Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo

Zdjęcie Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo

Jakby się czuł najbardziej znany Hebrajczyk świata, gdyby spotkał ludzi świętujących jego zmartwychwstanie, podczas gdy on nigdy nie kopnął w kalendarz? Pewnie popłynąłby z prądem, bo trochę głupio odbierać pospólstwu radość z doświadczenia cudu objawionego, zwłaszcza gdy samemu nie ma się z tej szczerości żadnych profitów. Przemilczmy więc fakt, że usiadłem do tego zestawienia z zamiarem wprowadzenia was w najciekawsze z najnowszych objawów odrodzenia screamo. Ten gatunek nigdy nie umarł, przyczaił się tylko za głazem i poczekał na zwapnienie fałszywych proroków. Nigdy też pełną gębą nie wstał z kolan, tylko teraz raczkuje jakoś tak bardziej widocznie i zaznacza swoją obecność bliżej horyzontu zdarzeń umiarkowanego podziemia. Pewne prawidłowości, wahania i korelacje jednak da się zauważyć, więc o nich słów kilka.

Tekstów o tym konkretnym zjawisku jest pierdyliard, więc krótko podsumuję i przejdę do punktowania ocalałych z tej, hehe, katastrofy. Na początku XXI wieku muzycznym światem zatrząsł wybuch wyjątkowo jasnej supernowej, kuriozalnie oddziałującej magnetycznie głównie na nastolatków o wrażliwości odwrotnie proporcjonalnej do umiejętności społecznych. Z lędźwi takich kapel jak Shadows Fall, Killswitch Engage i Atreyu wypełzł melodyjny metalcore, a ludzie z czasem zaczęli kojarzyć jego formę ze screamo. Dodatkowo sprawie zaszkodził mariaż lekko grooviastego darcia pyska z kolorowym post-hardcore tamtych czasów. Powstały twory typu Alesany czy Blessthefall i ludzie słuchający Gospel, Cave In, czy Envy musieli trochę precyzyjniej opisywać swój gust muzyczny w profilach na ePulsie. Prawdziwe screamo funkcjonowało wtedy w tle; oprócz wspomnianych w poprzednim zdaniu kapel nadal aktywnie działało Off Minor, Suis la Lune, Raein i wiele innych, naprawdę legitnych projektów. Po prostu mainstream ukradł im nomenklaturę i trochę musieli poczekać, aż kradzione dobro złodziejowi się znudzi.

Oczywiście potraktowałem sprawę maksymalnie skrótowo, bo szkoda się rozwodzić nad kulturalnymi tragediami. Tak na poważnie to nie uważam słuchania wytworów grzywkowatych chudzielców z tatuażami na szyjach za jakiś szczególny powód do wstydu – tamta muzyka miała swoje plusy, w banalny i zachowawczy sposób wpływała na serca smutaśnych pryszczaków, a i w niektórych jej przejawach było słychać naprawdę fajne kompozycje, mocno czerpiące z dokonań mniej ugłaskanych kolegów (początki Bring Me the Horizon, hej). Teraz, po latach, także ten wypełniony breakdownami metalcore powoli powraca w jakby nieco lepszej formie. Najważniejsze jednak, przynajmniej dla nas w ramach tego zestawienia, jest utworzenie się przestrzeni dla powrotu mniej fajerwerkowej tradycyjności.

Walnę sobie odważną teorię, że zaczęło się trochę rozjaśniać w 2012 roku. Ten wniosek wyciągam z dwóch faktów: większa ilość krążków z oldskulową emomłócką i swoisty renesans ruchu emoviolence. Dzięki temu pierwszemu dostaliśmy genialne krążki Loma Prieta, wspomnianego wcześniej Suis la Lune, czy też Street Faults, które również w tym roku wydało kapitalne Clairvoyant. Drugi fakt był z kolei prawdziwym przypadkiem reanimacji gnijącego trupa, bo choć termin emoviolence zrodził się jeszcze przed rokiem dwutysięcznym, to cicha wojna w siłowanie się nazewnictwem zepchnęła go w cień na dobrych kilka lat. W tym 2012 przodownicy dali znać, że można już wystawić łeb z bagna, rok później podziałał w tej materii Lord Snow i z roku na rok zaczęło wychodzić coraz więcej emowatej muzyczki czerpiącej inspiracje od kolegów nieco bardziej agresywnych, butnych i preferujących bardziej czarne ciuszki.

Martwi mnie, że nurt w tym roku znowu zaczął trochę hamować. Dołożę cegiełkę do jego resuscytacji i postaram się przekonać was o jego wartości, oferując to oto subiektywne, podwójne zestawienie świeżego screamo godnego uwagi waszych zapracowanych główek oraz, w drugiej części, kilku albumów reprezentujących jego hałaśliwszą formę.

Zdjęcie Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo 1

Snag – Snag (2019)

Świeża sprawa, która niezasłużenie przeszła w naszym alt-muzycznym grajdołku nieco bez echa. Snag to kapela ze Stanów Zjednoczonych, która zdążyła wypuścić już trochę krzykliwego materiału, ale dopiero 2019 rok przyniósł nam ich naprawdę cudowny, pełnoprawny album. Dostajecie tutaj chaotyczną, rozedrganą mieszankę wszystkiego, co w nostalgicznych skramzach najlepsze. Ciągłe zmiany tempa, ściany dźwięku poustawiane obok atmosferycznych pasaży, partie mówione i chóralne, gniewnie zgrane wrzaski. Wszystko przepuszczone przez efekty i przestery wprowadzające Snag na obszary noisowej inspiracji. Tematyka oczywiście proekologiczna, ciężko mieć zastrzeżenia.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo 2

Vi som älskade varandra så mycket – Det onda. Det goda. Det vackra. Det fula. (2019)

Muszę polecić, żeby mieć z głowy 2019 rok. Muszę przy okazji zachęcić do samodzielnego zapoznania się ze świetnymi albumami State Faults, Joliette, Shin Guard i Altair. Jak się postaracie to pewnie i coś więcej znajdziecie pod odpowiednimi tagami na bandcampie. Naprawdę warto odpalić sobie te resztki ciekawości, można wyłowić perły z mułu.

Szwedzka kapela, której nazwę translator Google przekłada mi na Tak bardzo się kochaliśmy, lirycznie sięga moich granic tolerancji tematycznej sztampy uczuciowej. Dziesiątki wersów emocjonalnego biadolenia o tym, jaką dziurę w ludzkim sercu pozostawia utracone uczucie, jak wiele wkładamy z siebie w miłość i jak strasznie jest być samotnym w tłumie ludzi. Buhuhu, cry me a river, prawda? Niby tak, ale ta cała płaczliwość banałów jest ujęta w tak przekonujące instrumentarium, że wierzę, empatyzuję i smutam jednako. Teoretycznie dobrali z kubełka przeszłości najbardziej sprawdzone kawałki klimatycznego gitarzenia i post-rockowych wstawek. Skleili to jednak w skrajnie udaną kompozycję, jedną z najlepszych w tym gatunku od przynajmniej pięciu lat.

No i nie oszukujmy się. Jakbyśmy nie zgrywali pragmatycznych bałwanów, ta teoretycznie niedojrzała tęsknota za uczuciowym szczęściem towarzyszy większości z nas na co dzień. Jak nie chcecie się przed sobą do tego faktu przyznawać, to nie odpalajcie tej płyty.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo 3

Улыбайся Ветру – Иллюзии (2018)

Naprawdę zimno musi być w tej Rosji, bo to ichniejsze screamo ma zdecydowanie bardziej pośpieszny charakter, przynajmniej w tym przypadku. Ekipa z Miasta Piotrowego serwuje kompozycje kompaktowe, dostarczające emocjonalnego wyzwolenia tu i teraz, zamiast rozwodzić się nad poszczególnymi smutkami przez kilka minut powolnego rzępolenia. Co prawda pozwalają sobie na delikatniejsze partie, ale u nich te wszystkie intra i pasaże trwają najwyżej po kilkanaście sekund. To taka pigułka jękliwego wrzasku i przeskoków warstwy instrumentalnej, które od czasu do czasu zahaczają minimalnie o powracającą sympatię do breakdownów. Może nie brzmi to szczególnie zachęcająco, ale dajcie im szansę, wiele czasu i tak to wam nie zajmie.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo 4

Young Mountain – Lost Tree (2018)

Jeśli poprzednik, pod względem intensywności i oszczędności czasu w odbiorze, był emowatym Napalm Death, to Young Mountain jest emowatym Sigur Rós. To propozycja dla zwolenników większej różnorodności w atmosferze kompozycji, ugrana kontrastami wypadowa zamyślonych fragmentów nieunikających czystego wokalu i shoegaze’owej wrażliwości i partii bardziej intensywnych, choć równie chętnie sięgających po instrumentalne wpływy post-rocka. Oczywiście nie brakuje zwykłych, tradycyjnych skramzów, ale otacza je od groma pozagatunkowych smaczków. Trochę zawodzenia, nawet trochę black metalu, choć nie na tyle dużo, by wrzucić Lost Tree do szufladki z emoviolence.

Zdecydowanie jeden z najbardziej zróżnicowanych albumów na tej liście. Chciałem takich unikać, ale postanowiłem dorzucić coś dla ludzi, których szybko zniechęca bardziej skonkretyzowana forma. Może dorzucenie kawałków screamo do kolorowej zupy posłuży za most do głównego dania, taka moja mała nadzieja.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo 5

Trachimbrod – Leda (2017)

Załóżmy, że trochę nakłamałem, bo „Leda” to również dosyć różnorodny album. Tutaj jednak grają głównie mocno zarysowane skrajności, najczęściej łączące delikatną warstwę muzyczną (ze szkoły Sunny Day Real Estate) z pozornie niedopasowanym do niej, wrzaskliwym wokalem. W mariażu porywających, melancholijnych melodii i zrezygnowanych jęków rodzi się zaskakująco spójny klimat. Trochę jesiennego smutku zroszonego deszczem, zimne wiosenne poranki i samotne wieczory, ale również podnosząca na duchu dawka pozytywnych, wypełnionych nadzieją tonacji. Koncentrat jestestwa tego krążka skupia się w spokojnie eskalującym „Allt är som det alltid varv”, ale wszystkie kawałki gwarantują dużo zaskakująco przyjemnych, choć konfliktujących doznań. Chyba mój ulubiony album na tej liście, idealny soundtrack do porannej walki z sennością w komunikacji miejskiej przebijającej się przez szarą codzienność.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo 6

Outlier – Through a Set of Rose Shaded Eyes (2017)

Drugi biegun brzmieniowy, żeby nie zanudzać. Ostatni album Outlier ma w sobie tyle romantyzowanego black metalu, że w sumie mógłbym go wcisnąć w drugą część tego zestawienia. Mimo to ogólne wrażenia z odsłuchu całości utrzymują go w rejonach gniewnej emocjonalności, niezabrudzonej jeszcze totalnie hałasem ekstremalnych wpływów. Wokalne screamo płynnie przechodzi w niższy, sludgowy jazgot, a w chaos wariacji tempa miejscami formuje się w matematyczny porządek i tylko trochę oklepany blackgaze, na zmianę, żeby z niczym nie przedobrzyć. Ostatecznie brzmi to jak jakieś nadpobudliwe, kreatywne dziecko zrodzone z trójkąta miłosnego Envy, Agrimonii i dowolnego, topowego atmoblacku z 2015 roku. Jeśli choć jedna z tych rzeczy brzmi dla was atrakcyjnie, z jakiegoś niezrozumiałego dla rozsądnego odbiorcy powodu, to „Through a Set of Rose Shaded Eyes” powinno wylądować w waszych odtwarzaczach.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo 7

Frameworks – Smother (2016)

Brakło na tej liście jakiegoś albumu czerpiącego z nieco innego zestawu mniej hałaśliwych inspiracji. Połowa brzmienia Frameworks to dosyć typowe skramzy, ani szczególnie pośpieszne, ani przesadnie rozwodnione. Zdrowa porcja prostej pretensji do otaczającego świata z wokalem, który nieustannie kołysze się gdzieś pomiędzy punkową butą i załzawionym rykiem. Z drugiej strony jednak, czysto konstrukcyjnie i kompozycyjnie, na Smother znajdziecie wyraźne ślady post-hardcore, w którym to „post” wyciągnięto zarówno z hardcore, jak i post-punka. Chwilami robi się wręcz popowo, ale ta przebojowość nie odstrasza – dostarcza po prostu takiego świeżego, młodzieżowego sznytu, dodatkowo wyróżniając album na tle czasem lepszych technicznie kolegów. To po prostu taki album, który w większości można by wizualizować teledyskami sklejonymi z nagrań z ostatnich, wspólnych wakacji z nastoletnimi przyjaciółmi. Słodko-kwaśny taki, charakterny i trochę naiwny, ale w uroczy sposób.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo 8

Touché Amoré – Stage Four (2016)

Zwykle składając do kupy zestawienia z rekomendacjami staram się raczej myśleć o odbiorcach, nie w tym przypadku. „Stage Four” to album, którym mnie osobiście potelepał emocjonalnie i naiwnie wierzę, że nie udałoby mu się to, gdyby był kiepski. Niezależnie od osobistych doświadczeń i tematyki liryk. To jeden z najbardziej wiarygodnych zapisów usilnych prób poradzenia sobie ze stratą i wyrażenia ogromu przeróżnych emocji związanych z odejściem ukochanej osoby. Niektórzy recenzenci zarzucają tej płycie prostotę nienadążającą za szybko postępującymi zmianami w tym nurcie, ale jeśli w instrumentalnej prostocie udaje się wyrazić taki wachlarz uczuć, to ja nie rozumiem, jak można to uznać za wadę. Zostawmy instrumentalny i kompozycyjny onanizm wirtuozom progrocka, tutaj chłopaki grają proste melodie o nieoczywistym, niejednolitym wydźwięku, a Jeremy Bolm na wokalu zdziera gardło w sposób, którego trochę mi brakuje w dzisiejszym screamo. Więcej tutaj faktycznego krzyku, mniej modulowanego skrzeczenia, brzmi prymitywniej, ale i jakoś tak naturalnie, po ludzku. W sumie miejscami jest tu więcej klasycznego post-hardcore niż stricte screamo, ale musiałem wcisnąć ten album na listę. Posłuchajcie, a potem zadzwońcie do mamy, jeśli jeszcze możecie.

Posłuchaj >>

No, to lecimy z tą intensywniejszą częścią:

Zdjęcie Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo 9

Drei Affen – Seguimos Ciegxs (2019)

Absolutny potwór hałasu i intensywności, który przez dźwiękową nawałnicę odsuwa namacalną emocjonalność na dosyć daleki tor. Szczęśliwie mocne wpływy screamo są na tyle słyszalne, że mogę z czystym sercem polecić wam ten album w ramach takiego zestawienia. Tutaj powinniście zacząć, jeśli lubicie neocrust i hardcore punk, ale średnio pasują wam skramzowe wokale. Troje wokalistów o wyraźnie różnej maniery, właściwie zero miałkiego zawodzenia i przeciąganej ekspozycji wrażliwości. Tę delikatność musicie sobie własnoręcznie wygrzebać spomiędzy galopujących ścian dźwięku, choć nieustanny wpływ jej emowatego rozedrgania instrumentalnego odciska cudne, autentyczne piękno na całej kompozycji. Absolutne przeżycie, doskonale skomponowane i wyważone.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo 10

Blind Girls – Residue (2018)

To już raczej typowe screamo, tylko instrumentalnie i wokalnie podniesione do potęgi. Bliskie swoim muzycznym tradycjom, ale na tyle podkręcone, że momentami gubi rozpoznawalność melodii i wchodzi na rejony powerviolence. Brzmi jak wada, ale tak nie jest, bo kto w gniewie potrafi zawsze trzymać się metrum i zachować składność wypowiedzi? Dopiero przy tak wywindowanej agresji słyszymy prawdziwą skrajność emocjonalnego, lekko zrezygnowanego szału. Dodatkową atrakcją są te chwile, w których Blind Girls jednak trzymają się jakiegoś zaplanowanego rytmu – udaje im się wtedy zagrać kilka naprawdę chwytliwych partii, na które będziecie czekać przy każdym następnym odsłuchu. Motywuje do powrotów, a one za każdym razem dostarczają strawnego, szybkiego katharsis.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo 11

Ostraca – Last (2017)

Pod względem kompozycyjnej składności ta druga część listy przejawia wyraźną tendencję spadkową. Pod względem siły emocjonalnego wyrazu, może wręcz przeciwnie. Last to mój ulubiony album 2017 roku, absolutna bestia i tornado emocji ubranych w konstrukcję o włos unikającą totalnego chaosu. Chwilami sprawiają wrażenie, jakby chcieli pograć coś bardziej logicznego i składnego, ale zaraz znowu gubią sens i zaczynają nawalać seriami z karabinu naładowanego raczej negatywnymi uczuciami. Efektem jest niesamowity ciężar bijący na łeb najbardziej smolisty sludge metal. Strumień świadomości niestabilnego umysłu, który mimo tego bałaganu nie sprawia wrażenia wymuszonego i nienaturalnego. Przestery i produkcyjne zgrzyty pasują tu idealnie, bo gładkość zabiłaby to surowe, autnetyczne brzmienie.

Jak pisałem kiedyś na swoim fanpeju: Ja pierdzielę jaki biały karzeł. Chłopaki potrafią na tym albumie sprawić, że dwuminutowy kawałek brzmi jak przynajmniej 10-15 minut sążnego petardowania po pysku w sludge'owej charakterystyce. Tym bardziej zaskakujące, że tego ciężaru tam po prostu nie ma. Nigdzie pomiędzy nakładającymi się ścianami hałasu nie kryje się nic, co by różniło się od zwyczajowej post-hardcore'owej lekkości w wyrażaniu agresji.

Posłuchaj >>

Zdjęcie Nieregularnie relacjonowana temperatura hałasu: Krucha furia. (Nie)definitywny przegląd świeżego screamo 12

Marjory Stewart-Baxter – self-untitled (2016)

Bardzo chciałem wrzucić na tę listę coś polskiego i bardzo się cieszę, że nie musiałem przy selekcji się do niczego zmuszać. Nasze, krajowe emoviolence z przepiękną okładką i nazwą inspirowaną postacią z jednej z najbardziej zrytych kreskówek internetu. Trochę to meta, trochę takie puszczanie oczka do odbiorcy, ale w żadnym momencie nie zgrzyta z koncepcyjnego punktu widzenia. Dodatkowo ten album, pod względem kompozycji i intensywności, jest propozycją mniej więcej wypośrodkowywującą poprzednie pozycje. Trzynaście krótkich kawałków lawirujących między srogim nawalaniem i magnetyczną fluktuacją. Tu i ówdzie znajdzie się kilka sekund na jakieś delikatniejsze przejście, ale celem wędrówki na self-untitled jest burza niosąca grzmocące wpływy powerviolence i crust punka. Zdecydowanie najlepszy przedstawiciel nurtu w naszym kraju.

Posłuchaj >>

To by było tyle. Oczywiście pominąłem dziesiątki albumów i z wielką chęcią bym wam tu zaczął wypisywać, że jeśli czujecie się zachęceni to musicie obczaić jeszcze Respire, Øjne, Frail Hands… no i zaczynam, więc stop. Po prostu wierzę, że nie jesteście sierotami i potraficie sami poszperać. Mam tylko nadzieję, że zainteresowałem tematem na tyle, by zmotywować was do skorzystania z tego cudownego narzędzia zwanego internetem i używając swojego niewątpliwego sprytu obadacie temat dalej. Niewiele jest gatunków, które za główny cel obierają sobie emocjonalną autentyczność, a jeszcze mniej gatunków oberwało tak mocno zrykoszetowanym ostracyzmem. Nie warto się zniechęcać, warto doszukiwać się wartości w pozornej brzydocie i jękliwości. Warto też nie udawać, że jesteśmy zbyt poważni, zbyt dorośli na ekstremalną muzykę, która nie obawia się mówić w prosty sposób o niekoniecznie prostych emocjach. Ostatnie co bym chciał oglądać to publika masowo uciekająca w postawy prezentowane przez rycerzy metalu w średnim wieku. Nie bądźcie nimi.

Rafał Piernikowski (10 stycznia 2020)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: czyżby
[12 stycznia 2020]
To ten Piernikowski z synów?

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także