Ciekawy przypadek Iana Curtisa

Zdjęcie Ciekawy przypadek Iana Curtisa

18 maja mija czterdzieści lat od samobójczej śmierci wokalisty i tekściarza Joy Division – zespołu, który nagrał bardzo niewiele bardzo wpływowej muzyki. Ta historia była już opowiadana setki razy. Spróbujmy przedstawić ją inaczej.

Wszędzie, gdzie tylko spojrzeć, wszystko w fałszywych biegach / Ruchom złudnym i wstecznym wydaje się podlegać (Lukrecjusz, „O naturze wszechrzeczy”)

Dzień 31 listopada 2031 roku przeszedł do historii nie tylko z powodu setnej rocznicy urodzin Jana Himilsbacha. Tego dnia w siedzibie Europejskiej Organizacji Badań Jądrowych CERN na przedmieściach Genewy doszło do niezwykłego zdarzenia. Podczas rutynowego eksperymentu przeprowadzanego z użyciem Wielkiego Zderzacza Hadronów, niespodziewanie wyzwolono liczbę bozonów Higgsa tak wielką, że wywołały coś, co w przyszłości będzie określać się za Vonnegutem mianem „trzęsienia czasu”. A raczej tak właśnie by określano to wydarzenie, gdyby nie osobliwe zaburzenie czasoprzestrzeni spowodowane przez „boskie cząstki”.

Nie było bowiem już przyszłości, a ściślej rzecz biorąc: przyszłością była przeszłość. Czas bowiem zaczął się cofać w ten sposób, że wszystkie wydarzenia, jakie kiedykolwiek miały miejsce w tym zakątku wszechświata, poczęły dokonywać się ponownie – tyle że w odwróconej chronologii. W ten sposób każdy, kto umarł przed „dniem zero”, rodził się na nowo w dniu swej śmierci, wiedząc dokładnie, ile lat przeżyje zanim wróci do łona rodzicielki. Z biegiem lat łysym wyrastały więc włosy, ludzkość sukcesywnie traciła dorobek naukowy, technologia stawała się coraz prostsza – i tak dalej.

Kiedy planeta znów podzieliła się Żelazną Kurtyną na dwa wrogie obozy, zaczęto odliczać czas do wielkiej, trwającej niemal sześć lat wojny, w czasie której na świat miało przyjść blisko 60 milionów nowych istnień – z czego większość na polach bitewnych Europy, w europejskich miastach oraz w niemieckich obozach zagłady. Zanim do tego doszło, raz jeszcze nastał upalny lipiec 1980 roku. Wtedy to ze sklepów płytowych na całym świecie powoli zaczęto wycofywać album „Closer”, drugie i ostatnie studyjne dzieło grupy Joy Division. Dwa miesiące wcześniej (później?) narodził się wokalista tego manchesterskiego zespołu.

A było to mniej więcej tak: czarny dym z krematorium powoli chował się w kominie górującym nad posępnym cmentarzem w Macclesfield, miasteczku pod Manchesterem. Podróżując przewodami wentylacyjnymi, docierał gęstymi kłębami do wnętrza pieca krematoryjnego i łączył się z ogniem w dziwnym, nieprzeniknionym tańcu. Z każdą chwilą dymu było coraz mniej, zaś ogień stopniowo formował drewnianą, polakierowaną na czarno strukturę. Kiedy w końcu zgasł całkowicie, otwarto piec i wyciągnięto zeń trumnę, którą następnie przetransportowano do zakładu pogrzebowego, stamtąd zaś – do skąpanego w bieli prosektorium.

Kilka dni wcześniej z trumny wyjęto smukłe ciało młodego człowieka, które zawieziono na Barton Street. Sąsiad pomógł zawiesić je w kuchni, używając linki z suszarki do prania. Kilka godzin później ustąpiło rigor mortis i zwłoki nagle ożyły. Płuca wypełniły się powietrzem, źrenice się zwężyły, znów zaczęło bić serce. Młody mężczyzna zdjął z szyi pętlę, wstał i skierował się do pokoju, gdzie wysłuchał płyty „The Idiot” Iggy'ego Popa, obejrzał film „Stroszek” Wernera Herzoga – wszystko oczywiście wstecz – i odebrał telefon od Genesisa P-Orridge'a. Tak w wieku 23 lat urodził się Ian Kevin Curtis. Był 18 maja 1980 roku.

Szesnaście dni w przód (wstecz?) w Birmingham, Joy Division zagrali swój pierwszy koncert. Zgrzany, zmęczony zespół wszedł na scenę wśród skandowania „Joy-Di-vision! Joy-Di-vision! Joy-Di-vision!”, przez godzinę grał wszystkie piosenki wspak, a z każdym utworem w muzyków wstępowały nowe siły – tak, że pod koniec występu byli całkowicie wypoczęci. Podobnie było z publicznością: zrazu rozentuzjazmowana, z odwrotnym biegiem czasu poczęła trzeźwieć, coraz rzadziej klaskać, aż w końcu całkowicie zamilkła. Raz ze sceny poleciał w tłum pusty kufel, który w locie wypełnił się piwem i trafił do ręki kogoś na sali.

Pod koniec kwietnia Joy Division skasowali wideoklip do utworu „Love Will Tear Us Apart”, który z największego przeboju grupy stał się zwykłym singlem, następnie wersją demo, by ostatecznie wyparować z głów Curtisa, Bernarda Sumnera, Petera Hooka i Stephena Morrisa. Ciekawostka: podczas wymazywania piosenki w studiu nagraniowym kwartet spotkał członków U2, niegdysiejszych bożyszczy znanych z megalomańskich tras koncertowych i umieszczania na scenie gigantycznych owoców; teraz jednak zespół był świeżo po zdemontowaniu swojego debiutanckiego albumu „Boy”. A zresztą do diabła z U2, to nie jest ich historia.

Następne miesiące okazały się zbawienne dla Curtisa. Wokalista poczuł się znacznie lepiej po nieudanej próbie samobójczej na początku kwietnia 1980 roku – miesiąc po swych narodzinach na linie. Jego małżeństwo z Deborah, zagrożone niegdyś rozwodem, powoli wychodziło z kryzysu. Rozkwitał również związek z Annik Honoré, belgijską dziennikarką, a jednak obojgu było pisane rozstanie, które nastąpiło w 1979 roku. Po zakończeniu znajomości Curtis nie miał nawet najmniejszego wspomnienia o Annik, zaczął natomiast poświęcać więcej uwagi żonie i córeczce Natalie, która już wkrótce miała zniknąć wewnątrz swej matki.

Ważnym wydarzeniem były marcowe sesje w studiu nagraniowym Britannia Row w Londynie. To właśnie tam Joy Division wymazali materiał na krążek „Closer” – dziewięć utworów całkowicie zniknęło z powszechnej świadomości, nuta po nucie, takt po takcie. Jeden z najbardziej znanych i wpływowych albumów post-punkowych przestał istnieć, w czym spory udział miał producent Martin „Zero” Hannett. Był to człowiek po przejściach: urodzony w rezultacie wady serca w 1991 roku, pierwsze lata życia spędził walcząc z monstrualną otyłością oraz uzależnieniem od narkotyków i alkoholu. Jednak za konsoletą nie miał sobie równych.

Curtis też miał problemy zdrowotne: cierpiał na epilepsję. Pierwszy przypadek grand mal wydarzył się podczas wyjątkowo wyczerpującego koncertu – nieprzytomny wokalista został przyniesiony przez kolegów z zaplecza sceny i ułożony pod przewróconym zestawem perkusyjnym. Po chwili przebudził się i energicznie wstał, wstrząsany drgawkami, które płynnie przeszły w hipnotyczne pląsanie, nie bez powodu określane mianem „tańca epileptycznego”. Lekarze wielokrotnie ostrzegali go, że życie w trasie, brak snu i nadużywanie alkoholu pogłębiają chorobę, więc Curtis starał się – z różnym skutkiem – ograniczyć używki i więcej sypiać.

Po europejskim tournée na początku 1980 roku, jesienią roku poprzedniego ze sklepów zniknął singiel z nagraniem „Transmission”, które Peter Hook uznał za pierwszą wielką piosenkę Joy Division. Została ona starannie rozebrana na części pierwsze w studiu, podobnie jak materiał na wydany w czerwcu 1979 roku debiutancki album „Unknown Pleasures”. Nie było już „New Dawn Fades” ani „She's Lost Control”, nie istniała ikoniczna okładka Petera Saville'a, przedstawiająca fale radiowe pulsara. Po kasacji „Unknown Pleasures” popularność Joy Division spadła tak gwałtownie, że wytwórnia Factory rozwiązała kontrakt z zespołem.

Zamierająca sława – której jednymi z ostatnich przejawów były sesje radiowe w audycji Johna Peela na falach BBC oraz fotografia Curtisa na okładce „New Musical Express” – miała również swą dobrą stronę. Ataki epilepsji u wokalisty były bowiem coraz rzadsze, aż w końcu całkowicie ustąpiły; w grudniu 1978 roku Curtis przeżył ostatni w swym życiu napad padaczkowy. We wrześniu tego samego roku Joy Division po raz ostatni pojawili się w telewizji, zaś w czerwcu wycofali ze sprzedaży swą ostatnią płytę, ledwo dwunastominutową EPkę „An Ideal For Living”, którą skrzętnie zdemontują podczas sesji w grudniu 1977 roku.

Z biegiem odwróconego czasu malała kreatywność Curtisa, Sumnera, Hooka i Morrisa. Zespół wycofał się z umowy z koncernem RCA, wymazał taśmy, które dlań przygotował, i zakończył współpracę z Robem Grettonem, prężnym menadżerem urodzonym na zawał serca w 1999 roku. Aby ostatecznie odciąć się od pełnej sukcesów przeszłości, muzycy postanowili zmienić nazwę grupy. Curtis przeczytał w „Domu lalek” o nazistowskich domach publicznych znanych jako „oddziały rozkoszy” [Joy Division]. Zniesmaczony, przemianował kapelę na Warsaw – od kompozycji „Warszawa” z albumu „Low” Davida Bowie'ego.

Stabilny dotąd skład zespołu zaczął ulegać zachwianiom. Pierwszy z zespołu odszedł Stephen Morris, a kiedy w lokalnym sklepie płytowym przeczytał ogłoszenie o poszukiwaniu perkusisty, całkowicie zapomniał o istnieniu kolegów, z którymi jeszcze niedawno grywał, i wrócił do swego ulubionego zajęcia (źródła nie podają niestety, jakie to było zajęcie). Curtis i reszta próbowali zastąpić Morrisa najpierw Steve'em Brotherdalem, a poźniej Tonym Tabakiem i Terrym Masonem, jednak i oni nie zagrzali dłużej miejsca w szeregach Warsaw. W 1976 roku z formacji odszedł Curtis, aby skupić się na pracy w miejscowym pośredniaku.

Muzyka zespołu, który był teraz pozbawionym nazwy triem, stawała się coraz prostsza, aż w końcu muzycy niemal całkowicie zatracili zdolność gry na instrumentach. Bernard Sumner zapominał o kolejnych chwytach gitarowych, zaś Peter Hook oddał gitarę basową do sklepu, a pozyskane w ten sposób pieniądze zwrócił swej matce. Nazajutrz, 20 lipca 1976 roku, po koncercie Sex Pistols (a może przed nim?) w Lesser Free Trade Hall w Manchesterze, zapadła historyczna decyzja o zaniechaniu wszelkiej działalności artystycznej. Chłopców czekała szkoła, która rozpoczynała się egzaminem dojrzałości, a potem materiał sukcesywnie upraszczano.

Tymczasem Ian Curtis stawał się coraz młodszy i pogodniejszy. Rzucił palenie, chociaż w tym wszechświecie papierosy nie były palone, lecz formowały się z niedopałków, w które energicznie wdmuchiwano powietrze. Dawne życie rockowego zwierzęcia zastąpiły najpierw lektury oraz słuchanie Bowie'ego, Popa i The Doors, później – zabawa ołowianymi żołnierzykami i inne nieznane przyjemności. W końcu, 15 lipca 1956 roku, mały Ian bezpowrotnie zniknął w łonie Doreen Curtis. Już wkrótce swą karierę miał zakończyć Elvis Presley, a całe zjawisko zwane muzyką rockową odeszło w niepamięć. Ale to już zupełnie inna historia.

***

Tekst zainspirowany powieścią „Strzała czasu albo natura występku” Martina Amisa i filmem „Memento” Christophera Nolana.

Maciej Kaczmarski (18 maja 2020)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: irshavka
[7 czerwca 2020]
...A cztery lata przed odrodzeniem Curtis'a, Mozza i George Michael spotkali się jeszcze raz, by podyskutować o książcę o Joy Division, która zniknie niebawem z półek...

https://www.youtube.com/watch?v=_L6wHvnoPtE&t=1210s

P.S. Do listy inspiracji mozna też dodać "Counter-Clock World" Philipa K. Dick'a.






Gość: Buczo
[2 czerwca 2020]
Genialny tekst!
Gość: ~spike
[22 maja 2020]
Czyta się jednym tchem. Takich tekstów nam trzeba!
Gość: Michalxxx
[19 maja 2020]
Dawno żaden artykuł tak mnie nie zainteresował, świetna robota, pozdrawiam
Gość: XYZ
[18 maja 2020]
No dobra, to przyznam się jeszcze że pierwszą płytę NO nawet lubię ale to pewnie dlatego, że ona brzmi w sumie bardziej jak JD niż NO.
Gość: gość
[18 maja 2020]
Ja uwielbiam NO, obecnie nawet bardziej niż JD, więc dla mnie perfecto, nieco post punku, nieco sacharynowego synth popu :)
Gość: XYZ
[18 maja 2020]
No ja się tutaj wstydliwie przyznam, że NO nie lubię bo za blisko dyskoteki dla mnie, a ja jednak jestem Januszem ciężkogitarowym :) Ale dzięki za rozjaśnienie sytuacji!
Gość: gość
[18 maja 2020]
Oczywiście, że skansen, nikt niczego innego nie oczekuje. Janusze Rocka mają swojego Stinga, Janusze Niezalu mają Petera Hooka. Tak czy inaczej, jeśli jesteś fanem, bliżej JD nie będziesz. Zwłaszcza, że kawałki, które wymieniłem - profeska, NO kawałków z Closer nie uskuteczniali
Gość: XYZ
[18 maja 2020]
Kurczę tak sobie teraz myślę, że fajnie że Hook gra te koncerty z materiałem JD bo to faktycznie gratka dla fanów. Ale jednak trochę pachnie odcinaniem kuponów. No bo co ten gość zrobił tak zupełnie swojego w ciągu ostatnich paru parunastu lat?
Gość: gość
[18 maja 2020]
Nie mam pojęcia co robi Natalie :)

Młody śpiewak, nie mam pojęcia, śpiewa, żeby Peter pograł na basie :)
Gość: XYZ
[18 maja 2020]
A co za młody śpiewak? I co właściwie robi dziś Natalie Curtis? Zawsze mnie to ciekawiło
Gość: gość
[18 maja 2020]
Wiele kawałków śpiewał młody śpiewak, wtedy Peter grał na basie :)

W każdym razie, mi się koncert podobał, kupię bilet, najwyżej zwrócę jeśli nie dojdzie do skutku
Gość: XYZ
[18 maja 2020]
Czy będą to się jeszcze okaże w obliczu pandemii. Ptaszki ćwierkają, że muzyka na żywo to dopiero za rok i to jak nie będzie drugiej fali zachorowań. Swoją drogą zabawne, że Hook nie potrafi jednocześnie grać na basie i śpiewać, więc na tych koncertach jest drugi basista. :) No i ma takie wtopy jak na przykład to: https://www.youtube.com/watch?v=TKae12F4LlM. Ale napisał fajną książkę o JD i wolę jak śpiewa on a nie Sumner, bo o ile Hook jest kiepskim wokalistą, o tyle Sumner jest wokalistą żadnym.
Gość: gość
[18 maja 2020]
W ogóle, Peter Hook + Sisters of Mercy będą we Wrocławiu 24 października. Widziałem obydwa projekty, lecz Peter Hook grający the Eternal, Decades, 24 hours i kilka innych highlightów JD jest gratką dla fanów + dyskoteka z kawałkami NO. Na pewno lepiej niż obecny NO
Gość: gość
[18 maja 2020]
Czadowy artykuł, przy innym się nieco striggerowałem, więc tu pochwalę :)
Gość: M
[18 maja 2020]
Super artykuł. Sprawia że człowiek się zastanawia "Co by było gdyby?"
Gość: Kl
[18 maja 2020]
Klasa!

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także