Emigracja z translatorem

Vampire Weekend mogą być najbardziej nieodpowiednim zespołem w najbardziej nieodpowiednich miejscu i czasie. Słodcy, biali chłopcy (jak słusznie zauważa Kuba Ambrożewski – to zarzut najczęściej wobec nich wysuwany) śpiewają o życiu amerykańskiej młodzieży ubierając swoje melodie w multi-folkową, afrykańsko-karaibską tradycję. Ostatnio, skuszony ich nazwą, na koncert VW wybrał się Alice Cooper. Wychodząc, ten zakonserwowany czasem i alkoholem prototyp Marylina Mansona miał powiedzieć oburzony: Gdzie są jaja rock’n’rolla?!. Jakkolwiek Cooper miał na myśli coś zupełnie innego, odpowiadamy z przekorą: prawdziwe rewelacje są dzisiaj daleko od Nowego Jorku.

Chodzi oczywiście o potocznie rozumianą egzotykę, cały umowny Orient, który nieporadnie przywykliśmy określać mianem „muzyki świata”. Jeśli więc piszę, że VW są nieodpowiednimi ludźmi w nieodpowiednim miejscu, mam na myśli to, że nie umiarkowanie udolna replika, ale prawdziwa *muzyka ze świata innego niż zachodni* powinna stymulować naszą ciekawość. Doskonale średnia „Contra” nie ma w sobie nic na tyle enigmatycznego, kuszącego i obcego, by kogokolwiek skłonić do sięgnięcia po nie-anglojęzyczne oryginały tych nagrań. Jest półproduktem nie dlatego, że wyszła spod ręki słodkich białych chłopców, ale dlatego, że jej afrykański kostium służy markowaniu kroków – miast zwracać uwagę na dziedzictwo, z którego tak czerpie, sprowadza je do roli maskującego niedostatki materiału ozdobnika i tym samym stanowi straconą okazję na rozwój.

Korelatem (byłoby przesadą powiedzieć „efektem”) tej nijakiej postawy muzyków jest samozadowalająca wiara słuchaczy, że w postinformatycznym świecie posiedliśmy całość wiedzy. Sam łapię się na tym, że w poszukiwaniu informacji nie ruszam dalej jak do pierwszego przystanku, którym jest port lotniczy Google. Że pozwolę sobie na metaforyczny odpał: stamtąd faktycznie polecieć można w każdy zakątek świata, o ile tylko ów zakątek zaopatrzony jest w stację końcową. W efekcie użytkownicy internetu nierzadko przypominają stado obwieszonych aparatami, europejski turystów, kończących swoją wyprawę do serca Afryki na podmiejskiej atrapie wioski, której wódz w godzinach pracy zrzuca wyprodukowany w Chinach t-shirt, zakłada przepaskę biodrową i paradując w niej przed robiącymi zdjęcia przyjezdnymi, daje im poczucie dotknięcia istoty rzeczy. Cóż, wiedza nie wdrukuje się do głowy, tylko dlatego, że jest.

Jeśli myślicie, że powyższe słowa to demagogia, zadajcie sobie pytanie ilu z was czyta muzyczne blogi / serwisy pisane w innym języku niż angielski? (Bez spinki, to nie zarzut; nie czytamy, bo nie umiemy, ale wciąż: nie czytamy.) Nie twierdzę, że wiedza poza nimi jest mniej wartościowa – po prostu nie jest wyczerpująca. Nic zresztą dziwnego, poszukiwanie nowego jest formą eskapizmu, a jak twierdzi Andrzej Żuławski: zawsze emigrujemy do języka, nie do kraju. I choć internet dał nam ogromne możliwości, my sami wciąż pozostajemy społeczeństwem hermetycznym – to co stanowi dla nas probierz jakości jest niczym innym jak przywiązaniem do określonych rozwiązań (jak więc może dziwić, że „Contra” zamiast przywoływać skojarzenia z muzyką soweto, odsyła nas do „Graceland” Simona czy „Us” Gabriela). W ciągu ostatnich 10 lat, za pomocą p2p, serwisów hostingowych i specjalistycznych blogów, spenetrowaliśmy kulturowe dziedzictwo Zachodu (albo też anglo-Zachodu), ale co z resztą?

Dam dwa proste przykłady: kilka lat temu oglądałem dokumentalny film o Makau, niegdyś portugalskiej kolonii w Azji, która dzisiaj pozostaje autonomicznym obszarem o silnym wpływie kulturowym dawnej metropolii. Niewiele już z tego seansu pamiętam, poza jednym: ostatnia scena przedstawiała występ wieloosobowego zespołu, jakby małej orkiestry, grającej współczesną muzykę inspirowaną ludowością regionu. Wżarły mi się w pamięć obraz, dźwięk, i do dzisiaj nie opuszczają, jednak próby odnalezienia w bezkresie internetu jakichkolwiek informacji na ten temat dały zerowe wyniki. I sytuacja na przeciwległej stronie skali: we wrześniu zeszłego roku w Brazylii zadebiutował 24-letni raper, EMICIDA, który z miejsca został okrzyknięty największym wydarzeniem tamtejszej sceny hip-hopowej od lat, a może największym w ogóle. EMICIDA nawija jednak po portugalsku i choć jego doskonały singiel – „Triunfo” – nie odstaje od czołowych produkcji 2009, próżno szukać go na końcoworocznych listach publikowanych od Pitchforka po Screenagers (nie stawiam nas za przykład ze względu na rozbuchane ego, ale tradycja postrzegania Polski jako ostatniego kraju Europy, a zatem przedmurza Zachodu, pasuje tu całkiem nieźle). Język nie jest przeszkodą w odbiorze muzyki, ale w dotarciu do niej: nawet MySpace EMICIDA komunikuje się z odbiorcą egzotycznym portugalskim, i w tym języku dostępna jest jedyna poświęcona mu na Wikipedii zakładka.

Co chcę powiedzieć, to to, że pozornie pluralistyczny internet bombarduje słuchacza fragmentaryczną wersją rzeczywistości (heh, zdaje się, że na łamach Screenagers powtarzam to jak mantrę), która nieustannie powinna być poddawana falsyfikacji, a nie jest. Ale spokojnie: nie ganię, nie pluję jadem – to oczywiste, musiało do tego dojść. Pytanie, które musimy sobie postawić brzmi: Jak wybrnąć z tego klinczu upowszechnionych półprawd?, a odpowiedzią na nie nie jest muzyka Vampire Weekend. Dyskusja o ich albumie nie może jednak uniknąć tego szerszego kontekstu, wobec którego „Horchata” wydaje się ledwie błogą, nic nie znaczącą przyśpiewką. I doprawdy problem leży po stronie VW, bo to oni stworzyli album, od którego ciekawszymi są dyskusje, które powinien zapoczątkować (inna sprawa, że ze względu na swoją nieodpowiedniość nie robi tego). Wyzwanie współczesności musimy zatem podjąć sami, a gatekeepera pokonać wcale nie jest trudno – w końcu od czego mamy translatory?

Paweł Sajewicz (22 marca 2010)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Jan
[26 marca 2010]
Pawle idealista się z Ciebie zrobił. Moja odpowiedź na Twój artykuł jest jedna - nigdy nie poznamy dobrze innych kultur niż Zachodnia. Wracam do Autechre :P
Gość: przeintelektualizowany
[23 marca 2010]
domyślam się co ci chodzi po głowie, rzeczywiście trudno dotrzeć do czegoś co jest osadzane w kontekście nie "zachodnim"
iammacio
[22 marca 2010]
lubię to!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także