W świetle tego konstatacja, że ich ostatnia płyta była najgorszym albumem, jaki przesłuchałem w 2011 roku, nie okazuje się specjalną sensacją.

Kuba Ambrożewski (10 stycznia 2012)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: kris
[12 stycznia 2012]
czy ktoś jeszcze słyszy u redhotów gitarę z \"My Sweet Lord\"? ;)
Gość: last picture show
[12 stycznia 2012]
no faktycznie z tym TR, to było raczej zwykłe stwierdzenie faktu. zresztą tu chodzi nie tylko o TR. jak zobaczyłem "I'm with You" na 8. miejscu płyt roku Rolling Stone, to myślałem że to żart. albo nominacje Grammy, szkoda gadać. takie są mainstremowe gazety muzyczne, niestety
kuba a
[11 stycznia 2012]
Eee, przeczytaj raz jeszcze, nie nazwałbym tego pojazdem. Jeżdżenie po "TR" w 2012 roku jest tak wtórne, że świadczyłoby głównie o nieogarnięciu autora. Kupiłem swoją drogą numer dwa miesiące temu i byłem pod wrażeniem *liczby znaków*, jakie wyprodukowała redakcja. Parę fajnych cytatów też się znalazło.
Gość: last picture show
[11 stycznia 2012]
a to pojechaliście po Teraz Rocku. zgadzam się całkowicie. co do RHCP - również. gdzie te czasy Blood Sugar Sex Magik czy nawet Californication?
Gość: placek
[10 stycznia 2012]
Zgadzam się z Poprzednikiem - świetnie się to czyta, brawo!
Gość: Dominik
[10 stycznia 2012]
Piosenki piosenkami, ale tzw. "walory literackie" tekstu mistrzowskie!
kuba a
[10 stycznia 2012]
Była tu i chyba wystarczy:

http://www.screenagers.pl/index.php?service=articles&action=show&id=139

Kniaź - naprawdę piękny utwór, dzięki.
Gość: hamatria
[10 stycznia 2012]
Liczyłem na wzmiankę o formacji LMFAO
Gość: kniaź
[10 stycznia 2012]
a słyszeliście to?:

http://www.youtube.com/watch?v=8UVNT4wvIGY

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także