Gwóźdź do futerału

Początek roku na dobre przybił gwoździa do trumny... tfu, futerału na gitarę. Czy rzeczywiście rock'n'roll powinien zacząć pakować manatki?

Tym razem miałem spory problem z doborem tematu. Paradoksalnie, zamiast biedzić się nad znalezieniem jakiegokolwiek (pisanie pod termin to zabójca kreatywności), w piątkowy wieczór siadam do klawiatury mając trzy rozgrzebane pomysły i dylemat: który z nich wybrać? Pierwszy – „polifonia, czyli średniowieczny ambient” – zostawię na spokojniejsze czasy, a może nawet artykuł. Drugi – „dalsze losy technicznej rewolucji w świecie muzyki” i lawinowy wysyp internetowych utopii, w których nie trzeba płacić za .mp3 – załatwię sposobem:

http://www.wirtualnemedia.pl/article/2201982_Last.fm_oplata_dla_niezaleznych_wykonawcow.htm

http://mp3.wp.pl/p/informacje/njus/268336.html

http://gospodarka.gazeta.pl/technologie/1,81010,4881886.html

http://www.wiadomosci24.pl/artykul/darmowa_muzyka_od_sony_bmg_52392.html

Czy niepowodzenia wszelkich wizjonerów są znamienne i wyznaczają niezbyt optymistyczny scenariusz na przyszłość? Czy może raczej urwanie współpracy wielkich wytwórni z Qtrax to tylko pośmiertne drgawki muzycznego przemysłu? Wysyłajcie listy, maile, komentujcie na forum. Wprawdzie nie wylosujemy zwycięskiego komentarza, ale może urodzi się tu jakaś mądra myśl?

Tymczasem inna sprawa odciągnęła mnie od rozważań nad polifonią, Last.fm i Qtrax. Od kilku dni chodziłem zasłuchany w nowej płycie Drive-by Truckers. Zarezerwowałem już termin na recenzję i w głowie przygotowałem kilka sprawdzonych formułek, którymi podsumować można ten southern-rockowo-folkowy twór. Byłem przekonany o jego wielkości i chciałem już głosić melodyjny potencjał quasi-openera „3 Dimes Down”, gdy przeczytałem Artura Kieli recenzję „The Mixtape Volume One” i w efekcie posłuchałem entuzjastycznie przyjętego albumu. Że postmodernizm, że muzyczny kolaż, że pozornie nie wnosząc żadnej oryginalnej treści, daje swoiście oryginalny produkt – to pewnie wszyscy wiedzą. Co innego mnie uderzyło, pewien trend tu słyszalny nadzwyczaj wyraźnie. Otóż, jak słusznie zauważył Artur, choć mamy do czynienia z wzorcowym albumem alternatywy – nawet dystrybucją omijającym mainstream (swoją drogą, kolejny artysta oddaje nam swój produkt za darmo) – to do jego stworzenia użyto składników w większości pochodzących z nader komercyjnej sceny popularnej. Tym sposobem, podczas gdy w pierwszej 10 podsumowania zeszłego roku jedynym po-prostu-gitarowym albumem jest „Terrormans” (co może świadczyć – niezależnie od jakości dziełka Much – chyba tylko o wiecznie spóźnionym naśladownictwie w polskiej rzeczywistości muzycznej) – w tej bezprecedensowej w historii serwisu sytuacji, entuzjastyczną „8” dostaje album będący antytezą rocka. „8” dla The Hood Internet wydała mi się zwieńczeniem procesu, który obserwowaliśmy przez cały zeszły rok; którego wyrazem była ogromna promocja „Pretend Not To Love [EP]”, pozycji na wskroś popowej, wycyzelowanej i tak dalekiej od muzyki korzeni, jak tylko daleko być można; procesu, który na jakiś czas przybije symboliczny „ziobrowski gwóźdź” do futerału na gitarę. Mówiliśmy publicznie, że miniony rok nie przyniósł zadziwiających rockowych debiutów, że niezłe płyty na tym polu nagrywali przede wszystkim weterani, że uwagę zwróciliśmy na gatunki, które wcześniej tak obficie na łamach Screenagers.pl nie występowały. Odbyliśmy nawet wewnątrzredakcyjną dyskusję o tym, czy „Podsumowanie 2007” rzeczywiście poszło w dobrym kierunku (jego anty-rockowy wymiar miał swoich zwolenników i przeciwników; ja sam – fan Deep Purple – umieszczając na pierwszym miejscu listy indywidualnej płytę hip-hopową, wyraziłem wręcz ostentacyjny brak złudzeń, co do nowego-rocka). Te symboliczne gesty i drobne deklaracje dotyczyły jednak przeszłości – w jakiś sposób usprawiedliwiały nas, gitarową przecież ekipę redakcyjną, gitarowy serwis – stanowiły krytykę skostniałego indie. Gdzie zaś podziały się opiniotwórcze prognozy na przyszłość? W dniu, w którym The Hood Internet wylądowało na stronie głównej z wielką, tłustą „8” powiedzieć , że najbliższe 12 miesięcy należy do popowego revivalu to jakby prorokować o wielkości hard-rocka już po premierze „Led Zeppelin II”. No cóż, albo feralnie spóźniłem się z tym felietonem o miesiąc czy dwa, albo polskie dziennikarstwo muzyczne idzie tropem polskiej sceny i spóźniona analiza stanowi niezmienną tendencję.

Wróćmy jednak do mojego odsłuchu nowych Drive-by Truckers, bo tam się wszystko zaczęło. Kiedy w końcu dotarła do mnie oczywistość popowego manifestu The Hood Internet i całej reszty stylistycznie zbliżonych produkcji, czy rock spod znaku Truckers mógł zapachnieć czym innym niż… trupem? Po pierwsze: po co nam dzisiaj alt-country, które stanowi połowę ich nowej płyty? Po co nam southern-rock, który stanowi drugą połowę? Słuchajcie, alt-country było czymś zjawiskowym trzy lata temu albo i dawniej. Southern-rock sam w sobie jest ciekawym i pozbawionym kompleksów nawiązaniem do powszechnie uważanej za buracką stylistyki. Ale ten sam southern-rock zestawiony z nowym popem właśnie przez zawieranie w sobie pierwiastka rockowego wypada cokolwiek blado. Może gdyby to był synth-southern-pop… może wtedy? Albo: gdyby ta płyta („Brighter Than Creation’s Dark”) została wydana 35 lat temu, gdyby była dzisiaj szacowną klasyką – wtedy moglibyśmy jej słuchać bez zająknienia (tak jak całego klasycznego rocka możemy, choć pewnie lepiej byłoby słuchać przebojów wczesnego MTV).

Ale czy kompozycje na „Brighter Than Creation’s Dark” stały się w moich oczach choć odrobinę gorsze po tym, jak Artur zesłał mi objawienie pod postacią „The Mixtape Volume One”? No nie. Przecież ja się na Screenagers zajmuję głównie klasycznym rockiem. Kiedy Kuba Ambrożewski rozdaje do opisu płyty z puli priorytetowej, ja dostaję nowego Bruce’a Springsteena. Rzeczywiście, bardzo on dzisiaj jest na czasie. I jest we mnie spore spięcie, między tym czego poza redakcyjnymi zobowiązaniami słucham w domowym zaciszu, a tym co faktycznie przykuwa moją uwagę wśród nowych zjawisk muzycznych. Pytanie nie brzmi zatem: „czy w dobie, kiedy zewsząd atakuje pop, southern-rockowe piosenki *w ogóle* mogą być dobre?”, ale: „czy nagrywanie i słuchanie southern-rocka ma dzisiaj sens?”. Czy rockowa scena, którą niedawno wszyscyśmy tu hołubili może tak po prostu ignorować muzyczne prądy tej siły i tego zasięgu? Uwielbiamy pastwić się nad współczesnym bluesem (czy jest bardziej niepotrzebny gatunek?), a nasi gitarowi idole sami zaczynają popadać w to przerażające „grają dzisiaj głównie dla fanów”.

Z tym, że ów stan rzeczy miał szansę wykształcić się tylko i wyłącznie w dobie, w której „hype” jest otwierającym wszystkie drzwi słowokluczem, w której zarówno słuchacza jak i twórcę zewsząd ogarnia zjawisko „mody”. Te przysłowiowe 35 lat temu, paradoksalnie, choć metody dystrybucji i dostępu do muzyki były znacznie bardziej ograniczone, większy był pluralizm i tolerancja, bo nieskrępowani „zjawiskiem” i twórcy, i słuchacze mieli więcej swobody. Dzisiaj Drive-by Truckers i im podobni nie mogą przed zjawiskiem uciec. Czy powinni się zunifikować? I przede wszystkim: czy my powinniśmy zunifikować nasze gusta? Czy komuś potrzebna będzie za 2 tygodnie moja recenzja „Brighter Than Creation’s Dark”. Pytania, pytania, pytania…

Paweł Sajewicz (9 lutego 2008)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także