Obroty taśmy

Zdjęcie Obroty taśmy

Słucham Białoszewskiego – od niedawna nie jest to metonimia. Dwa lata po wydaniu płyty z Mickiewiczowskimi „Dziadami” w głosowej interpretacji autora „Karuzeli z madonnami” Bółt Records prezentuje sześciopłytowy zestaw „Białoszewski do słuchu” zawierający znane dotychczas wąskiemu gronu specjalistów nagrania artysty (recytacje jego własnych utworów) oraz kompozycje muzyków młodego pokolenia (Patryka Zakrockiego, Marcina Staniszewskiego oraz duetu Mikrokolektyw), wykorzystujące materiał utrwalony na taśmie przez, jak chce Maciej Byliniak, poetę dźwiękowego.

Pisarze w różnym stopniu odkrywają przed czytelnikami swoją biografię – rozpisują własne dylematy na głosy rozdyskutowanych alter ego, uprawiają życiopisanie, mitologizują dzieciństwo, wyciągając z niego, jak z kopalni lub czarnego cylindra, błyskotki wspomnień, lśniące jak diamenty. Są „nadzy aż do nieba” albo z atencją, ostrożnie odpinają od czasu do czasu najwyższy guzik precyzyjnie uprasowanej koszuli, tkanej z symboli, mitów, archetypów czy toposów. U Mirona Białoszewskiego to, co zewnętrze niemal zawsze związane jest z wewnętrznym, doświadczone z przeczutym czy wyobrażonym, mówione nie da się oddzielić od pisanego. Właśnie z tego względu nie powinno się w przypadku jego dzieła wyznaczać granicy między życiem a beletrystyką. Czy można znaleźć u autora „Tajnego dziennika” utwór czysto literacki? To pytanie bardzo źle zadane. Lepiej pogodzić się z tym, że dwie sfery – życia i twórczości – są nierozerwalne, tak jak Anna Sobolewska, autorka książki „Maksymalnie udana egzystencja”, pokazać, że Białoszewski był pisarzem, poetą, ale przede wszystkim mistrzem i nauczycielem bycia świadomego, czujnego, czyhał na nie, jak Tuwim na Boga. Jeszcze trudniej oddzielić prozaika od liryka, twórcę dramatów od autora minimalistycznych wierszy – kogoś, kto nagrywa, od kogoś, kto zapisuje. Z tego punktu widzenia synkretyzm gatunków, rodzajów, sztuk jest obmapywaniem samego siebie – te wszystkie drogi prowadzą do Człowieka Mirona.

Gdy w kwietniu 1965 roku autor „Obrotów rzeczy” zakupił magnetofon, by nagrywać powstający właśnie „Pamiętnik z powstania warszawskiego” niewielka Unitra stała się dla niego cennym sposobem zapisu codzienności, narzędziem w pracy literackiej (wspomniany „Pamiętnik...” oraz „Chamowo” powstały poprzez rejestrację fragmentów – słuchając, a nie czytając siebie, poeta dokonywał korekt) oraz gadżetem służącym towarzyskiej rozrywce, swoistym medium minispołecznościowym – zbliżającym do ludzi (w tym do samego siebie), pozwalającym usłyszeć świat z jeszcze jednej strony.

Białoszewski rejestrował na taśmie nieszpory śpiewane na dwa głosy z Leszkiem Solińskim i rozmowy z przyjaciółmi, wiersze z tomów „Obroty rzeczy” oraz „Było i było”, fragmenty Ewangelii św. Mateusza, własne przekłady pieśni „Stabat Mater” i „Dies irae”, teksty Mickiewicza, Słowackiego, Norwida. W połowie lat siedemdziesiątych, chcąc prezentować Jadwidze Stańczakowej nowo powstałe wiersze, poeta systematycznie je nagrywał. Ich rejestracja staje się stałym elementem procesu twórczego m.in. „Chamowa”, „Zawału”, „Tajnego dziennika”, „Szumów, zlepów, ciągów”. Za namową niewidomej przyjaciółki Białoszewski staje się też częstym gościem studia Polskiego Radia, gdzie część swoich utworów utrwala na taśmie w profesjonalnych warunkach.

Tak oto w ciągu 17 lat powstaje ponadosiemdziesięciogodzinne dźwiękowe archiwum, którego małą, ale jednocześnie dość pokaźną, zawartą na sześciu płytach, część prezentuje nam Bółt Records, wydając zestaw „Białoszewski do słuchu”. Składają się na niego: wykonywane przez poetę sztuki Teatru na Tarczyńskiej i Teatru Osobnego – tworzone razem z Ludwikiem Heringiem, a rejestrowane wraz z aktorem Lechem Emfazym Stefańskim, Ludmiłą Murawską („Wyprawy krzyżowe”, „Osmędeusze” oraz „Pieśni na krzesło i głos”); scenki z Kabaretu Kici Koci, nagrywane w mieszkaniu Jadwigi Stańczakowej „Chamowo” oraz niemal dwieście późnych liryków, nazwanych przez wydawców wierszami dźwiękowymi.

Białoszewski recytuje w sposób znacznie różniący się od tradycyjnej, aktorskiej maniery związanej z prezentacją poezji, a jednocześnie bardzo wyraźnie, z dającą się usłyszeć ekscytacją. Czasem pędzi na złamanie karku, wyrzucając z siebie słowa z niesłychaną szybkością, co zwiększa komiczność „Wypraw krzyżowych” – dramatu będącego parodią stylu powieści historycznych, utworu iskrzącego się niesamowitymi, hiperbolicznymi zdaniami pełnymi czasem czarnego, a niemal zawsze absurdalnego humoru. Wyśpiewuje partie „Osmędeuszy” na melodię przedwojennych szlagierów, z których każdy zdaje się z korespondować z losem odpowiadającej mu postaci tego dziadowskiego oratorium.

Gdy razem z Ludmiłą Murawską przedstawiają „14 pieśni na krzesło i stół”, ich melorecytacje, połączone z dźwiękami uzyskiwanymi poprzez uderzenia w rozmaite przedmioty, kojarzą się z wędrówką przemierzającej XX-wieczne miasto trupy aktorskiej, nawołującej w stronę przypadkowych przechodniów. O Kabarecie Kici Koci: Białoszewski twierdził, że „tworząc ten cykl, czerpie ze swoich doświadczeń mówienia wierszy „w sytuacjach Imieninowych” i takie właśnie wrażenie sprawiają nagrania zarejestrowane w domu Stańczakowej na początku lat osiemdziesiątych. To poezja śpiewana, szeptana, krzyczana, ale zawsze nastawiona na bezpośredni kontakt ze zgromadzoną w domu z publicznością, miniscenariusze dla poety, który nigdy nie zapomniał o pragnieniu bycia aktorem i pasję tę realizował z ogromnym zaangażowaniem i niemałym talentem, kreując takie postaci jak m.in. Błogosławiona Siwula z Wisznuwoli. Poważniejszy, bardziej osobisty nastrój pojawia się w późnych wierszach i fragmentach „Chamowa”, choć relacjonując swoją, pełną różnorodnych emocji, przeprowadzkę Białoszewski także nie rezygnuje z groteski, która jednak łączy się autentycznym niepokojem.

Obcując z niektórymi utworami można się poczuć adeptem wtajemniczanym w mistyczny rytuał Mironowej kontemplacji (wyszeptane „Żeby złowić uniesienie”), inne są fascynującymi, podawanymi w dziennikarski, jakby reporterski sposób, relacjami z niesamowitych codziennych doświadczeń związanych z muzyką, jak np. „Lecenie mszą; jazda autobusem do Anina po mszy”, czyli przedstawienie tego, jak „Credo” Bacha z „Mszy h-moll” wpływa na intensywne przeżywanie podróży autobusem. Jerzy Wiśniewski w ciekawej książce poświęconej „poetyckim stylom słuchania muzyki” zastanawiał się, „jakie zapisy sporządziłby w swoich utworach Białoszewski, gdyby mógł słuchać Bacha w czasie jazdy – korzystając z przenośnych odtwarzaczy (np. walkmana albo discmana)?”. Mając możliwości, które nie dane były poecie, możemy zabrać jego twórczość w słuchawkach „na miasto”, szczególnie gdy jest już nieco oswojona, pięknie miesza się z dochodzącymi do nas przypadkowymi dźwiękami przejeżdżających samochodów i rozmowami ludzi. Słuchanie Białoszewskiego świetnie sprawdza się także w połączeniu z lekturą jego tekstów – gdy można konfrontować napisane z recytowanym, uzyskując odpowiedź na pytanie: jak poeta chciał powiedzieć?

Lekki niedosyt pozostawiają dołączone do zestawu muzyczne słuchowiska autorstwa Patryka Zakrockiego, Mikrokolektywu i Marcina Staniszewskiego. Stanowią one, co prawda, nieszablonowe połączenie nagrań poety z jazzem czy dźwiękowymi eksperymentami, ale dość często można mieć wrażenie, że Miron w tych „duetach” bądź „tercetach” pozostaje głosem osobnym – nie do końca umiejętnie wkomponowanym w dźwiękowy pejzaż kreowany przez muzyków.

Dość dobrze sztuka zestrojenia taśm Białoszewskiego z własną twórczością udała się Patrykowi Zakrockiemu, którego „Osmędeusze, czyli ulotności i bazgroły” pozwalają lepiej zrozumieć tekst poety, dzięki produkcyjnego zróżnicowaniu głosów wypowiadających się w nim postaci (w każdą wcielał się Białoszewski). Mający niemałe doświadczenie w tworzeniu słuchowisk współtwórca Gabinetu Masażu Ucha Wewnętrznego bawi się, jak na moje ucho, rozstrojonym dziecięcym pianinem, i świadomie niechlujnym brzmieniem skrzypiec, wprowadza do utworu stukot szklanek i innych niezidentyfikowanych przedmiotów, a przede wszystkim potrafi zbudować napięcie. Jego słuchowisko ma dramaturgię, której punktem kulminacyjnym wydaje się być wyciszenie, pojawiające się, gdy „Sylwester wyskakuje i zabija Katakumbową”. Niestety, dość często można odnieść wrażenie, że dźwięki Zakrockiego przeszkadzają Białoszewskiemu i na odwrót.

Słuchowisko Marcina Staniszewskiego, stworzone za pomocą techniki rozciągania dźwięków i uzyskiwania z nich niepokojącego, pozbawionego jakiejkolwiek melodii tła, rozpoczyna się intrygująco, ale następnie grzęźnie w schemacie wprowadzania kolejnych szumów, ech, dźwiękowych stukotów. Szkoda, że założyciel Beneficjentów Splendoru przez tak krótki czas wykorzystał efekt rytmicznej zabawy słowami Białoszewskiego, tworzenia z nich muzyki. Zadanie oddania atmosfery paranoi człowieka, jak pisał Staniszewski, „osaczonego przez magmę odgłosów życia w bloku”, zostało zrealizowane bez finezji, a także wyczucia złożonego nastroju tworzonego przez poetę (klaustrofobiczna muzyka oddaje tylko jeden z emocjonalnych odcieni dziennika przeprowadzki – ten najciemniejszy). „Chamowo” polecam więc „na surowo”.

Kuba Suchar i Artur Majewski zaproponowali to, z czego są znani, czyli swobodny, mocno improwizowany jazz, różnorodność w minimalistyczności na trąbkę i perkusję. Chwała im jednak za najciekawsze „wprowadzenie do gry” Białoszewskiego, który świetnie sprawdza się w roli „wokalisty” Mikrokolektywu. Muzycy rzadko korzystają z jego głosu – czasem wydaje się być tylko dodatkiem, ale za to świetnie współgra z tworzonym przez nich kontrolowanym chaosem. Suchar i Majewski odczytują rytmiczność tej poezji, czasem można odnieść wrażenie, że to tempo zarejestrowanej na taśmie wypowiedzi wyznaczyło nerw muzycznej improwizacji, o czym świadczy doskonały, oniryczny „Mstołw”. W „(dzień – cień – dzień – cień)” dwa, powtarzane po wielokroć, słowa są tłem dla ekspresyjnej gry Artura Majewskiego. Czasem głos poety pojawia się jedynie na początku utworu – jest mottem, inspirującym wyobraźnię słuchacza podczas obcowania z muzyką.

Dla wielbicieli Białoszewskiego, od lat zaczytujących się w jego twórczości, doskonale wydany (świetna szata graficzna, dołączone do każdej płyty fachowe, ale dalekie od naukowego wielosłowia, wprowadzenie Macieja Byliniaka) zestaw nagrań i słuchowisk zdaje się pozycją obowiązkową. Może on stać się także wyśmienitą okazją na pierwszy kontakt z twórczością autora „Obrotów rzeczy”, kontakt bliski temu, który był udziałem najbliższego kręgu znajomych poety, poznających większość wierszy najpierw w wersji mówionej, a dopiero później pisanej. Poezja bowiem, w rozumieniu Człowieka Mirona, powstaje, gdy jest wypowiadana – sam tekstowy zapis to jedynie partytura wymagająca skupienia, zaangażowania, a przede wszystkim międzyludzkiej relacji mówiącego i słuchającego. Jeśli miał rację Jan Błoński, że czytając nawiązujemy „romans z tekstem”, to chyba łatwiej o miłość, gdy słyszy się czyjś głos. Namawiam więc na spotkanie z nagraniami zarejestrowanymi przez jednego z najbardziej intrygujących polskich artystów wszech sztuk, choć wcale nie jest pewne, że rzucą was na łopatki. Z autorem „Chamowa” warto się jednak nawet pospierać, pomęczyć, poirytować. Podczas obcowania z zestawem „Białoszewski do słuchu” tylko jedna sprawa jest gwarantowana – „rozhuśtanie rzeczywistości”.

Piotr Szwed (10 września 2014)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także