The Stone Roses

Zdjęcie The Stone Roses

Być może to dziwne, że pojawia się na Screenagers opis nienagrywającego już, zasłużonego zespołu. Obowiązuje tu taka zasada, że omawiane są w zasadzie jedynie grupy młode i nieznane. The Stone Roses nie są już na pewno młodzi. Natomiast uważam, że są stanowczo zbyt mało znani w naszym kraju. I stąd, w drodze wyjątku, krok w kierunku zachęcenia czytelników serwisu do zapoznania się z twórczością tej grupy...

Kto wie, jak wyglądałaby brytyjska muzyka lat dziewięćdziesiątych, gdyby nie oni? Kto wie, jak prezentowałaby się twórczość Oasis albo The Verve, gdyby nie oni? Kto wie, czy te zespoły w ogóle wypłynęłyby na powierzchnię?!

Nie będziemy mieli nigdy stuprocentowej pewności, ale można zaryzykować stwierdzenie, że ostatnia dekada XX wieku na Wyspach, britpop i tym podobne, to w największej mierze "wina" The Stone Roses i tego, co zrobili na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych.

Ale zacznijmy od początku.

Ian Brown przychodzi na świat w roku 1963 w Warrington, dokładnie w połowie drogi pomiędzy Manchesterem a Liverpoolem. Kilka miesięcy wcześniej pojawia się na nim John Squire. W 1976 roku rodzi się ich trzeci kolega, który połączy ich na wiele następnych lat - mianowicie punk. Niespełna 14-letni, od zawsze zbuntowany Ian zakochuje się w muzyce The Sex Pistols, natomiast cichy, nieśmiały John, szaleje na punkcie The Clash, przesiadując godzinami w swoim pokoju z gitarą i starając się zagrać jak Mick Jones. Do grona ich ulubieńców należą też The Buzzcocks, Slaughter And The Dogs czy The Angelic Upstarts.

Jest początek roku 1980, John radzi już sobie całkiem nieźle na gitarze, Ian nie ma co prawda żadnych muzycznych umiejętności, ale za to wiele dobrych chęci. W każdym razie obaj chcą być razem w zespole. Brown chwyta za bas. Mają też perkusistę. Si Wolstencroft uczęszcza do tego samego college'u, co oni, i jest naprawdę niezły - grał już m.in. z przyszłymi muzykami The Smiths, Johnny'm Marrem i Andy'm Rourke. Wokalistą zostaje kolejny lokalny chuligan, Andy Couzens. Nie umie śpiewać, ale przecież The Patrol, bo tak nazywa się ich nowy zespół, to ma być typowo punkowa formacja. 28 marca 1980 roku grają swój pierwszy koncert. A potem jeszcze kilka. Niespełna rok później Ian jest już wokalistą, Couzens chwyta za drugą gitarę, a basem zajmuje się jeden z ich najlepszych kumpli, Pete Garner. Mimo wszystko, nie trwa to długo. Browna nudzi bycie w zespole. Sprzedaje bas za 100 funtów i kupuje skuter. Niedługo później to samo robi kilku innych jego kolegów. John również, tyle że zamiast jeżdżenia na nim, woli go pomalować i ozdobić cytatem z piosenki The Clash... Wolstencroft wraca do Marra i Rourke'a.

Mimo wszystko, Squire i Couzens długo nie wytrzymują bez muzyki. Znów chcą grać w zespole. Do dwóch gitarzystów dołącza basista, Gary Mountfield, 12 dni starszy od Johna fanatyczny kibic Manchesteru United, dalej zwany Manim. Przyprowadzony przez niego gość, zwany po prostu Kaiser, ma zająć się śpiewaniem. Problemem jest brak perkusisty - Wolstencroft nagrał właśnie demo z nowopowstałymi The Smiths (zresztą rezygnując niedługo potem z posady w tym zespole). Pomaga im kolejny znajomy Maniego. W 1982 roku jako The Waterfront nagrywają razem dwa utwory demo, On A Beach In Normandy i When The Wind Blows. To już nie czysty punk, a melodyjne, gitarowe piosenki (które zresztą są dostępne gdzieś w sieci). W międzyczasie za bębny wraca Si Wolstencroft. Ian Brown aż do późnych miesięcy roku 1983 zajmuje się skuterami. Wraca, na początku dzieląc śpiewanie z Kaiserem, aż w końcu w roku 1984 zostaje jedynym wokalistą The Waterfront, a wkrótce potem już nie The Waterfront, a po prostu The Stone Roses. Nowa nazwa jest pomysłem Johna i zestawia ze sobą dwa kontrastujące słowa dość dobrze oddające naturę zespołu. Niestety, znowu pojawiają się problemy. Odchodzi Mani, a poza tym Wolstencrofta nie interesuje granie w garażu, dostaje propozycję grania w "poważnym" zespole i Roses znów są bez perkusisty. Dają ogłoszenie. Na przesłuchanie zgłasza się Alan John Wren, 20-letni fan metalu, który pół życia spędził za bębnami w pubie, który prowadzili jego rodzice. Reszta zespołu jest oszołomiona jego umiejętnościami. Jedyne, czego się obawiają, to to, czy będą w stanie zatrzymać fenomenalnego "Reniego" wśród nich. Udaje się.

Ian Brown, John Squire, Andy Couzens, Pete Garner (znów jako basista) oraz Reni - to pierwszy stały skład The Stone Roses ukształtowany w połowie 1984 roku. Zaczynają powstawać pierwsze utwory, 26 sierpnia nagrywają pierwsze demo - Tragic Roundabout, Misery Dictionary (później jako So Young), Mission Impossible oraz Nowhere Fast. Grają też pierwszy koncert, na anty-heroinowej imprezie zorganizowanej w Londynie przez Pete'a Townshenda z The Who. Legendarny gitarzysta zachwyca się Renim i zaprasza go do wspólnego odegrania dwóch utworów. Pierwszy występ i od razu taki sukces! 1985 rok przynosi też pierwszego singla (So Young), trasę koncertową po Szwecji, a w lecie sesję nagraniową ze słynnym Martinem Hannettem (producent Joy Division, a później Happy Mondays). 13 piosenek, zarejestrowanych z myślą o debiutanckim albumie, ostatecznie doczeka się wydania dopiero w 1996 roku pod tytułem Garage Flower. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że to dobrze, iż wówczas nie pojawiły się w sklepach. Stone Roses nie byli na to gotowi - Hannett nadał utworom (powiedzmy szczerze - nie wszystkie kompozycje są tam powalające) dość surowego brzmienia i niekoniecznie każde z tych nagrań potrafi się dzisiaj obronić. Zresztą wystarczy porównać wersje I Wanna Be Adored czy This Is The One z roku 1985 i cztery lata późniejsze i wszystko staje się jasne.

"Prawdziwi" Roses narodzą się dopiero w 1987 roku, wraz z wydaniem singla Sally Cinnamon, trzech minut naprawdę fantastycznego gitarowego popu. Pierwsza klasyczna piosenka Stone Roses, obowiązkowa sprawa. To okres wzmożonej płodności twórczej w zespole - powstają wtedy inne niezapomniane kompozycje: Sugar Spun Sister, Elephant Stone, Going Down, The Hardest Thing In The World, Where Angels Play czy The Sun Still Shines - jedyna z wymienionych która nigdy nie została poprawnie zarejestrowana i wydana.

Rok wcześniej odchodzi Andy Couzens, oburzony "zarządzeniem" głównych autorów piosenek, Johna i Iana, co do podziału zysków z zespołu. Zostaje ich czterech, a pod koniec 1987 roku na opuszczenie grupy decyduje się też Pete Garner. W składzie znów pojawia się Mani. Kariera grupy nabiera tempa. 1988 rok to trzeci singiel, Elephant Stone. Producentem jest sam Peter Hook z New Order! Roses grają też koncert u boku jednej z większych grup z Manchesteru lat 80-tych i 90-tych, James. Wkrótce potem, menedżer Gareth Evans doprowadza do podpisania kontraktu płytowego z małą wytwórnią Silvertone Records. Nadchodzi czas na nagranie pierwszego albumu, którego produkcją ma się zająć John Leckie - znana postać, wcześniej producent XTC, The Adverts, później m.in. Radiohead, The Verve czy Kula Shaker.

Sama płyta, zatytułowana po prostu The Stone Roses, cóż o niej powiedzieć - dla wielu (w tym dla mnie), jest to najwspanialsza rzecz, jaka kiedykolwiek przytrafiła się muzyce. Perfekcyjne kompozycje, 11 idealnych, wybitnych utworów, kapitalne brzmienie. Zespół, który utrafił idealnie w moment, kiedy był w szczytowej formie... Nie da się tu wskazać najsłabszego fragmentu, najlepszego też nie - potężne I Wanna Be Adored, unoszące do góry Waterfall, porywające This Is The One, hendrixowskie Shoot You Down czy fantastyczny finał - I Am The Resurrection - to wszystko tytuły, które już dawno zajęły swoje miejsce pośród najbardziej klasycznych nagrań lat 80-tych.

Zanim jeszcze ukazuje się LP, do sklepów trafia singiel Made Of Stone. W 1989 roku album promuje jeszcze drugi z nich, She Bangs The Drums (prawdopodobnie najlepszy singiel w historii Roses - na stronie B zawierał dwa inne dzieła - Mersey Paradise i Standing Here). Kolejne hymny, po których brytyjska scena gitarowa nie wyglądała już tak samo. Jak to z reguły z wielkimi albumami i singlami bywa, nie otwierają one ówczesnych list przebojów. Made Of Stone zdołał wejść zaledwie do pierwszej setki, She Bangs The Drums zajął "aż" 36. pozycję. Sama płyta również nie wywołała zbiorowego zachwytu. Na przykład recenzent NME ocenił ją pozytywnie, ale dał zaledwie ocenę 7 w skali dziesięciopunktowej (na szczęście redaktorzy pisma szybko połapali się z czym mają do czynienia i w podsumowaniu 1989 roku ustawili ją na drugim miejscu, a w 2003 roku wybrali debiutancki album Roses płytą wszechczasów). To oczywiście tylko mało istotne ciekawostki - lato 1989 roku należało na Wyspach do The Stone Roses, ich koncert w Blackpool przeszedł do historii jako symbol odrodzenia się gitarowego grania w Wielkiej Brytanii, a w Manchesterze nie było klubu, który nie grałby ich debiutanckiej płyty.

Zespół był w niesamowitym gazie. Grał wielkie koncerty za każdym razem, kiedy pojawiał się na scenie (żeby przypomnieć tylko najsłynniejsze z okresu 1989/90: Blackpool, Alexandra Palace w Londynie, Spike Island czy Glasgow Green - ostatni występ zespołu przed pięcioletnią przerwą). A listopad 1989 przyniósł singla, który w tej chwili uznawany jest za jednego z najważniejszych w historii (6. miejsce w ubiegłorocznym plebiscycie NME na single wszechczasów). Fools Gold, z dziesięciominutową wersją na 12-calowym winylu. O ile na debiucie w zdecydowanej większości przeważało w miarę tradycyjne gitarowe granie, to tu pojawiło się nagranie, które zdefiniowało zjawisko pod nazwą "indie dance". To że na stronie B pojawiło się przebojowe What The World Is Waiting For, tylko wzmacniało pozycję singla. Ósme miejsce oznaczało występ w Top Of The Pops. Stone Roses stawali się naprawdę bardzo, bardzo popularni. Czerwiec 1990, kolejny singiel, One Love. Numer 4 na liście. I... koniec Roses na cztery i pół roku!

Zespół, będąc w tamtym czasie zdecydowanie najpopularniejszą i po prostu najlepszą grupą w Anglii, zaczął wyrażać swoje niezadowolenie ze słabego kontraktu w małej wytwórni Silvertone Records. Muzycy mieli pretensję o słabą promocję ich wydawnictw, przez co żaden z kultowych już wtedy singli nie osiągnął pierwszego miejsca na UK Top 40. Lata 1991, 1992 i 1993, a w dużej mierze również i 1994 to walka z poprzednim wydawcą o wyzwolenie się z kontraktu, poszukiwanie nowej wytwórni, pisanie, rejestrowanie, produkcja materiału na drugi album, ale i... beztroskie godziny spędzone na niczym w studiu, gra w piłkę, niekończące się imprezy... Jednym słowem - konsumowanie sukcesu. Konkurencja nie próżnowała - zanim Roses zdołali nagrać i wydać kolejny album, pojawili się Suede, Blur, Manic Street Preachers, Oasis (zresztą z ostatnimi z nich Stone Roses mieli okazję dość blisko się poznać...). Co więcej, Ian, John, Reni i Mani, do tej pory będący dla siebie najbliższymi ludźmi, oddalili się od siebie znacząco. Pozakładali rodziny, zamieszkali w domach za miastem... To już nie było to samo, co kiedyś.

I muzyka była inna. O ile debiut to dzieło spółki Brown/Squire, o tyle Second Coming to prawie wyłącznie dokonanie Johna. Squire, zasłuchany w dokonania Led Zeppelin, naszpikował drugi album mnóstwem gitar. Brzmienie jest znacznie cięższe, teksty mroczniejsze, a ogólna ocena... po prostu słabsza. Mamy tu wspomnienia po pierwszej płycie w postaci chwytającego za serce Ten Storey Love Song (drugi singiel) zachwycającego How Do You Sleep? czy choćby Tightrope... Natomiast powrotowy singiel (grudzień 1994), hymn Love Spreads, to już zupełnie inne granie - ciężkie, bluesowe, pozbawione dawnej "oczywistej" przebojowości. Nr 2 na liście Top 40 oznaczał najwyższą pozycję w dziejach zespołu. I było to jak najbardziej zasłużone, bo, jak stwierdził wówczas lider Primal Scream, Bobby Gillespie, Love Spreads to najlepszy powrotowy singiel jaki kiedykolwiek wydano. Nawet jeśli jest w tym trochę przesady, to mimo wszystko jest to wielki utwór.

Second Coming pojawił się w sklepach na święta Bożego Narodzenia 1994 roku. Opinie były różne, oczywiście mało kto podszedł do płyty równie entuzjastycznie co do debiutu. Moim zdaniem jest to jednak wciąż świetna rzecz - obok wymienionych Ten Storey... i How Do You Sleep?, nie sposób nie docenić takiej gitarowej potęgi jak 11-minutowe Breaking Into Heaven, walca pt. Driving South czy siedmiominutowej, wzruszającej, klasycznie rockowej ballady Tears. Albo tanecznego szaleństwa Begging You (Zupełnie jak The Music, prawda? Tylko 8 lat starsze...). Second Coming można pokochać, tylko trzeba dać jej trochę więcej czasu i wziąć poprawkę na fakt, że pięć lat dzieli obie płyty, i to, tak na dobrą sprawę, były już dwa zupełnie różne zespoły. Aha, album dotarł do miejsca 4. zestawienia płytowego.

Początek 1995 roku przyniósł szok. I tak na dobrą sprawę, początek końca Roses. Reni zdecydował się odejść. Dla mnie, bez dwóch zdań najlepszy muzyk w tym zespole (w zespole, w którym na gitarze grał przecież wielki John Squire!). Geniusz perkusji. Powodem była chęć nagrania czegoś na własną rękę - Reni od jakiegoś czasu sporo komponował, grał na gitarze, rozwijał się twórczo. Tymczasem Roses stali się zespołem zdominowanym przez Squire'a i nie było specjalnych szans żeby w najbliższym czasie miało się to zmienić. Stone Roses po jego odejściu nigdy nie byli już tym samym "gangiem".

Na miejsce Reniego pojawił się Robbie Maddix. 1995 rok to koncertowanie. Występy raz lepsze, raz mniej udane, ale generalnie był to wciąż cholernie dobry zespół, jeśli chodzi o granie na żywo. Wielu fanów wspomina tamte koncerty Stone Roses jako najlepsze, jakie dane im było widzieć. Niestety w maju John doznaje wypadku na rowerze i zespół, zamiast zagrać jako główna atrakcja na festiwalu w Glastonbury, musi przerwać trasę. Pech więc ich nie opuszcza. Kończą rok serią entuzjastycznie przyjętych występów: w Liverpoolu, Manchesterze oraz na Wembley w Londynie. Wówczas to po raz ostatni John Squire gra na gitarze jako muzyk Roses, a przy tym jest to pierwszy po powrocie koncert Manic Street Preachers...

Squire odchodzi w początkach 1996 roku. Ian, Mani i Robbie biorą do pomocy Aziza Ibrahima jako gitarzystę, grają kilka koncertów, ale idzie naprawdę niespecjalnie. Festiwal w Reading jest fatalnym końcem tego wielkiego zespołu. W listopadzie 1996 roku Brown wydaje oświadczenie, w którym informuje o rozwiązaniu zespołu...

John Squire montuje The Seahorses, nagrywają jeden album, odnoszą komercyjny sukces. Natomiast czy artystyczny? Szczerze wątpię... W 2002 roku wydał płytę solo, nie jest to coś czym warto zawracać sobie głowę, niestety...

Mani odchodzi do Primal Scream. Gra z nimi do dzisiaj.

Reni wrócił na scenę w okolicach 1997/98 jako muzyk własnego zespołu The Rub. Nie, nie jako perkusista, a jako wokalista i gitarzysta.

A Ian Brown nagrywa dobre (albo nawet bardzo dobre) solowe albumy. 1998 rok to Unfinished Monkey Business, 1999 to Golden Greats, a 2001 - Music Of The Spheres. I ani myśli o reaktywacji zespołu, za czym zapewne zdążył już zatęsknić John Squire...

I to już koniec tej historii. Historii pasjonującej, pełnej wzlotów, ale i zawierającej upadki. Historii, która gdyby potoczyła się w kilku miejscach nieco szczęśliwiej, mogłaby być opowieścią o najlepszym brytyjskim zespole do dnia dzisiejszego włącznie...

I'm standing alone

I'm watching you all

I'm seeing you sinking

I'm standing alone

You're weighing the gold

I'm watching you sinking

Fools gold...

Kuba Ambrożewski (19 listopada 2003)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także