OOP #7: luty-marzec 2011

Kontakt: rekomendacje@gmail.com

Wiele z polecanych płyt i kaset można usłyszeć w audycji Tableau! w radiu.sitka. Nowe odcinki w każdy wtorek o 21:00. Odsłuch ostatnich kilku odcinków na stronie podkastu: tableau.podomatic.com

Zdjęcie OOP #7: luty-marzec 2011 1

Merchandise – (Strange Songs) In The Dark LP (Katorga Works / Drugged Conscience)

Świetny album zupełnie przeciętnego zespołu, obaj tworzący go artyści (wcześniej grali tzw. „mysterious guy hardcore” w Cult Ritual) robią praktycznie wszystko, by rozminąć się z moimi zainteresowaniami. Grają (podobnie jak polecani wcześniej Native Cats) zimną falę, lecz z ukłonami w stronę New Order. Ich image sceniczny obejmuje noszenie okularów w zamkniętych i dobrze oświetlonych pomieszczeniach. Nie dość, że tytułują album „In The Dark”, to jeszcze doczepiają do tego przepotężnie brzmiący nawias „Strange Songs”. Nawet nieostre i źle wykadrowane zdjęcie na okładce jest irytujące. Zbawienna wobec powyższego wydaje się więc tendencja zespołu do upłynniania wszystkich dźwięków w kilku warstwach przesteru. To znów każe mi zastanowić się, czy sposobem na przełamanie mojego wstrętu wobec albumów goth-popowych nie byłoby przepuszczenie takowych przez kostkę DS-1. Jest to podejście prymitywne, ale nadal sądzę, że tylko wybitne jednostki rozumieją doniosłość istnienia zespołów takich jak Gravitar lub Shit & Shine.

Wracając do Merchandise – nie ma żadnego sensu dokładna analiza ich twórczości. Muzyka na „Strange Songs” jest tylko tym, co udaje i (jakkolwiek udane) owo udawanie wystarczy na siedem kawałków zagranych w pół godziny. Ich najnowszy singiel jest przepotwornie zły w wielu aspektach i na wielu poziomach, więc zalecam poprzestanie na polecanym LP. W najlepszym wypadku będziecie mile zawiedzeni. Kolorowa wkładka z tekstami. Czarny winyl. Katorga Works wyprzedali swój nakład, ale kopie można dopaść z Drugged Conscience lub Gilgongo. (Marek Sawicki)

nakład: 1000

album dostępny do ściągnięcia za darmo

teledysk

przepotworny singiel

Katorga Works

Drugged Conscience

Zdjęcie OOP #7: luty-marzec 2011 2

Prize Pets – New Weirdos 7'' (Sex Is Disgusting)

Ci klienci brzmią jak brytyjska wersja Karate Party. Dla niekumatych – Karate Party to pierwszy zespół Chrisa Woodhouse’a. Dla jeszcze bardziej niekumatych – ten facet założył później Mayyors. A ci znowu byli najlepszym zespołem, którego nigdy nie słyszałeś. Tak czy owak na „New Weirdos” Prize Pets nie tłuką aż takich decybeli jak Woodhouse (nie mają też sławetnego efektu zwanego „curly pedal”), ale podobnie jak jego zespoły podchodzą do post-punku od głośniejszej strony. Mają też wokalistę, którego deklamacji (deklaracji?) ni w ząb nie da się zrozumieć i tłoczą siedmiocalówki w minimalnych nakładach. Jednocześnie ręczy za nich praktycznie każdy Brytyjczyk na forum Termbo, więc coś musi być na rzeczy. Strona B prezentuje lżejszy spazz. Z dwójki na odwrocie lepiej wypada „Poncho”. „Chocolate Adverts” sprawia wrażenie niedokończonego. Plus, zespół pochodzi z Nottingham, a The Forests są nadal w drugiej lidze. Choć trudno się dziwić, nie ma obecnie w Premiership żadnego klubu z Sheffield, ani QPR, ani Crystal Palace. Co za czasy… (Marek Sawicki)

nakład: 250

występ

strona Sex Is Disgusting

Zdjęcie OOP #7: luty-marzec 2011 3

Estrogen Highs – Cycles 12''+CD EP (Safety Meeting)

Uzupełnienie genialnego „Friends & Relatives” (rekomendacja w poprzednim OOP). „I Remember Everything” dogania najlepsze momenty ze wspomnianego LP. Choć właściwie trudno się dziwić, skoro są to nagrania z końcówki ich całorocznej „sesji”. Zdecydowanie więcej ludzi powinno osłuchać się ze sceną nowozelandzką. Polecałbym tę EP-kę jeszcze bardziej, gdyby nie była droższa niż album długogrający wydany dwa miesiące wcześniej. Do winyla dołączana jest płyta CD, z niewiadomych powodów bez żadnej koperty. Czyżby tłocznia pożarła cały budżet? (Marek Sawicki)

nakład: 300, ręcznie numerowane kopie

Safety Meeting

Zdjęcie OOP #7: luty-marzec 2011 4

Chris Schlarb – NightSky OST (własnym sumptem)

Soundtrack do znakomitej niezależnej gry komputerowej autorstwa Szweda nazwiskiem Nicklas Nygren. Gra traktuje o ciemnej kulce, której zadaniem jest przebyć drogę z lewej części ekranu na część prawą. Oczywiście Nygren, jak większość twórców z ojczyzny Roya Anderssona, musi całą rzecz pokomplikować i zamiast prostej gry na jeden wieczór dostajemy półeksperymentalne dzieło nominowane do jednej z nagród na festiwalu gier niezależnych IGF, opatrzone frapującym ambientowym soundtrackiem nagranym na jazzowym instrumentarium. Efekt końcowy przypomina klimat ścieżki dźwiękowej Tomasa Dvoraka do znakomitego Machinarium lub Jarboe do ultradziwacznego The Path. Całość jest dostępna do ściągnięcia w dowolnym formacie, po wpłacie minimum pięciu dolarów. Sprzedażą soundtracku zajmuje się też pośrednio Asthmatic Kitty. (Marek Sawicki)

nakład: niebotycznie nieskończony

bandcamp artysty

Zdjęcie OOP #7: luty-marzec 2011 5

Cubs – Whispering Woods CD (Rusted Rail)

Projekt poboczny ludzi związanych m.in. z United Bible Studies, Agitated Radio Pilot i Plinth. Innymi słowy: efekt współpracy dużej części irlandzkiej sceny kwasowo-folkowej. W porównaniu do artyzmu wyżej wymienionych (i wbrew informacjom z labelu), album Cubs to lżejsza gatunkowo, post-rockowa wręcz wersja ambientu w deseń Do Make Say Think z okresu „& Yet & Yet”. Krótkie (i kilka dłuższych) improwizacji na akustyki. Całość była lepiona z improwizowanych nagrań zsyłanych z najróżniejszych stron świata (wkładka wymienia muzyków nagrywających w Anglii, Irlandii Płn. i Afryce). Wśród sampli znajduje się wycie wilków i nagranie wypowiedzi Buzza Aldrina na temat pozaziemskich form życia. Co zabawne, płyta jest podzielona na strony A i B, choć wydano ją wyłącznie na nośniku cyfrowym. Album w ręcznie klejonej kopercie. Perfekcyjnie lokuje się między Beggin’ Your Pardon Miss Joan i Padang Food Tigers. Przy okazji, dużo bym dał, by motyw z „Neachtain’s Snug” trwał dłużej niż 25 sekund. (Marek Sawicki)

nakład: 500

kawałek z albumu

Rusted Rail

Zdjęcie OOP #7: luty-marzec 2011 6

Pedro Magina – Nineteen Hundred And Eighty Five (Not Not Fun)

Oj, Pedro, ty epigonie. Mydlane cymbałki i świetliste flety imitujące kolumny słońca, podtrzymujące taflę wody, wziąłeś z soundtracku Erika Sery do „Wielkiego Błękitu”, dramatyczne spiętrzenia syntezatorów wykradłeś Vangelisowi z „Blade Runnera”, przeszmuglowałeś trochę z muzycznego tła filmów Rodrigueza, a to wszystko tylko po to, żeby zmalować co? Jakąś wizję przyszłości owładniętej śródziemnomorską melancholią? Jakąś Atlantydę, wciąż zamieszkaną przez technokratów, niedobitków rozkładu Kryptona? Czy było warto? Pewnie, bo ile można siedzieć przy Rangers. Mimo pewnej oczywistości stojącej za tą decyzją, czas zamienić teksańskie przedmieścia na krainy podmorskie, zaczerpnąć śmiało z Verne’a (dziewiczy lot Robura) i Wellsa („Atak z głębin” jak żywy), po junacku przesiąść się z socjologii wspomnień do batyskafu lub amfibii. (Filip Szałasek)

nakład: 150 kaset

Zdjęcie OOP #7: luty-marzec 2011 7

Mohave Triangles – Haze For Daze (Digitalis Limited)

Kategoria: prosta przyjemność. Namecheck: Ducktails, Highwolf, GNOD, Salaryman, Millionyoung. Głosowanie: TAK, bo to nie taki znów chillwave, tylko prognoza na temat wyczekiwanego sofomoru Universal Studios Florida. Skład: charakterystyczne kwaskowate tropikalia, zadyszane bity, wydrążone bębny, śliskie gitarki, jakby bolero w slow motion, drony. Gwóźdź programu: huśtawka nastrojów – kolejne niezatytułowane jointy przepływają w siebie na zasadzie sztucznych kontrastów (podręcznikowa sekwencja: prymitywne disco, brzmiące jak ogołocone Cut Copy, w krautową melancholię, a ta z kolei w dynamiczny transowy drone). Rekomendujemy wszystkie pozycje, o których tu piszemy, więc noty nie schodzą poniżej 6.0. „Haze” to właśnie taka mocno szóstkowa płyta, przyjemnostka dla fanów Ducktails. (Filip Szałasek)

nakład: 80 kaset

Zdjęcie OOP #7: luty-marzec 2011 8

Diva – The Glitter End (Diva Projections?)

Śliczna Diva Dompe, mimo odpowiednich koligacji (ex-Pocahaunted, BlackBlack), nie wydała swojej kasety w Not Not Fun. Szkoda, bo ta premiera mogłaby rozwiązać istotny problem, jaki mam z tym labelem: atrakcyjny program, tytuły, okładki, fajne laski, ale bardzo rzadko zdarza mi się sympatyzować z samą muzyką. A „Glitter End” to właśnie coś miłego, co zazwyczaj przydarza się przypadkiem, wcześniej padając ofiarą uprzedzeń i machania ręką. Najlepiej prezentują się piosenki – „Glow Worm” czy „Andromeda’s Lullaby” – ze śladami fascynacji zeuropeizowanym j-popem w stylu Shugo Tokumaru. W sąsiedztwie „ambitniejsze” eksperymenty z perkusjonaliami i syntezatorem. Niezobowiązujący avant-popik. (Filip Szałasek)

nakład: aż sił Divie starczy, kaseta na zamówienie tutaj

download (name your price)

Zdjęcie OOP #7: luty-marzec 2011 9

Plankton Wat – In Magical Light (Reverb Worship)

Jeden z dotychczasowych faworytów 2011. Płyta z gatunku tych, których nie kasuje się z ipoda, bo całkiem nagle może okazać się *potrzebna*. Największe wrażenie robią dwa ostatnie utwory, „Shasta Trinity” i „Klamath At Dusk”, wyposażone we wschodni, sumerycki wokal, być może inspirowany bajkowym „II Chant” z zeszłorocznego albumu Durutti Column. Początkowe partie albumu zwodzą post-folkową aparycją, osłaniając ów porywający „Drone tysiąca i jednej nocy”, ale nie pełnią przecież wyłącznie retardacyjnej funkcji: delikatnością przypominają trochę Plinth, trochę Juliannę Barwick (słuchana równolegle, okazała się dobrą sąsiadką), uzupełniają też pozostawiające niedosyt „Angels Of Darkness...” Earth. Wciąż powracające powtórzenia drobniutkich melodii i rytmów nazwałbym mikrorepetycjami. Mnożenie duplikatów na tak skromną skalę, jak ułomek jakiejś palcóweczki czy podciągnięcie struny, może się wydać łataniem kompozycyjnych prześwitów, ale tutaj jest raczej faktorem tajemnicy, czynnikiem, który wymusza ciągłe powroty i weryfikację doznań: halucynacja czy stan rzeczy. Przesłuchałem ponad 20 razy i nie mam zamiaru przestać. (Filip Szałasek)

nakład: 82 ręcznie numerowane CD-ry

Zdjęcie OOP #7: luty-marzec 2011 10

Julia Holter – Live Recordings (NNA Tapes)

Jednym z bardziej mylących albumów, z jakimi się zetknąłem, było „Walking Through Tokyo At The Turn Of The Century”. Personalia autorki (Sarah Peebles) brzmiały folkowo lub soft rockowo, rzecz opisana była jako jazz, spory procent wkładki stanowiły shoegaze’owe fotki nocnej metropolii. Płyta okazała się godzinnym field-recordingiem ze spacerów po Japonii.

Julia wspomaga w live actach Nite Jewel, okładka jej wydawnictwa emanuje nutką modern classical, tytuł sugeruje nagranie terenowe. Kaseta zawiera inspirowany (ale *faktycznie* inspirowany) Frankiem Sinatrą narkotyczny lo-fi pop, zanurzony w estetyce noir, podbitej, jak trencz tajemniczej nieznajomej w kłopotach, fragmentami głębokiej, aksamitnej dronedelii. Dla oszczędzających siły dobrym rozwiązaniem będzie przesłuchanie dwóch najbardziej reprezentacyjnych dla taśmy tracków: sąsiadujących ze sobą „Me Are More Than I Need” (niezdarna dynamika przypomina „Walking This Dumb” How To Dress Well, ale wokal jest rdzennie retro, w stylu Nico) oraz „Hello, Stranger” (sekwencja inicjujących akordów, granych na organach, niespodziewanie indukuje aurę italo, o tak zaniżonym bpm, tak kpiarskiej powadze i tak dziewczęco kapryśnej aranżacji, aby automatycznie nawiązało link między muzyką free a balladami r’n’b; puchate lo-fi natomiast uparcie podsuwa panamę Sinatry). Będę nieprzejednany: nie przejdziesz, nie istnieje moc zdolna odtrącić tę rozrywkę. (Filip Szałasek)

nakład: 50 kaset

Marek J. Sawicki, Filip Szałasek (15 marca 2011)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: 50kgwegla
[24 marca 2011]
thumbs up za "sofomor" u Szałaska, uwielbiam taką nomenklaturę na Fight!Suzan i Porcys
Gość: tele morele
[16 marca 2011]
zdążyłem z poprzedniego oop ogarnąć ledwie dwa albumy, a tu nowa edycja już mamo ratuj. muzyko za duzo cie

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także