Redakcyjna dyskusja przed OFF Festiwalem 2013

Zdjęcie Redakcyjna dyskusja przed OFF Festiwalem 2013

Sebastian Niemczyk: Załóżmy, że siedzimy przy okrągłym stole, za chwilę startuje OFF. Załóżmy, że dosiadłem się do was i jestem człowiekiem, który jest przypadkowym słuchaczem, jest pierwszy raz na OFFie. Chcę wiedzieć na które koncerty muszę pójść, które mogę odpuścić, gdzie są przehajpy, kiedy mogę odpocząć, kiedy w line–upie występują konflikty tragiczne.

Andżelika Kaczorowska: Ja bardzo żałuje, ze Mykki Blanco będzie w trakcie MBV. Jedyna opcja to prawdopodobieństwo, ze Shields da ciała i trzeba będzie sie pocieszyć queer rapem. Ale jak to mój kolega powiedział "po MBV i tak wszyscy będziecie na kolanach, narzekacze". Sama wierzę w triumf niczym w riffach w "Only Tomorrow". BTW czy Mark Fell jest potwierdzony? Bo jak tak, to największa gwiazda OFFa dla mnie.

Kamil Bałuk: Czy Mark Fell to to samo co Marek Fall?

Andżelika Kaczorowska: Ale już na serio – to jedna z ważniejszych postaci w dzisiejszej elektronice. Może być sensualny i sterylny, abstrakcyjny i konkretny, wydaje tonami, wiec ciekawe jak zagra, nowe wydawnictwo z remiksem Eye’a z Boredoms wskazuje na nowe scieżki.

Krzysztof Krześnicki: Warto też pochwalić organizatorów za klasową podmiankę, wykazali się w przeciwieństwie do Alter Artu (nic za Modest Mouse). Mark Fell za Chelsea Wolfe to świetny interes, jak niegdyś Wire w miejsce Wavvesa.

Kuba Ambrożewski: Nie wyobrażam sobie żeby ktokolwiek o zdrowych zmysłach mógł opuścić występ Zbiga Wodeckiego z Mitchami, przy całym szacunku dla Nite Jewel (która pewnie jeszcze zagra w Polsce milion razy). Raz, że skład na scenie gwarantuje jakość wykonawczą raczej nieosiągalną dla twojej przeciętnej gwiazdy OFF Festivalu, a jednocześnie znając fantazję Macia Morettiego nie sposób sobie wyobrazić, jak te kameralne, kunsztownie zaaranżowane piosenki mogą zabrzmieć na scenie głównej, jeśli tylko nie zostaną położone od strony nagłośnieniowej. Dwa, że materiałowo jest mowa o jednej z najlepszych setlist w dziejach OFFa. Wreszcie trzy, że jest to symboliczne uprawomocnienie się całej tej kampanii odczerstwiania szlachetnej historii polskiej muzyki, której milowym krokiem był też nasz ubiegłoroczny feature. Coś, co dwa, trzy lata temu trudno sobie było wyobrazić, stanie się faktem i ekscytuje mnie to niezmiernie.

A płaczącym za Solange tego samego dnia – zamiast na emerycki show Corgana, który niechybnie okaże się rozczarowaniem – radzę wybrać się na AlunaGeorge. Piękniejsza połowa tego duetu prześciga młodszą Knowlesównę o kilka długości pod każdym względem i powinna być jedną z największych gwiazd tej imprezy. Plus repertuar AG to kopalnia autentycznych hitów, które zostaną z nami na lata. Co do pozostałych dni – niestety nie mogę się wypowiedzieć, bo moja wizyta na tegorocznym festiwalu ze względów pozamuzycznych potrwa tylko 24 godziny.

Ania Szudek: W zakresie polskiej muzyki mamy w tym roku do czynienia z ofertą o rozpiętości bez porównania większej niż rok czy dwa lata temu (to bowiem moje jedyne punkty odniesienia). Wystarczy przywołać dwa przeciwstawne bieguny w postaci koncertów "pełnopłytowych": z jednej strony Wodecki, z drugiej Molesta. Od siebie poleciłabym przede wszystkim Babadag (minimalistyczny folk na instrumenty strunowe i perkusyjne) oraz elektroakustyczne, momentami kabaretowe Drekoty. O Starej Rzece i Ampacity wszystko już chyba zostało powiedziane, tych koncertów też warto posłuchać. Co się tyczy konfliktów: sława organizatorom i chwała, że w tym roku ukrócili praktykę umieszczania dwóch podobnych estetycznie wykonawców w jednym slocie czasowym (vide: Profesjonalizm i Colin Stetson w 2012). Mimo to i tym razem będę musiała stawić czoła rozdarciu, między innymi w przypadku The Soft Moon i Cloud Nothings (zmieniacz czasu, por favor?). Bardzo chętnie wybrałabym się na Nite Jewel i Peanut Butter Wolf, ale przy znakomicie zapowiadającym się koncercie Wodeckiego z M&M muszę ich interpretację "Computerwelt" (jak sugeruje opis na stronie OFFa) potraktować jako ciekawostkę.

Krzysztof Krześnicki: Jak dla mnie, dobór polskich wykonawców zawsze stał na wysokim poziomie. Jednakże kolejny już raz daje o sobie znać pewien mankament – koncerty polskich wykonawców po godzinie 18 można policzyć na palcach jednej ręki, dostępują tego zaszczytu tylko projekty specjalne (Molesta, Zbig & Mitche) lub reaktywowane grupy (Skalpel, SG&RB). Jeśli jest to zrozumiałe w wypadku debiutantów, to w wypadku dość znanych artystów jak Stara Rzeka i Piotr Kurek, czy Kristen i Jacaszek rok wcześniej, budzi to uzasadnione wątpliwości (chociaż i tak jest progres, przynajmniej w tym roku Kurek gra po piętnastej). Warto też powiedzieć parę słów na temat powrotu Super Girl & Romantic Boys, jednej z ciekawszych kapel ostatnich piętnastu lat, mam wrażenie, że lekko niedocenianej. W tym roku ukazało się na kasecie ich pierwsze oficjalne wydawnictwo „Miłość z tamtych lat” [Oficyna Biedota]. Oprócz znanych z nieautoryzowanych publikacji hitów jak „Spokój” czy „Na pętli znów”, można usłyszeć na drugiej stronie kasety nagrania niepublikowane nigdy wcześniej. Ich występy na żywo obrosły już legendami, z powodu przerysowanych kreacji scenicznych oraz dyskotekowych układów choreograficznych. Być może warto jest poświecić występ Thee Oh Sees, jako że na tegorocznym OFFie wiele będzie psychodeliczno–garażowych kapel.

Miłosz Cirocki: Marzy mi się, by polskie projekty występujące na OFFie zyskały odrobinę więcej szacunku. Temat był wałkowany rok temu, ale organizatorzy wciąż wiedzą lepiej i mają młodych zdolnych za rodzynki dla koneserów, którzy to konseserzy zrezygnują z obiadu i wyspania się, by posłuchać jakiegoś projektu. Reszta "pójdzie na nich, jak będą w Powiększeniu" po czym i tak nie pójdzie, a Piotr Kurek zagra dla pięćdziesięciu osób (jeśli te prognozy się sprawdzą, to rozerwę szaty. Idźcie na Piotra Kurka!). Jeśli autorom line–upu zależy na promocji rodzimych wykonawców, za "rodzynki" powinniśmy uznać niszowe składy zagraniczne. Czy naprawdę Buke and Gase nie mogłoby ustąpić miejsca Starej Rzece, wymagającej chociaż zachodu słońca? Czy Furia, zespół blackmetalowy, musi grać o 17:00? Rozumiem, że prime time należy do gwiazd, ale bez odpowiedniego nastroju koncerty bardzo dobrych artystów potrafią zupełnie stracić sens. "Są nieźli, ale w tych warunkach to się nie broniło" – z tej słyszanej co roku kwestii (nie tylko odnośnie OFFa) jak zwykle nie wyciągnięto żadnych wniosków. Chociaż zdarzają się dobre pomysły, w rodzaju umieszczenia Bohren & der Club of Gore jako prolog przed Godspeed You! Black Emperor, o przyzwoitej porze i na odpowiedniej scenie.

Na plus duża ilość wydarzeń specjalnych (oczywiście Molesta i Zbig, Peanut Butter Wolf/Nite Jewel, pozostająca niewiadomą przestrzeń Converse). Na osobisty plus duża ilość rokenrolowych wariactw: okazji do szaleństwa pod sceną jest bardzo dużo i bardzo na poziomie (zwłaszcza Thee Oh Sees i Metz). Szkoda tylko, że kosztem techno, ogólnie pojętej elektroniki (znów: nakładającej się. Haxan Cloak i Shackleton. B to the Ł to the A to the G to the A to the M). Trochę mało mi też jazzu, ale brawa za zaproszenie zagranicznych gwiazd gatunku, Fire! i B&DCOG. To może tak – mało mi polskiego jazzu.

Ania Szudek: Zgadzam się, że polscy wykonawcy zazwyczaj grają o porach, które stoją w sprzeczności z formą i atmosferą tworzonej przezeń muzyki. Trudno nie odnieść wrażenia, że zagraniczni artyści są uprzywilejowani względem rodzimych, choć nie ma ku temu żadnych racjonalnych przesłanek. W efekcie OFF, dla wielu stanowiący przede wszystkim wydarzenie towarzyskie czy dydaktyczne, niweczy szansę, by przedstawić niektórych wykonawców szerszej (w tym zagranicznej) publiczności.

Sebastian Niemczyk: Co do jazzu, polskiego jazzu i polskiej muzyki to zawsze jest tak, że rok w rok na OFFie, wszyscy bardzo chwalą sobie te "strzały" (Colin Stetson, Mikołaj Trzaska, Mikrokolektyw, itd) ale jak przyjdzie co do czego, to w kolejnej edycji, zamiast pójść odważniej i wystawić tą muzykę na "większą oglądalność", kończy się jak zwykle. Uważajcie na Herę. Jeżeli Zimpel zdąży się rozkręcić z zespołem, jest w stanie dać "niemożliwy", niezapomniany koncert. Ciągle pamiętam drugą część koncertu zespołu z Michaelem Zerangiem w krakowskiej Alchemii.

Miłosz Cirocki: Ostatnio była dobra frekwencja na Trzasce, który grał muzykę do "Róży". O stosunkowo późnej porze jak na jazz – jeśli się nie mylę, okolice 20:00. W przeciwieństwie do Williama Basinskiego sprzed lat kilku, publiczność słuchała muzyki w należnym skupieniu i powadze. Można? Można. W tym roku na próbę zostaną wystawieni wspomniani już przeze mnie Bohren & der Club of Gore, trzymam kciuki.

Krzysztof Krześnicki: Oczywiście, że Wodecki & M&M to wydarzenie bez precedensu w historii festiwalu, zauważone nawet przez Duży Format czy Dwutygodnik. Tego typu projekty to świetny kierunek, w którym idzie rozwój festiwalu, doprecyzowując swoją wcześniejszą wypowiedź – dobór polskich wykonawców zawsze stał na wysokim poziomie i z roku na rok Rojek stawia sobie poprzeczkę coraz wyżej, w tym aspekcie duże propsy. Zdaje się, że "pan z telewizji" i "polski Frank Zappa" odrobinę zdominowali dyskusję, ale to wina oddziaływania ich silnych osobowości. Z polskiego podwórka warto się będzie wybrać na Gówno (podobno ostro trenowali przed festiwalem) oraz Hokei, kolejny z świetnych projektów Kuby Ziołka. Ciekaw jestem też co zaprezentują krautujący psychonauci ze Skandynawii, weterani z Circle oraz debiutanci z Goat. John Talabot z kolei należy do typów tak oczywistych, dlatego też nikt nie wspomniał jeszcze o koncercie Katalończyka (w dalszym ciągu ulubiony album zeszłoroczny, sorry Gira). Idealna propozycja, by dojść do siebie po wstrząsie, jakim zapewne będzie występ My Bloody Valentine. Dopełnieniem i doskonałym zamknięciem festiwalu będzie natomiast Fatima Al Qadiri. Żal tylko, z powodu braku w line–upie czarnych rytmów, w rodzaju Charlesa Bradleya rok temu (jeden Mykki Blanco wiosny nie czyni), ale cóż, nie można mieć wszystkiego.

Sebastian Niemczyk: Nikt nie wspomniał o Julii Holter, o Jensie Lekmanie. Będę na nich sam? Jak patrzę na line–up dochodzę do wniosku, że z roku na rok coraz mniej jarają mnie "piosenki", a coraz bardziej "namioty". W tym roku, właściwie poza wspomnianymi wykonawcami i Deerhunterem, z którego kilkoma piosenkami łączą mnie głębsze "emocjonalne więzi", nie ma "nowych wykonawców" na których "piosenki" bym mocno wyczekiwał. Bo MBV czy ZBW to przecież zupełnie inna kategoria wagowa.

Miłosz Cirocki: Ja muszę przyznać, że idąc na koncert Deerhuntera nie oczekuję swoich ulubionych piosenek ("Never Stops" chociażby), bo to... tylko piosenki. Znacznie bardziej czekam na ich jamy i spotkanie ze sceniczną osobowością Coxa. Jaki jest sens słuchania na żywo tego samego, czego możemy doznać w domu? Według mnie lepiej doświadczać innych aspektów koncertu: spontaniczności, transowości, "wspólnotowości" wydarzenia. Ale to tylko ja.

Ania Szudek: Na pewno dołączę do koncertu Julii Holter; chyba tylko na MBV i B&dCoG czekam w porównywalnym napięciu, to moja osobista headlinerka. Tak zaangażowaliśmy się w sprawę polską, że zagranicznych wykonawców zbyłam krótką wzmianką, pardon! "In the Green Wild" szybko staje się jednym z moich ulubionych utworów Julii (ten bas!). Co jednak istotniejsze, widziałam filmik z jej koncertu na Pitchfork Music Festival – i wokal, i instrumentarium brzmią znakomicie "na surowo", dobrze wiedzieć, że nie musi polegać na przestrzennym, sennym brzmieniu studyjnych nagrań. Nie jestem jeszcze pewna, czy wysłucham koncertu Jensa Lekmana – w jego nowej płycie urzeka mnie ten "morrisseyowy" sznyt, ale mając do wyboru Paradise Bangkok Molam International Band mogę się skusić na to drugie. Rok temu wybrałam się w ciemno na Group Doueh, dwa lata temu – na Konono No. 1. Było bardzo fajnie, te egzotyczne momenty dopełniły moje doświadczenie festiwalowe. Takim dopełnieniem zwykle okazują się też lajtowe, piosenkowe koncerty "do piwa" (tak, wiem, że ustawa tego nie przewiduje): w tym roku pomaszeruję na Japandroids lub Mikala Cronina. Wcześniej była też mowa o "debiutantach z Goat" – istotnie warto się na nich skierować, w ich przypadku opis na stronie OFFa wydaje mi się naprawdę adekwatny do brzmienia (co się tyczy krautrocka, umiejscowiłabym ich w okolicach "Phallus Dei".

Miłosz Cirocki: Dobrze widzieć w line–upie mało znane, a piekielnie dobre rzeczy, na przykład Dope Body, których około–HEALTHowy wpierdol wielu może uznać za objawienie festiwalu. Dobrze widzieć też My Bloody Valentine i Deerhuntera, którzy nawet, jeżeli zawiodą, muszą się w końcu pojawić w Polsce (choć za tę cenę dałoby się sprowadzić Swans siedem i pół raza). Stephen O’Malley jest kuratorem jednego dnia na scenie eksperymentalnej, co powinno być decyzją oczywistą. Na tym samym festiwalu są Mykki Blanco, Mark Fell, Japandroids i Zeni Geva. Tak powinno być. I jeszcze muszę przyznać, że mam straszny sentyment do Doliny Trzech Stawów.

Jędrzej Szymanowski: Jestem! Muszę przyznać, że takich absolutnych must–have’ów mam w tym roku niewiele i raczej pokrywają się ze wspomnianymi już, jak sądzę dosyć powszechnymi zajawkami. Jakość tych głównych punktów jest jednak niezaprzeczalna, zaś chwalona już wyżej różnorodność line–upu uwidocznia się już na tej krótkiej liście, co faktycznie musi o czymś świadczyć. Bo oto mam na OFFie zwieńczenie nastoletnich podjarek (MBV, GY!BE), jedne z ulubionych polskich płyt w całości (Zbig, Molesta), chyba ulubiony „gorący” zespół future–popowy (AlunaGeorge – dla wciąż trochę future, choćby dlatego że dalej odkładam posłuchanie LP na spokojniejszy moment) oraz autorów znakomitych płyt z naszej zeszłorocznej czołówki (Holter, Talabot, Shackleton też był blisko). Właśnie, ja też po Julii Holter obiecuję sobie wiele. Świetnie mi się poznawało jej twórczość. Mimo że dyskografia niewielka, był to długi proces, ale jakże satysfakcjonujący. Nawet nie zauważyłem, kiedy z mgiełki „Ekstasis” po wielu miesiącach niepozornych powrotów, zaczął się u mnie powoli układać jakiś niesamowicie nośny art–popowy konkret. Chętnie zobaczę, jak te niewymuszone melodyjki formować się będą na żywo. Nikt nie wspomniał chyba o The Pop Group – emeryckich puzzli z klasyką post–punku ciąg dalszy. Ja się wybieram, taka nerwówka może być dobrym kontrastem do niemniej legendarnego wysmakowanego Zbiga chwilę wcześniej. Koncert Gang of Four wspominam jak najlepiej, zaś The Fall było co najmniej kuriozalne, a zatem bez wątpienia warte zobaczenia.

Na reszcie zależy mi mniej, nie tyle z powodu „nieprzygotowania”, co ze względu na pewną „transparentność” gros wykonawców w moich odsłuchu. Wobec tego w wielu chwilach również jestem gotów rzucać monetą, albo raczej: planować koncerty z dbałością o własną równowagę psychiczną. To akurat – jak zauważyła Ania – program umożliwia realizować elegancko, ze względu na „brak pokryć” na płaszczyźnie jednej estetyki, a więc zdolność swobodnego balansowania między – by uprościć sprawę – spoconym wygarem a delikatesową gejozą. Przede wszystkim liczę więc na koncertowe zaskoczenia, być może nawet natury emocjonalnej, bo samo „zawodowstwo” (którego bez wątpienia będzie na festiwalu dużo) do końca mnie nie rusza. Czuję, że nieznane mi do niedawna Goat może na żywo przyjemnie eksplodować.

A propos konfliktów: gdyby nie Zbig, specjalny show Nite Jewel na pewno byłby u mnie koniecznością (tu też mamy pewność, że wyjściowy repertuar jest co najmniej równie dobry jak propozycja Sceny mBank). Z podobnego względu żal mi bardzo ponoć intensywnych koncertowo Fucked Up, z którymi jednak wygrywa niemniej wojownicza Molesta. Wciąż nie mogę zdecydować się czy wybrać Deerhuntera czy Fire!. Jakkolwiek z grupą Coxa całkiem po drodze nie było mi nigdy, kusi mnie cicha obietnica właśnie obcowania z charyzmą i zwyczajnie w świecie – oglądania gwiazdorskiego show. Czy nie po to w pierwszej kolejności jeździmy na te festiwale? Obecność na koncercie Fire! wydaje się zaś po trosze naszym portalowym obowiązkiem, biorąc pod uwagę to, na jakiego milusińskiego wyrósł u nas ostatnimi czasy Gustafsson (i koledzy). Nie ukrywam, że chętnie wybrałbym się na Smashing Pumpkins powspominać szczenięce lata, ale chyba nie bez swoistego pierwiastka perwersji (w takich przypadkach kategoria guilty pleasure znowu budzi się do życia). Wybiorę jednak dużo bardziej dziś ekscytujące AlunaGeorge, mimo że ich piosenek znam dużo mniej, hehe.

Krzysztof Krześnicki: A propos nieszczęsnych konfliktów, bliższy będę zrzędzeniu niż chwaleniu. Prawie cały pierwszy dzień mogę decydować na jaki koncert się wybrać za sprawą rzutu monetą. Co akurat dobrze świadczy o offowym line–upie i jego zróżnicowaniu, ale jak to zwykle bywa, tworzą się nierozstrzygalne dylematy. Oprócz tych ww., najbardziej boli zestawienie Haxan Cloak z Shackletonem, w takich chwilach przydałby się dar bilokacji. Najprawdopodobniej wybór padnie jednak na Anglika o basowych korzeniach, bo czy jest scenie muzyki elektronicznej postać, która gra lepiej na żywo od Shackletona (Flying Lotusa nie uznaję za elektronika na potrzeby tej dyskusji)? Berło i korona przypadają więc w zaszczycie temu niepozornemu Anglikowi, o aparycji urzędnika średniego szczebla. I niech nie zwiedzie jego ostatnie wydawnictwo „Music for the Quiet Hour/The Drawbar Organ EPs”, służy ono tylko Shackowi za szkielet, na podstawie którego rozkręca plemienną i transową gibanę. Przewiduję taneczny (i nie tylk) highlight festu, który powinien zadowolić jednocześnie fanów srogiej wiksy, jak i zwolenników dźwiękowych eksperymentów. Natomiast miłośnicy spokojniejszych, acz niepokojących brzmień ambientalnych, powinni udać się na występ Haxan Cloak.

Ania Szudek: No jasna sprawa, nie kwestionuję różnorodności oferty z lat poprzednich, lecz zauważam, że dywersyfikacja line upu została wysunięta na jeszcze bliższy plan, jakby stała się priorytetem samym w sobie. Warto przypomnieć, że do składu Wodecki + M&M dołączą kwartet smyczkowy i organista. Jeśli to jedna strona medalu, to jego rewers stanowi występ solisty – choćby wspomnianego Piotra Kurka.

Sebastian Niemczyk: Z roku na rok, dochodzę do wniosku, że OFFowi przydałaby się większa koncentracja. To znaczy, koncerty dla mnie mogłyby zaczynać się od 18–19. Zaostrzyłaby się selekcja, nie byłoby kuriozalnych sytuacji ("nocna" muzyka o piętnastej), nie mówiąc o równowadze dla organizmu (dzień festiwalowy trwa...13 godzin). A zaoszczędzony czas można spokojnie można by przeznaczyć na socjalizację na scenie Grolsza.

Screenagers.pl (1 sierpnia 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: kkkkkk
[7 sierpnia 2013]
przede wszystkim to nagrania z yt brzmią jak mbv w zatyczkach
Gość: pumpkin
[7 sierpnia 2013]
@lebek7 - otóż to. Nagrania koncertowe, które można znaleźć na YT przeczą tezie, że wokale miały tak brzmieć. Jak zerkam na opinie po festiwalu to odnoszę wrażenie, że spora część koncertów oceniana jest przez pryzmat tego jak wypada mówić o danym artyście, niż przez to jak zagrał. Jakby nagle większość osób nie miała własnego zdania. Goat faktycznie dobrze brzmiał. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że z większością koncertów na scenie mBanku był problem. Takie Tres B widziałem czwarty raz i tutaj brzmieli(szczególnie Misia) zdecydowanie najgorzej. To daje do myślenia.

@dżordż majkel - możesz rozwinąć swoją tezę?

Żeby nie było, że tylko pesymizm: festiwal był naprawdę udany i wiele koncertów było świetnych, ale niekoniecznie były to te najbardziej oczekiwane. Dla mnie Piotr Kurek i UL/KR wypadli lepiej niż większość zagranicznych gwiazd.
Gość: lebek7
[6 sierpnia 2013]
nie kupuję wersji, że te wokale na MBV miały tak brzmieć, a w zasadzie nie brzmieć, koncert MBV skończył się dla mnie po 45 minutach, wszystko zlewało się w jedną całość i było dla mnie niesłuchalne. nie wierzę, że Shields, który potrafi/potrafił cyzelować każdy dźwięk podczas nagrywana pozwoliłby na taką dźwiękową partyzantkę. wydaję mi się, że problem leży w kwestii nagłośnienia sceny głównej, bo już Deerhunter mi się do końca nie podobał jeśli chodzi o nagłośnienie. w "Desire Lines" i "Nothing Ever Happened" brzmienie zlewało się w jedną całość, podczas gdy siła tych kawałków tkwi w kapitalnym współbrzmieniu gitar, zdecydowanie brakowało tam przestrzeni. dla porównania Goat na leśnej brzmiał bardzo dobrze (ja wiem, że scena i przestrzeń mniejsza, no ale come on) więc jednak się da jak się chcę. pozostał spory niedosyt, bo chyba wiele osób liczyło, że dozna na MBV.
Gość: dżordż majkel
[6 sierpnia 2013]
MBV sa tym dla nowego srodowiska niezlowych dwudzistoproloatków czym the stone roses dla pryków z NME. czyli dobra beka. Ludzie wezcie sie ogarnijcie i otówrzcie oczy... ilez mozna leciec na oklepanych patentach. billy corgan zawsze na propsie.
Gość: mw
[6 sierpnia 2013]
nie wiem jak fire! bo deerhunter tak solidnie rozkurwił, że grzechem było opuszczać. ale pewnie fire! też super było. co do mbv to wokal taki miał być. wszystko 100 razy głośniej niż na płycie, a poszczególne ścieżki 100 razy bardziej zlane
Gość: kaczorowska nzlg
[6 sierpnia 2013]
Bedzie!
Gość: Dino
[6 sierpnia 2013]
Będzie jakaś relacja?
Gość: pszemcio
[6 sierpnia 2013]
>Czasem udawało się niedociągnięcia naprawić w trakcie jak na Deerhunterze, gdzie na początku Bradford brzmiał słabo. Czasem był z tym spory problem.

tak, i był moment, że pomyślałem : "to będzie największe rozczarowanie offa 2013", ale w trakcie koncertu wyszli na prostą, a końcówka była wręcz nieziemska
Gość: jaa
[6 sierpnia 2013]
@pumpkin
naprawdę żałuj, że zamiast fire! wybrałeś(/łaś) łowcę jeleni.
jak dla mnie fire! to koncert festiwalu.
Gość: musimy porozmawiać o kevinie
[6 sierpnia 2013]
nie byłem w katowicach, ale efekt stuprocentowo zamierzony, to chyba chodziło o to żeby podświadomie samemu "dodać" wokale. w pewnych momentach koncertu sam nie wiedziałem czy słyszę głosy czy imaginuję, bo usta im się tam jednak ruszały. to akurat fajna sprawa.
Gość: pumpkin
[6 sierpnia 2013]
Zresztą jeśli można się o coś czepiać na festiwalu(wielu powie, że o ceny) to właśnie o akustyczną stronę imprezy. Czasem udawało się niedociągnięcia naprawić w trakcie jak na Deerhunterze, gdzie na początku Bradford brzmiał słabo. Czasem był z tym spory problem.
Gość: pumpkin
[6 sierpnia 2013]
Tyle, że na płycie są kolejną warstwą, a na koncercie ich nie praktycznie nie było. Shieldsa było dokładnie zero(poza kilkoma gadkami między utworami) niezależnie od miejsca i sposobu słuchania. Sorry, ale takie "Soon" wykastrowane z tego elementu dużo traciło.
Gość: stef
[6 sierpnia 2013]
ale zaraz, zaraz. Czy przypadkiem ledwo słyszalne wokale, nie są przypadkiem efektem ZAMIERZONYM przez Shieldsa, a nie niedociągnięciem akustyków?
Gość: pumpkin
[5 sierpnia 2013]
Tylko jak w kontekście nie dania rady przez SP(vide fb) ocenić MVB, które właściwie pozbawione było wokali co IMO mocno irytowało. Corgan wyglądał jak ktoś kto chce umrzeć i rozumiem wszelkie zarzuty, ale Shields nie wyglądał wcale lepiej...
Gość: comarch
[5 sierpnia 2013]
"festiwal rockowy" ?? wtf
Gość: babajaga
[4 sierpnia 2013]
SP nie dał ciała,było na 4,ZW to retro takie opole stare czyli zajebiste ale to festiwal rockowy,wymiot dał np.guardian alien o którym nikt nie napisał.te typowanki przypominają przedmeczowe,a i tak jest inaczej a czasami zupełnie różnie w trakcie,line-up to nie wszystko-patrz frekwencja.aluna pewnie niezła była chać nie widziałem tylko fragment na interii.
Gość: brt
[3 sierpnia 2013]
Koncert SP był bardzo dobry, jedyne czego zabrakło to bisów. Wodecki, mimo sympatycznych momentów to już niestety klimat dość retro i występy z Mitchami to wielki ukłon w jego stronę, który na dłuższą metę nie ma chyba racji bytu
(no, ale jarajmy się bo tak wypada). W każdym razie był to ciekawy przerywnik na dużej scenie.
Nowy skład SP technicznie przewyższa oryginalny, a Corgan to i tak 97% tego zespołu, reszta po prostu gra jak lider wymaga (ale przecież to i tak odcinanie emeryckich kuponów z 90'sów).
A "Oceania" live wypada co prawda tylko dobrze, mimo braku znaczących singli to ich najlepsza płyta od czasu "Adore", czyli od 15 lat, a takie kawałki jak Pale Horse czy Panopticon powinny na stałe wejść do ich repertuaru live.
No ale skoro redakcja twierdzi, że jest inaczej to przecież tak musi być, stara gwardia z MBV o GUBL są cool, ale SP już nie są trendy, więc ma się wam nie podobać...
Gość: LLams
[3 sierpnia 2013]
Redakcja z góry miała rację. Corgan dał ciała, delikatnie mówiąc.
Gość: pumpkin
[2 sierpnia 2013]
Wychodzi, że "emeryt" Wodecki może dać radę, a "emeryt" Corgan już nie...
Gość: Pszemcio
[1 sierpnia 2013]
Oczywiście smashing będzie"emerycki" i oczywiście będzie "rozczarowaniem"- redakcja z góry wie takie rzeczy.
Gość: wojtek
[1 sierpnia 2013]
Chciałbym zapytać się redaktorów Screenagers czy wiedzą może czy koncert Zbigniewa Wodeckiego i Mitch & Mitch będzie w jakiś sposób nagrywany (nie chodzi mi o nagrywanie telefonem komórkowym ;-) ), bo niestety nie będzie mnie tego dnia w Katowicach a bardzo chętnie obejrzałbym i posłuchał (spokojnie) tego koncertu. Dzięki!
Gość: MM
[1 sierpnia 2013]
popieram! po co te 30-minutowe koncerty o 15...????? (jakkolwiek wykonawcy na poziomie, to dawanie im kilku chwil o takiej porze jest strasznie słabe...)

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także