OOP #4: wrzesień/październik 2010

Nadrabiamy zaległości z końca wakacji i jednocześnie witamy rekomendacje Filipa Szałaska. Rozbijają się samochody, w katastrofach ekologicznych giną zwierzęta, Jagiellonia prowadzi w Ekstraklasie, Neil Young wydaje noise’owy album, a The Spits nagrywają split z NOFX. Z okazji końcówki końca świata zapraszamy na rekomendacje płyt, które umkną uwadze większości ludzi interesujących się muzyką.

Kontakt: rekomendacje@gmail.com

Wiele z polecanych płyt i kaset można usłyszeć w audycji Tableau! w radiu.sitka. Nowe odcinki w każdy wtorek o 21:00. Odsłuch ostatnich kilku odcinków na stronie podkastu: tableau.podomatic.com

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 1

Clockcleaner – Auf Wiedersehen CD EP/12’’ EP (Load)

Clockcleaner nie istnieją od ponad dwóch lat. Pani basistka swój czas spędza obecnie na farmie. Krzykacz Sharkey wyjechał do Australii gdzie ożenił się, rozmnożył i nagrywa (nienajlepsze niestety) piosenki pod szyldem Puerto Rico Flowers. Richie prowadzi wytwórnię TestosterTunes i grywa w Watery Love.

Teraz muszę zaznaczyć, że każde słowo z mojej strony wypowiedziane/napisane na temat Clockcleaner będzie naznaczone moim wieloletnim uwielbieniem tego zespołu.

Zaraz, sekundę. Miałbym przepraszać za bycie fanem zespołu? Fuck that. Clockcleaner byli mocarni. „Vomiting Mirrors” to najlepszy pojedynczy przykład porządnego scum-punku jaki dotąd słyszałem. Żaden inny zespół punkowy w ostatniej dziesięciolatce nie miał tylu tak zabawnych historyjek z nim związanych. Ich płyty pełne historii o wymuszonych aborcjach i okładki singli okraszone ludzikami z fallusami w stanie erekcji niezmiennie przywracają wiarę w beznadziejność wszechświata, tak jak Flipper czynił w pierwszej połowie lat 80tych.

„Auf Wiedersehen” to fajne zakończenie kariery. Tak jak w przypadku debiutanckiego „The Hassler” – trudno określić, czy jest to dłuższa EP-ka czy krótszy LP. Otrzymujemy tutaj cztery kawałki w deseń „Out Of The City” wieńczącego ostatni album. Tempa są powolne, reverbowe antysolówki zastąpiły tu nieokreślone jęki i gdzieniegdzie ksylofon (!).

Najmniej zmieniła się liryka. Dostajemy, co prawda, historię o martwych prostytutkach („Chinese Town”), ale humor Louisa C.K. i Johnnego Ryana zastępują tu najmniej wesołe klimaty Briana Bollanda. „Midnight Beach” kończy płytę i jest to chyba pierwsza możliwość, by zabłysnął perkusista Richie. Szkoda, że jednocześnie ostatnia.

Miliony fanów zespołu nadal czekają na split z Queerhunter. Tegoroczny „Halcyon Digest” może być zapowiedzią tego legendarnego, hekatombicznie limitowanego wydawnictwa. (ms)

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 2

Velcro Lewis Group – White Magick Summer LP (Spiral Staircase)

Dziwnie się słucha - pośród masy wreszczanych, skrzeczanych i charczanych nagrań - zespołu, którego wokalista naprawdę potrafi śpiewać. A zespół potrafi grać. Takie są zresztą wymagania klasycznego R'n'B, który na „White Magick Summer” wzięto na warsztat. Zespół liczył siedem osób, z czego każdy grał na conajmniej trzech instrumentach. Pomysł nagrania psych-r'n'b jest świetny, zwłaszcza, że część „psych” jest mocno stonowana i objawia się w dłuższych kawałkach. Posłuchajcie mocarnego galopu „Trouble Down Below” (na stronie zespołu, link poniżej) lub „Don’t Pity Me”.

Spiral Staircase to ludzie, którzy wydali w zeszłym roku efekt współpracy Michaela Yonkersa z Plastic Crimewave Sound. Steve Krakow (AKA Plastic Crimewave) zaprojektował zresztą okładkę opisywanego albumu. Czarny winyl, biała kartonowa koperta plus wkładka, z której można się dowiedzieć, że w ramach nagrywania płyty zarejestrowano dźwięki elektrycznej tarki do prania marki Zinc King. Świat jednak idzie naprzód. (ms)

nakład: 500 kopii

strona zespołu

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 3

The Men - Immaculada LP (własnym sumptem)

Ten album nie mógłby wyjść w żadnym innym formacie. Dawno nie słyszałem płyty, której obie strony różniły się od siebie tak bardzo. Strona A to feedback, wrzaski i dźganie błony usznej przerywane cichymi mantrami i wtrętami na akustykach. Dopiero zamykająca „Madonna; Star Of The Sea” zmniejsza napastliwość materiału. Strona B kontynuuje nastrój idąc bardziej w shoegaze. Natomiast środki wyrazu są te same po obu stronach – gęste kłęby fuzzu i trochę efektów na wokalach. Całość brzmi jak nowozelandzkie High Dependency Unit z późniejszego okresu ich tzw. kariery. Świetny, skromnymi środkami osiągający wyżyny, album. Aż dziw bierze, że ci trzej faceci są z ultranadętego NY.

Ręcznie klejona koperta plus miniplakat na papierze kredowym. Album (tak jak i cała dyskografia) jest dostępny do ściągnięcia za darmo ze strony zespołu. (ms)

nakład: nakład: 500 kopii (dwa tłoczenia: 300 i 200)

strona artysty

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 4

Sonny Smith – Thank You CD-R (własnym sumptem)

Płyta rozdawana gościom wystawy „100 Records Project”. Tutaj znajduje się artykuł dotyczący wystawy:

A tutaj krótki filmowy dokument.

W skrócie – Sonny Smith (grający najczęściej jako Sonny & The Sunsets) poprosił swoich znajomych grafików i artystów o przygotowanie okładek stu nieistniejących singli. Oczywiście, by skalę wariactwa zwiększyć, Smith nagrał kilkanaście z tych piosenek przyjmując, nazwijmy to, charakter wymyślonych artystów. Wiem o istnieniu conajmniej dwóch CD-Rów zbierających ten materiał, choć nie jestem w stanie znaleźć żadnych danych o tym, co się na nich znalazło. Trudno się nie uśmiechnąć czytając nazwy pseudowykonawców: SE Land Otter Champs, Versatile Kyle i Hank Champion wykonujący przejmującą melodeklamację na temat braku seksu pt. „From Dud To Stud, From Zero To Hero”. Plus, pojawia się także Zig Speck, który był bohaterem komiksu dołączanego do jednego z singli Sonny & The Sunsets. Trzymam kciuki za wydanie choć części tych kawałków na LP. (ms)

nakład: 100 (?) kopii

strona artysty

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 5

Bare Wires – Seeking Love LP/CD (Castle Face)

Milionowa płyta pana nazwiskiem Mathew Melton (zrobię wszystko, by nie odmieniać nazwisk za pomocą apostrofów) i jednocześnie drugi LP Bare Wires. Debiut miał w zasadzie wszystko – skład zespołu poszerzony o Alicję Trout, jak zwykle głośną produkcję Jaya Reatarda i kasetę VHS dołączaną do niektórych kopii – prócz dobrych piosenek. Był płaski i zupełnie nieciekawy. Natomiast teraz pani Trout, już poza zespołem, nagrywa single z piosenkami dla dzieci jako Alicja Pop, skład Bare Wires przekształcił się w sausage party, Reatard nie żyje i wbrew temu wszystkiemu otrzymujemy znakomitą dwudziestominutową power-popowy placek. Gdybym miał to umieszczać stylistycznie celowałbym w (lepiej nagrane) The Barbaras i mniej glamowe okolice dokonań Nobunny (który zresztą wydał niedawno nowy album). „Mniej” w tym przypadku nie znaczy „wcale”, popatrzcie na teledysk linkowany poniżej.

Trzy kawałki zawierają „love” w tytule, z czego jeden zastępuje to słowo rysunkowym serduszkiem. Są tam też kawałki pt. „Romantic Girl” lub „Peculiar Julia”. Zdjęcie na okładce płyty wygląda, jakby przepuszczono je przez różowy filtr. Nie bardzo mogę uwierzyć, że to polecam. (ms)

nakład: 500 kopii

strona artysty

teledysk

występ na żywo

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 6

Messages – After Before LP (De Stjil)

Projekt poboczny dwóch osób z Psychic Ills. Raga-drone o tempie ślimaka umierającego na stwardnienie rozsiane. Trzy kawałki nazwane od użytych instrumentów – pierwszy, „Shruti Box” zajmuje całą stronę winyla i jest najlepszy. Rozumiem, że bardzo łatwo odrzucić płytę o takim koncepcie jako fanaberię Jankesów odkrywających instrumentarium wschodu, ale coś jest tu na rzeczy. Kawałki są świetnie nagrane. W każdym razie, mamy tu płytę, która mogłaby spokojnie posłużyć za podkład końcówki remake’u „Herz Aus Glas” Herzoga. Mam na myśli te przefiltrowane, długie ujęcia wodospadów i lodowców.

Poza tym, cała historia z nagraniem przypomina mi dęty instrument, na którym grać usiłował mój znajomy próbując przygotować płuca do gry na dudach. Wydawał jęk kozy zarzynanej tępym nożem. Instrument, nie kolega. Zwracam też uwagę na tegoroczne wydawnictwa De Stjil – niedawno wyszło wznowienie proto-punk-noise’owego singla The Fuckin’ Flying A-Heads. Kolejna rzecz warta mini-rekomendacji. (ms)

nakład: 500 kopii

strona wytwórni

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 7

San Francisco Water Cooler - II LP (Sun Freeze)

Wytrawny ciężki psych (z akcentem na „psych”, a nie „ciężki”), w którym największe atonalności popełnia głos wokalisty. Facet śpiewa najgorzej jak potrafi (lub potrafi niewiele), co wraz z kilkoma efektami na mikrofonach daje wielce zabawny surrealistyczny efekt słuchania mash-upu nagrań kilku zespołów grających psych, lecz różniących się umiejętnościami. SFWC to projekt dwóch facetów grających wcześniej w Residual Echoes. Lider Echoes, Adam Payne, niedawno wydał swój pierwszy solowy album z kolekcją power-popowych piosenek, więc panowie wyraźnie próbują nadrobić wyrwę w rzeczywistości wywołaną brakiem wystarczających ilości chaotycznego, głośnego psychu. Tutaj występują jako trio, co wydatnie zwiększa siłę wyrazu. Płyta głównie dla smakoszy gatunku i tych, którzy zawiedli się ścieżką obraną przez Payne’a. (ms)

nakład: 500 kopii

strona artysty

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 8

Black Time - More Songs About Motorcycles And Death 12" EP (Wrench)

Prawdopodobnie ostatni materiał Black Time na najbliższe czasy. Lemmy Caution doczekał się dziecka, zespół nie koncertuje więc w tym roku dostajemy („my” rozumiem jako fani zespołu, bo któż do nich nie należy?) niecałe dziesięć minut na plastikowym placku. Jak zwykle w ich przypadku – rzecz jest kompletnie i zupełnie nieopisywalna. Najdzikszy, najgorzej nagrany brytyjski art-punk gdzieniegdzie przerywany odgłosami wysokopojemnościowego silnika motocyklowego. Całość zamyka cover „Harley Davidson” Serge Gainsbourga. Dwanaście minut i jest po wszystkim. I szkoda niesamowita, bo Black Time właśnie teraz złapali swój najlepszy dźwięk - płyta nagrana jest ultragłośno, podobnie jak ich split z Ty Segallem w zeszłym roku. Na perkusji zagrał niejaki Rocky Taylor, Mr. Stix był nieobecny... (ms)

nakład: 500 kopii

strona zespołu

teledysk

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 9

Black Mamba Beat & Wake Up Dead – split CS (Kind Turkey)

...ponieważ teraz gra w Black Mamba Beat. To ich trzecie nagranie wydane w tym roku. Zaraz po albumie na Jeetkune i kasetowym splicie z Al Quaeda. I jest świetne. Mamy tu nagrania (sądząc po brzmieniu) z dwóch sesji – piosenkowej i „post-punkowej”.

Wake Up Dead zaczynają swoją stronę od „Zombie Love”, brzmiącego zupełnie jak Spits. I jest to symboliczne wobec reszty ich piosenek. Nawet przy kawałkach opartych na casio bitach brzmią jak Spitsowy tribute band. I fajnie, jeśli kraść, to od najlepszych.

Cały ten split to praktycznie rodzinny projekt Black Time – gitarzysto-krzykacz Caution brał udział w nagrywaniu praktycznie całej kasety, pani basistka wystąpiła w jednym z utworów. Kserowana wkładka dołączana do kasety twierdzi, że nagrań dokonano w sypialniach różnorakich nacji, jakkolwiek by to brzmiało. To zdecydowanie najlepszy split jaki słyszałem w tym roku, właściwie nie ma żadnych słabszych momentów. Pół godziny post-punkowej glorii. (ms)

nakład: nakład: 300 kopii (pierwsze 100 ręcznie zdobione. Ręczne zdobienie kasety oznacza w tym przypadku spryskanie farbami w losowych kolorach)

strona wytwórni

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 10

Puffy Areolas - Rock N Roll Express 7" (Die Stasi)

Fucking A! Te trzy kawałki są jeszcze lepsze niż LP, który polecałem dwa miesiące temu. A już na pewno rozwalają singiel z Columbus Discount. Niesamowicie podoba mi się „japońska” produkcja tych kawałków – wszystko brzmi, jakby zespół stał po drugiej stronie dużego garażu. Plus fajna, dwuwarstwowa okładka z folii i kartonu. (ms)

nakład: tajny

strona zespołu

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 11

Fabio Orsi - Random Shades of Day 3CD (Priveged To Fail)

Fantastyczna rzecz. Trzypłytowe wydanie zbiorcze – pierwsze dwa CD to kolekcja wcześniejszych, trudnodostępnych nagrań Orsi. Płyta trzecia to nowy materiał. Fabio Orsi tworzy melancholijny drone w stylu Sparkling Wide Pressure, lecz z większym skupieniem na rytmiczności. Jego utwory raczej nie dezintegrują się tak bardzo i tak szybko jak nagrania Franka Baugh. Pływają sobie, za to, lewniwie od początku do końca. Słuchacz może w nich łowić losowe dźwięki

Pierwsze dwa CD zbierają: „Happy Here”, „South Of Me”, „Faded On The Blowing Of Winter” i „1000 Days Red”, plus kilka niepublikowanych wcześniej utworów. Z tych ostatnich polecam zwłaszcza niesamowity „Radio Passing”. Trzeci dysk to tytułowy nowy materiał, podzielony na cztery części. Niewesoły, ale pozbawiony egzaltacji minimalistyczny materiał, w sam raz na listopadowe składanki. (ms)

nakład: 500 kopii

strona artysty

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 12

Beggin’ Your Pardon Miss Joan - Edges CD (Blackest Rainbow)

Pierwszy, jedyny i ostatni profesjonalnie wytłoczony CD w ramach tego projektu. Cztery kawałki wydane wcześniej (w tym dwa z trzycalowej EP-ki „Avon”) i pięć nowych. Mamy tu do czynienia z brytolskim psych-folkiem, trochę jak Visitations połączone z wcześniejszą twórczością Bena Chasny’ego (AKA Six Organs of Admittance). To chyba najlepsze (pomijając fakt, że jedyne szeroko dostępne) wprowadzenie do tego projektu. Szkoda tylko, że na płycie nie znalazł się mój ulubiony „Hold Fast”. Ale hej, nie można mieć wszystkiego.

Na Blackest Rainbow dostępny jest jeszcze winyl Guanaco – solowy projekt gitarzysty Beggin Yr Pardon..., Lexa Panayi. „Edges” dedykowana jest jego żonie, Vanessie, która także bierze udział w nagraniach. (ms)

nakład: 500 kopii

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 13

In The Name Of Name CD-R (Radio Rodoz)

Ok, Polacy zabierają się za space-rawk. Zaczynają i kończą całkiem nieźle – od coveru „Brainstorm” Hawkwind. Trybut złożony pod odpowiednim ołtarzem. Tkanka środkowa to psych grany na modłę europejską – mam na myśli zespoły z wytwórnii Elektrohasch, choć z mniejszymi ilościami fuzzu. Plus wokale w stylu Gonga i gdzieniegdzie wiolonczela. Teksty o latynoskich rewolucjonistach i brutalnych eksperymentach na więźniach („ANTI-EPIDEMIC WATER UNIT SUPPLY UNIT 731”). Należy nadmienić, że płyta jest nagrana naprawdę dobrze – niby jest to inicjatywa DIY, ale wszystko słychać w szczegółach. Płyta w kopercie z szarego papieru. W środku strzępy kartek z tekstami po angielsku i polsku (bardzo zabawne tłumaczenia). I tak, muszę przyznać – „neokatechumenat” to świetnie brzmiące słowo. Teraz czekam na płytę nagraną na żywo w studio. Najlepsze freakouty powstają na koncertach. (ms)

nakład: 50 kopii

strona zespołu

strona wytwórni

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 14

The Heads – Time In Space vol. III CD-R (Rooster)

To są całkiem niezłe czasy na bycie fanem The Heads. Przed miesiącem ukazało się z długa wypatrywane (dwupłytowe) wznowienie „Relaxing With...”, „Live At Tilburg” został wydany na dwóch ciężkich winylach, w grudniu ma pojawić się remaster „Everybody Knows We Got Nowhere”. Wygląda na to, że wreszcie nie będzie trzeba wydać bajońskich sum, by mieć na półce ich dyskografię. Całkiem niezłe czasy.

A teraz dostajemy ostatni CD-R z serii „Time In Space”. Heads wydali cztery płyty („Vol. 2” był dwupłytowy) zbierające nagrania z różnych sesji. Ci faceci zresztą nagrywają każdą swoją próbę i nie jest to powodowane pychą, lecz jakością ich jamów.

Na „Vol. III” dostajemy dwa covery „You Took Me By Suprise” The Seeds i „For Madmen Only” May Blitz (bardzo niesłusznie zapomiane zespoły). Poza tymi Conajmniej trzy kawałki nagrano na sesjach radiowych. Wszystkie utwory są w prześmieszny sposób opisane na odwrocie okładki. I w ten sposób można dowiedzieć się, że „J Walking” brzmi jak indie-rock z lat ‘90 dlatego, że The Heads mieli wtedy jeszcze nadzieję na zyski ze swojej muzyki. A było to, proszę państwa, po ocenie 0/10 wystawionej ich debiutowo przez pismo VOX. Tryumf nadziei nad doświadczeniem. Chwalebnefrajerstwo. (ms)

nakład: 150 kopii

strona zespołu

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 15

Lawrence English – A Colour For Autumn (12k)

Cierpliwy ambient z Australii korzysta z klasycznych otwarć przypisywanych zwykle Eno, Buddowi i dziesiątce innych mistrzów, ale łatwo wyobrazić sobie Lawrence’a np. w Olde English Spelling Bee, gdyby ci otworzyli w swoim katalogu rozdział z medytacjami. Być może dlatego, że rezonujące dźwięki pianina, przypominające sztukę Fullertona-Whitmana, są w jego wykonaniu zachęcająco wyluzowane. Ludzki pierwiastek, zjednująca pogodność klejenia drone’ów, bliskie związki ze świetnym tegorocznym „Lapses” Pausal i w końcu także poręczna objętość materiału, sprawiają, że A Colour For Autumn jest jak przeglądanie katalogów mody: relaksujące, inspirujące, bardziej efektowne niż winda na lotnisku. Takich ambientów oczekuje nowoczesna kreatywna młodzież. (fs)

nakład: 600 kopii

strona wytwórni

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 16

D.A. – Odeon (Olde English Spelling Bee/Crime Lab)

Dwaj goście, utrzymujący się z nagrywania muzyczki do komór deprywacyjnych new age’owego SPA w Teksasie, spotykają się w jednej z anonimowych kafejek LA z przedstawicielami Olde English, aby przekazać im walizkę swoich kaset. To, co decydenci labelu zdecydowali się zgrać na winyle i w 350 kopiach przekazać dalej, uświadamia, że deprywacja sensoryczna ma również swoją mroczną stronę: była podobno jedną z metod torturowania stosowaną w bazach Guantanamo. W zabiegu tym chodzi o imitowanie prenatalnego stanu odczuwania poprzez czasowe „odłączenie” zmysłów. Odizolowanie od percepcji generuje odprężenie i przyjemne wizje, ale przedłużane aktywuje pleromenę – gadzi mózg, rdzeń podświadomości, z którego wytworami skażone kulturą ego sobie nie radzi, uciekając w to, co w zestawieniu i tak wydaje się mniejszym złem: halucynacje, koszmary i psychozę. Ciemną alternatywę easy-listeningu teksańskie duo zobrazowało czterema noise-ambientowymi kawałkami. Klaustrofobiczny charakter tych druzgocących jointów nie ma szans tak efektywnie ewokować przestrzeni jak impresje Stellar Om Source (niezłe zeszłoroczne albumy „Crusader” i „Ocean Woman”), nie jest też tak poetycki jak „Atomic Weekender” Caboladies, nie ma startu do Locrian w kreśleniu postapokaliptycznych wizji ani do „Facing The Nothing World” Sparkling Wide Pressure pod względem eksperymentatorskiego rozmachu. D.A. „tylko” interesująco dopełniają obraz kreślony przez wymienione tu, pokrewne im projekty. Kiedy w trzecim rozdziale tej epickiej opowieści, odnajdującej swoje literackie odpowiedniki w bibliotekach z vintage’owym sci-fi, pojawia się troskliwy kobiecy wokal, staje się pewnym, że jedyne szczęśliwe tu słówko to „poruszające”. (fs)

nakład: 350 winyli

strona projektu

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 17

Sensible Nectar – You Are All I Could Ever Ask For (Afternoons Modelling)

Spożywanie opium w wianuszku przystrojonych w czarny lotos lolit jeszcze nigdy nie było darmowe. Ciemny, zmysłowy ambient house Sensible Nectar jest gratis i stanowi remedium na niedotykalski charakter Luomo: nakłania do tarzania się w jedwabistych poduszkach wraz z bohaterką „Klejnotów” Baudelaira. To, że pod tysiącami warstw muślinu drzemie prawdopodobnie gitara, przydaje jeszcze całości charakteru. Pogrzebane w miksie strzępki wokali każą myśleć o momencie proto witch house’u, ale tak naprawdę zaprząta głowę głównie odnalezienie w miejskim, klubowym otoczeniu opanowanej jak kot, ubranej w zapach i szlachetne kamienie pięknej odaliski. (fs)

nakład: pierwotnie 10 kaset, każda z innym artworkiem, które złożone razem tworzą jeden obraz; później darmowy download

strona wytwórni

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 18

Head Of Wantastiquet – Unrock Series (unsound)

Płyta zawiera siąkanie i pochrząkiwania nagrywającego, przez co sam grający – Paul Labrecque (Sunburned Hand Of The Man/Trees Chants And Hollers/The Other Method) – wydaje się tym bardziej czysty i idealny. Srebrzysty potok improwizowanego gitarowego lamentu nawiązuje do gawotów Sandy Bull wygrywanych na banjo, miejscami też do korzennego folku obskurnych druidów z początków XX wieku, tłumnie zgromadzonych na składance „American Primitive” (Revenant Records). Dodatkowo, kiedy gitara Labrecqua dostaje się w pole oddziaływania loopstacji i zaczyna komasować się w duszne dudnienie Hot Guts, niemal natychmiast nastaje katharsis odsyłające do popisowych arabesek Sir Richarda Bishopa. Fascynujący pokaz obsługi gitary – nie tyle imponujący zdolnościami manualnymi muzyka, co raczej ogarniającą charyzmą faktu, że jeśli naprawdę, naprawdę go najdzie, człowiek może wyrazić wszystko nawet pojedycznym grzebieniem. (fs)

nakład: 120 kopii

strona wytwórni

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 19

Secret Colors – Dreamersss (Digitalis Limited)

Dziwi, że ta muzyka leci z normalnego nośnika, a nie mechanizmu umieszczonego wewnątrz ozdobnego szkaplerzyka. „Dreamersss” wpisuje się w nurt spełniania marzeń o muzycznych bibelotach: nieprzydatnych, kiczowatych, ale na swój sposób pięknych lub/bo dokumentujących niuanse epoki. Mało co nadaje się na takie muzyczne fifimuszki lepiej niż shoegaze z co chwila niknącym gdzieś tanim keyboardem i slo-mo bitami zanurzonymi w kompresji sugerującej identyfikację z chill-wavem albo projektami typu Lay Bac czy Dolphins Into the Future. Z tymże „Dreamers” podoba mi się bardziej niż dotychczasowe releasy wspomnianej dwójki. Bez żartów już: lo-fi twee-ambientowa wariacja na temat dream indie typu Memoryhouse widziana przez pryzmat fanowania A Sunny Day In Glasgow i chętkę intronowania haze disco na realne genre, jest naprawdę ok, mimo że cholernie dziewczyńska. Dodatkowo cieszy tocząca się rozbudowa talii pomysłów, które na zeszłorocznym „Infinite Wandering” (Bumtapes, 30 kaset) ograniczały się do manipulacji poziomem reverbu. Na dniach kolejna taśma – „Lunar”. Matt Lawson powoli przebija się do świadomości szerszej publiki (jego myspace ma już prawie 17 000 odsłon!). Oczekiwania rosną, a tym najbardziej naglącym jest przetransportowanie typa do Paryża, bo Seattle to naprawdę nie miejsce na te eleganckie miniaturki. (fs)

nakład: 80 kaset

strona zespołu

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 20

Evening Fires – Medicine Man

Kraut, jazz i psychfolk spojone w pastoralny wykład arkanów szamanizmu, alchemii i reiki. Trudno jednak wmówić sobie cokolwiek demonicznego słuchając tych przystępnych utworów, owszem – progresywnych, hipnotyzujących, repetytywnych, awangardowych, ale przede wszystkim słonecznych. Naturalna, „organiczna” psychodeliczność sprawia, że pomimo sporej dynamiki i zdecydowania, „Medicine Man” kołysze do transowego snu. Kilimanjaro Darkjazz Ensemble (szczególnie debiutancki self-titled) lub nawet Tuatara ze swojego szczytowego okresu („Trading With The Enemy”) wydają się początkowo punktem odniesienia, ale burzy to porównanie słabo uchwytny indiański posmak. Zdaje się, że rdzenni Amerykanie graliby takie właśnie kawałki, gdyby dać im do rąk te wszystkie wspaniałe rogi, basetle, sitary, basy i syntezatory. Gęsta, ocierająca się o symfoniczność, peyotlowa wizyta w świętym lesie. (fs)

nakład: brak informacji

podcast

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 21

Je Suis Le Petit Chevalier – Tropical Malady (I Had An Accident)

Lata temu zainteresowałem się podgatunkiem nazywanym podówczas braindance. Sprawa szybko rozpłynęła się w przesłuchiwaniu dyskografii Shalabi Effect, ale kaseta zatytułowana „Tropical Malady” przywraca dawną fascynację. Oficjalnie nagrywkę zainspirował film tajskiego reżysera Apichatponga Weerasethakula o tym samym tytule. Nieoficjalnie jednak podejrzewam, że Francuz o poczwarnym pseudonimie artystycznym wie o mnie więcej niż wszyscy sądzimy i postanowił nagrać taśmę poruszającą kwestię porzuconych dawno temu wątków. Przychylam się ku tej interpretacji z uwagi na paranoiczną bazę zgromadzonych przezeń utworów: głosy ludzi, pouczepiane jedne drugich w łańcuszki szkicowych melodii, unoszą się w wodnistej zupie tropikalnych drone’ów. Równikowe temperatury przypominają i gorączkowe sny wczesnego Dana Snaitha, i poprzedzony odgłosem fajerwerków duszny space ambient otwierający trylogię „Parts” Astrobotni, i dramatyczne relacje z przedzierania się przez odnogi Amazonki, jednej z nielicznych rzek wyposażonych we własny podgatunek delfina. Malaryczny zawrót głowy, szczęśliwie zbyt krótki, żeby przypomnieć sobie cokolwiek o braindansie. (fs)

nakład: 50 kaset

teledysk

strona wytwórni

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 22

Deep Magic – Levitation (Moondial)

Dwie dziewięciominutowe porcje poszarpanego lo-fi ambientu, dotychczas określanego przez fanów muzyką dziejącą się na wietrze lub muzyką dla obserwatorów. Levitation nie przeskakuje wydanego w zeszłym roku dla Not Not Fun „Solar Meditation”, ale rozwija zainteresowania Aleksa Greya o bardziej dynamiczne struktury. Kasetowy hiss wydaje się być rozpalony do białości, tak że ledwo widać niedbale rzucane na pulpit kreski kolejnych szkiców, a one same przypominają już raczej chiptune’owy noise niż to, co zazwyczaj kojarzy się z ambientem. Słyszałem kilka polskich myspace’ów próbujących sił w tego typu graniu. Dyskografia Deep Magic może być pomocnym poradnikiem, dodatkowo inspirującym: pomimo, że wszystko tu jest robione od początku do końca bez ruszania sprzed laptopa, udało się zawrzeć to, co wszyscy nagrywający domatorzy kochają najbardziej: pretensję bujnej wyobraźni do opierania się opowieściom tych, którzy byli i widzieli „naprawdę”. Swoje wiemy i rozczula nas to. (fs)

nakład: 100 kopii

strona artysty

Zdjęcie OOP #4: wrzesień/październik 2010 23

Polypus Sapiens - Sleeper In the Valley (full of nothing)

Rolnicze obszary południowej Rosji wydają się być najmniej gościnnym środowiskiem dla sypialnianej psychodelii. Tymczasem wykiełkował tam anonimowy outfit przypominający swoimi pościelowymi miniaturkami nie tylko szkice Sore Eros, ale też medytacje Vincenta Gallo, spirytualistyczny slow-core Maquiladory czy co bardziej ulotne fragmenty „Białych Wakacji”. Senne melodie pogrzebane w suchym, powściągliwym lo-fi folku rozbijają się o kilka ciekawych krzyżówek aranżacyjnych typu rytualny bęben + trójkąt. Poszerzona o akcenty dzikości i ruralizmu właściwa konwencji monotonia praktycznie się nie objawia, zapewniając tej króciutkiej kasecie pracę na ciągłym repeacie. (fs)

nakład: 75 kaset

strona artysty

Marek J. Sawicki, Filip Szałasek (21 października 2010)

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
iammacio
[22 października 2010]
Fabio znalazłem na spotify i właśnie zapuszczam by muzyką zneutralizować wypitą cole;] dzięki!
Gość: fight!suzan
[22 października 2010]
Jak nie masz za dużo czasu to myślę, że Markowy Fabio Orsi (od paru wieczorów wchłaniam z małymi skipami wszystkie 3cd przed zaśnięciem) i moje Secret Colors są dobrymi highlightami na początek. Jeśli chodzi o "Dreamersss" dodatkowa rekomendacja: kilka dni po wysłaniu tekstu do publikacji zacząłem myśleć o tej kasetce jako o przyczynku do poszukiwania muzyki odzwierciedlającej steampunk, a i tak nie przestała przywoływać lata.
iammacio
[22 października 2010]
panowie, kiedy ja mam to wszystko ogarnać? tymi abientami od kolegi Szałaska obiecuje się wkrótce zainteresować;]

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także