Young Person's Guide To Thurston Moore

Wiele mówi się o tym, że Sonic Youth to zespół, który wszedł do mainstreamu nie rezygnując przy tym z eksperymentatorskich zapędów. Jest to po części prawda, a po części nieprawda. Nieprawda, bo wszyscy kochają Sonic Youth za piosenki i melodie, ewentualnie za wciągające jamowanie późniejszych płyt. W momencie wydawania „Goo” awangardowość, polegająca na naturalnym rozwinięciu i umelodyjnieniu no-wave'owych standardów grania rocka, była już w cieniu pięknie rozwijanych harmonii i energicznego riffowania. Włączenie hałasu do muzyki pop było sprytnym zabiegiem, ale nie jest tak, że byli pierwsi, a poza „Dirty” bestsellerem SY był album „Bad Moon Rising”. Natomiast prawda, bo do dziś gros projektów pobocznych Moore'a, Gordon i Ranaldo nieco szokuje przyzwyczajonych do rokenrola fanów. Nie dalej niż na poprzednim Offie Kim Gordon i Ikue Mori uraczyły publiczność eteryczną, dronującą improwizacją na gitarę i elektronikę, dźwiękowym odpowiednikiem „Dog Star Man” z odrobiną psychoanalizy rockowego lajfstajlu. Jak na poboczne projekty Sonic Youth była to rzecz mało hardkorowa, a i tak podzieliła zgromadzonych na obozy zachwyconych i zniesmaczonych.

Projekty Thurstona mogą budzić jeszcze bardziej skrajne reakcje, bowiem typ ma doprawdy pokaźny dorobek artystyczny. Pomińmy poezję (ma własny imprint, Ecstatic Peace Library) i zapędy kronikarskie (współpraca z Byronem Coleyem przy publikacjach i panelach, głównie o scenach punkowych albo free jazzie). Moore w niezliczonych wydawnictwach i występach skupia się na improwizacji gitarowej, free jazzie, harshnoise'ach, czasami remiksuje i wykonuje utwory kompozytorów eksperymentalnych. Oczywiście często wraca do piosenek, o czym świadczą jego najbardziej popularne płyty solowe wydawane w większych labelach. Poniżej subiektywna lista moich ulubionych, definujących Thurstona projektów i albumów.

Thurston Moore/Nels Cline - „Pillow Wand”

Idealne wprowadzenie do bogatego poza-rockowego katalogu Moore'a. Duet z Nelsem Clinem z Wilco w założeniu miał eksploatować najbardziej marzycielskie właściwości gitar elektrycznych: barwę i ciepłe brzmienie. Jest trochę ortodoksyjnie – nagranie i postprodukcja trwały kilka godzin, wydaje mi się, że delikatny reverb i przestery idą prosto ze wzmacniaczy. Mimo tego płyta nurza się w charakterystycznie najntisowym rozmyciu i rozmgleniu, gitary kapią, ksztykają i szumią, nie wpływając jednak nadmiernie często na tereny hałaśliwe. Bywa niespokojnie i wręcz opresyjnie („Tommy Hall Dragnet” to bardziej koszmar niż liczenie owiec), ale w pamięci pozostają głównie momenty tradycyjnie piękne, jak kruche „Burnt Klubgirl Lid Tone” i przede wszystkim nieco podniosła główna część „We Love Our Blood”. Ten fragment odznacza się tradycyjnie piosenkową progresją akordów, ale większość materiału dryfuje sobie arytmicznie w fazie REM. Czyli bardziej ambient niż dźwiękotwórstwo, choć tego drugiego też nie brakuje. Wspaniały krążek, który nigdy nie został należycie doceniony.

Moore i Cline nagrali jeszcze – tego samego dnia! – koncertowy album „In Store”, a potem spotkali się chociażby w trio z awangardową harfistką Zeeną Parkins – rzecz bardzo warta uwagi, przy okazji z bezsprzecznie COOL okładką. Z podobnych klimaciarskich improwizacji polecam dwie kolaboracje z Lorenem MazzaCane Connorsem, a także fenomenalne trio z Lee Ranaldo i turntablistą Christianem Marclayem pod uroczym tytułem „Fuck Shit Up”. Zupełnie odradzam ściąganie bootlegu z koncertu Thurstona i Keijiego Haino jeśli kogoś, jak mnie, ekscytuje połączenie tych nazwisk – panowie w ogóle siebie nie czują.

Mirror/Dash - „I Can't Be Bought”

Mirror/Dash to domowy projekt tak zwanej pierwszej pary indie rocka. To określenie wydaje się być zupełnie nie na miejscu, ponieważ muzyki rockowej jest w tym projekcie tyle, co kot napłakał, chyba że obecność gitary elektrycznej oznacza dla was „rocka”. Za to partnerstwo ma tu duże znaczenie. Moore i Gordon skupiają się na najbardziej charakterystycznych cechach swojej solowej improwizacji – Moore wyciąga niestandardowe, pojedyncze dźwięki z gitary i wzmacniacza, i dzieli narrację na konkretne części; dla Gordon bardzo ważna jest spójność tekstu i granych jakby od niechcenia pełnych akordów. Mariaż tej dwójki ma rezultaty w odrealnionej, erotycznej dronedelii z elementami noise'u. Para wydała niewiele płyt, z czego długogrający jest tylko zapis wciągającego występu w Stirling, wydany pod tytułem „I Can't Be Bought” i opatrzony grafiką Kim.

Po sieci hasają bootlegi Mirror/Dash, ale z ich jakością (zarówno artystyczną, jak i z bitrejtem) bywa różnie. Na pewno jednak warto sprawdzić uroczy singielek „Electric Pen”/„Gum” (strona A przypomina sonicyouthowe „Sweet Shine” i „Creme Brulee”) i splita z dziwacznym składem KIT (głównie dla KIT właśnie, bo strona Mirror/Dash jest nudna). Gordon tworzy ostatnio muzykę bardzo podobną do M/D – z Ikue Mori, a także jako Body/Head z Billem Nacem. Ten drugi projekt wydał już kilka przyjemnych rilisów, które polecam z ręką na sercu.

Thurston Moore - „Suicide Notes For Acoustic Guitar”

Nie przypominam sobie, żeby ktokolwiek z undergroundu noise'owego zarzucał Sonic Youth komercjalizację gatunku, ale na pewno spotkałem się z argumentem, że Moore i Ranaldo to szaraki jeśli chodzi o agresję i ostrość ich hałasu. Jego istotę najlepiej oddaje cytat, który znalazłem kiedyś na 4chanie: „less than entry-level noise; not even noise”. Anon na pewno nie ma pojęcia o tym, że Moore co roku wydaje co najmniej kilka singli, EP-ek czy nawet płyt w małych labelach. Niektóre nie są promowane (przysłowiowa jedna na dziesięć zyskuje notkę na oficjalnej stronie SY), wielu nie można posłuchać w internecie. Ich spora część to nielichy harsh noise, czasem bardziej wyrafinowany, czasem mniej. Moim faworytem z tych wydawnictw pozostaje „Suicide Notes For Acoustic Guitar”, EP-ka dość nowa, z 2010 roku. Thurston gra tu na amplifikowanym akustyku, przy czym rozkręca przester na jedenastkę i zmienia pogardzany przez nojzowców instrument w narzędzie sonicznego piekła. Ciekawe jest to, że zgiełk gitary elektrycznej i akustycznej da się spokojnie odróżnić – właściwości instrumentów zmuszają do akcentowania innych metod gry. Ale nie oszukujmy się, że jest to wyjątkowo ważne – „Suicide Notes”, podobnie jak większość harszów Moore'a, znacznie wyżej niż poszukiwania stawia frajdę głośności.

Thurston Moore - „Noise Virgin” (ze splitu Moore/Wether/Kylie Minoise/Tusco Terror)

Pamiętam moment, gdy przed koncertem Sonic Youth w Gdyni na scenę wjechał ogromny stojak na gitary. Oczy wyszły mi z orbit – nie ma przecież bardziej fetyszyzowanego w rockowym światku przedmiotu niż *elektryk*. Tym większe było moje zdziwienie, gdy z któregoś wywiadu wyciągnąłem informację, że rolę gitarowego geeka w Sonic Youth spełnia Ranaldo (chociaż tego można było się spodziewać), a Moore interesuje się... wzmacniaczami. Idealnie ilustruje to mój ulubiony jam Thurstona wydany na intrygującym splicie bez tytułu, na którym znajduje się choćby kultowy Kylie Minoise, ale i ultra-undergroundowe Wether i Tusco Terror. „Noise Virgin” to piętnastominutowa analiza brzmienia wzmacniacza przepuszczonego przez kilka rodzajów dystorcji. Rezultaty są takie, jakie powinny być: wzmacniacz ryczy, rzęzi i piszczy, przy wejściach nowych warstw szumu słuchacz zaciska zęby mówiąc „jauuu”, po seansie mamy wrażenie oczyszczenia. Warto wspomnieć pseudo-klamrę w postaci stałego, „różowego” sprzężenia, a całość nie wpada w jakże powszechną – także u Thurstona – pułapkę zmierzania donikąd.

Podobnych wydawnictw jest na pęczki, żeby wymienić tylko album „Sensitive/Lethal” i spokojniejsze, acz bardzo lo-fi „Free/Love”. Trzeba uważać, żeby nie kupić kota w worku. Album „Built For Lovin'”, kilka generycznych i ubogich w zmiany tracków nagranych chyba komórką, nie oferuje niczego poza fajną okładką. Polecam sprawdzać splity z powodów kilku – można odkryć kogoś intrygującego (ja na przykład odkryłem mistrza elektroakustycznego tornado, Johna Wiese'a), a po drugie na splitach są śmieszne tytuły, chociażby „Schwarze Polizei”.

Original Silence - „The First Original Silence”

Kolejną po szumach działką, w której bohater artykułu całkiem nieźle się zadomowił, jest free jazz. Tu rodzi się problem – o ile Moore jest pomysłowym gitarzystą i ciekawym improwizatorem, jego znajomi zazwyczaj kradną mu show. Było sobie nie dobierać takich nazwisk. Chyba najbardziej gwiazdorskim zespołem, w którym się pojawił, jest Original Silence, w którym grają (głęboki oddech) Mats Gustafsson, Paal Nilssen-Love, Massimo Pupillo, Terrie Ex i Jim O'Rourke. To reprezentatywny krążek dla free-jazzowego Thurstona, bowiem towarzyszą mu zarówno najlepsi muzycy sceny na świecie (Gustafsson i mój prywatny faworyt Nilssen-Love), jak i Terrie Ex w podobnej jak on sytuacji samouka zabierającego się za improwizację. Zazwyczaj T popada w dwie skrajności – gdy gra z przygotowanymi teoretycznie muzykami, analizuje małe dźwięki, rzadko przejmuje dowodzenie, jednak nie daje się zepchnąć do roli tła. Kiedy gra z bliższymi przyjaciółmi i mniej znanymi muzykami, wprowadza do jazzu więcej przeciągłych dronów i migotliwych ataków noise'u – tak naprawdę zachowuje się troszkę za bardzo jak nonszalancki rockman. Pierwsze Original Silence sytuuje się na przecięciu tych dwóch stylów. Skłamałbym jednak mówiąc, że słuchałem tego albumu dla Thurstona – to, co wyrabiają Gustafsson i Nilssen-Love, to mistrzostwo świata, a nie jest to nawet czołówka ich najdzikszych momentów.

Z ciekawszych płyt z Moorem-jazzmanem: duet z Gustafssonem „Play Some Fucking Stooges” jest równie fajny, jak jego tytuł. Trio z Tomem Surgalem i William Winantem, perkusistami, stawia Moore'a w bardzo korzystnym świetle (momenty, w których gra sam wzmacniacz, są porywające). Bardzo ciekawym eksperymentem przekraczającym granice muzyki jazzowej (?) jest album The Thirteen Ghosts with Thurston Moore and Derek Bailey, na którym dwa pokolenia wpadają w specyficzny dialog. Członkowie dość pojemnego kolektywu, w którego skład wchodzą np. Alex Ward i Jim Denley, rzadko grają w tym samym momencie. Niestety wiele jest też rzeczy średnich, chociażby wydane w tym roku trio Moore’a z Nacem i niekwestionowaną gwiazdą poszukującego jazzu, Joe McPheem – to rzecz, mówiąc z angielska, niezainspirowana.

Thurston Moore - „Demolished Thoughts”

Jeśli czytelnik uznał już w tym momencie, że Moore nie śpi, bo nagrywa same niesłuchalności, śpieszę donieść, że poza opisanymi dziwadłami są też bardzo ładne piosenki. Kiedy niezaabsorbowany chaosem, Moore słucha Robbiego Basho, Michaela Chapmana i oczywiście Johna Faheya. Ich wpływ jest wyczuwalny na mojej ulubionej z piosenkowych solówek Thurstona, „Demolished Thoughts”, jednak na jej pierwszym planie wciąż pozostają charakterystyczne dla Sonic Youth melodie i struktury piosenkowe. Dwunastostrunowej gitarze akustycznej wtórują nienachalne skrzypce i harfa. Jest dostojnie, ale raczej bez zbędnego patosu. To album znacznie bardziej przejmujący (i po prostu lepszy) niż ostatnie kilka lat działalności Sonic Youth. Zapewne dlatego, że za dziewięcioma piosenkami, jak wiemy dziś, stoi przykra historia rozpadu małżeństwa i nieszczęśliwej miłości.

Moore nagrał wcześniej dwie „duże” płyty z piosenkami. „Trees Outside The Academy” ma lepsze i gorsze momenty, ale drugi, „Psychic Hearts”, to jazda obowiązkowa. Powszechne przekonanie wśród fanów SY brzmi, iż nagrany w tym samym czasie „Experimental Jet Set” jest jedną z najsłabszych płyt zespołu, bo wszystkie lepsze numery poszły na płytę Thurstona. „Queen Bee And Her Pals”, „Ono Soul”, „Patti Smith Math Scratch”, „Elegy For All The Dead Rock Stars", „Feathers” i zwłaszcza utwór tytułowy to absolutne szczyty thurstonowego songwritingu. Nie tylko dla koneserów, jak mówią. Innym klasykiem, o którym muszę wspomnieć, jest chory cover „Here Today” Beach Boysów, który znalazł się na nieźle porytym albumie „Smiling Pets”, poświęconym wspomnianemu zespołowi. Poza T są tam między innymi Melt-Banana i Jim O'Rourke.

Pan Mirror po rozpadzie Sonic Youth ani myśli zwalniać. I nie mówimy tu o koncertach z mocno średnim, rockowym Chelsea Light Moving. Moore to dziś przede wszystkim improwizator. W 2013 zdążył zagrać już kilka krótkich tras, kilka specjalnych koncertów w londyńskim Cafe OTO i dookoła Europy. Zazwyczaj są to duety gitarowe lub gitarowo-perkusyjne, chociażby z Johnem Moloneyem (perkusistą Sunburned Hand Of The Man i członkiem CLM) i z Michaelem Chapmanem (niedocenionym mistrzem angielskiego folku. Moore zapoznał go z hałasem). 7 sierpnia na poznańskim festiwalu Transatlantyk wystąpi w duecie z Yoko Ono. Mam nadzieję, że to początek tradycji zapraszania członków SY na koncerty eksperymentalne do Polski. W końcu Kim ma Body/Head, a Lee, poza miernym projektem piosenkowym, ma na koncie wiele koncertów, podczas których kombinuje na potęgę (wieszanie gitary na linie zwisającej z sufitu, takie historie).

Tymczasem dorobek Thurstona powoli wchodzi w rejony okołomerzbowowe, jeśli myśleć o rozmiarze dyskografii. Pominąłem działalność w kolektywach (To Live And Shave In LA to temat na oddzielny tekst) czy efemeryczne projektu typu blackmetalowe Twilight (według Discogs to ósmy zespół o tej nazwie). Nie będę oszukiwał: kilku płyt, których chciałem posłuchać, nie ma nawet w internecie, natomiast ogromna część jest już niedostępna poza aukcjami dla ludzi, którzy mają zbyt wiele hajsu. Jeszcze inną sprawą jest ilość projektów, które zagrały jeden koncert i nie zostały nigdy wydane. Co chcę przekazać – dorobek artystyczny Moore’a to sprawa ciężka do ogarnięcia, więc potraktujcie powyższy przewodnik jako ewentualny wstęp do własnych poszukiwań.

Miłosz Cirocki (24 lipca 2013)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: policja
[28 lipca 2013]
screenagers promuje piractwo
Gość: tele morele
[26 lipca 2013]
www.slsknet.org < jedyny potrzebny link jeśli chodzi o muzykę w sieci
Gość: mk
[25 lipca 2013]
a gdzie linki

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także