T.Love
I Hate Rock 'N' Roll
[EMI; 24 marca 2006]
Gdzieś w zakamarkach pamięci obija mi się myśl o tym, jak to Pan Zygmunt jakiś czas po premierze "Modelu 01" odgrażał się, że kończy temat T.Love i będzie żył z tantiem. Płyta z 2001 roku była dowodem na to, że zespół stoi przed decyzją obrania jakiegoś nowego kierunku w swojej muzycznej historii. Decyzja ta została odłożona na pięć lat. Z perspektywy czasu oceniam, że może dobrze się stało, że przez pół dekady grupa widoczna była jedynie odgrywając chałtury, wydając koncertówki i robiąc sobie obciach ścieżką dźwiękową do pewnego filmu (po realizacji której wielu widziało już ostateczny koniec zespołu). Oto jednak nadszedł marzec roku 2006 i band wokalisty znanego niegdyś jako Słońce Żoliborza powraca z nowym materiałem. Od kilku tygodni mamy więc możliwość przypomnieć sobie jak wyglądają okulary i T.Shirty Muńka. Pan Staszczyk, niebezpiecznie zbliżający się do statusu gwiazdy rodzimej estrady, obecny jest w wielu mediach, począwszy od wywiadów w studenckich gazetkach a skończywszy na wejściu live w niedzielne popołudnie na antenie telewizji publicznej. Charakterystyczna postać lidera T.Love w charakterystycznym wdzianku promuje...
I tu włącza się ostrzegawcze światełko. Dlaczego zespół decyduje się na nieco inną formę reklamowania nowego dzieła? Czy to tylko wymóg praw rynku? T.Love zawsze trafiali z singlami, które były zajeżdżane przez stacje radiowe. Chwytliwe utwory z małych płyt były magnesem przyciągającym uwagę nawet przeciętnego użytkownika fal ultrakrótkich. W ten sposób jak mniemam grupa windowała sprzedaż albumów do całkiem przyzwoitego poziomu. Wyjątek w tym temacie w nieodległej historii zespołu stanowił jedynie "Antyidol". Przy najnowszej propozycji Pan Staszczyk z kolegami decydują się na zaskakujące działania. "I Hate Rock 'N' Roll" promuje piosenka zdecydowanie odstająca stylistycznie od reszty utworów. Gdyby nie wokal, można by nie rozpoznać, że jest sygnowana nazwą T.Love. "Gnijący świat" nie jest także bardziej "radio-friendly" od kilku innych pozycji. Jakość singla i spory lans grupy mogą sugerować, że bez wsparcia album nie przyniesie spodziewanych dochodów. A może entuzjazm jest w pełni uzasadniony i mamy do czynienia z dziełem epokowym dla zmyły pilotowanym przez "nie taką" piosenkę? Jak zwykle w takich wypadkach prawda leży pośrodku. Źle nie jest, ale do oceny dobrej trochę brakuje.
Na płycie brak jest szlagieru, który byłby pamiętany na długo od daty premiery sklepowej - hitu chociażby na miarę "Ajrisz". Przy całej sympatii dla albumów zespołu, T.Love zawsze byli rozpoznawani po przebojach. "I Hate Rock 'N' Roll" posiada co prawda jeden charakterystyczny moment w postaci "Mr. President", ale świetne, szydercze liryki i zaśpiewy z tła nie idą w parze z melodią, która sprawia wrażenie doczepionej na siłę. W innych utworach tekstowo jest raczej przeciętnie. Może z wyjątkiem "Deadstar", ironicznego spojrzenia na śmierć dzisiejszego rockandrollowca i zabawnego "Czarnucha", który dzięki solówce będzie zapewne dobrze wychodził na żywo. W innych kawałkach Muniek przybiera pozę obserwatora rzeczywistości, kontestatora zza pióra. I tak w "Sex-Komp-Tv (2.IV.2005)" odnajdujemy nawiązania do zeszłorocznych masowych wyznań wiary rodaków, w "Dlatego" Staszczyk porusza tematykę odwiecznego konfliktu pokoleń, a rozważania nad tak zwaną sytuacją ogólną znajdziemy w "Jazz Nad Wisłą".
Muzycznie utwory można podzielić według następującego klucza: rockowe piosenki oparte o szybkie gitarowe riffy, w składzie: z numerem jeden "Love and Hate", z numerem dwa "Czarnuch", z numerem trzy "Foto", z numerem sześć "Sex-Komp-Tv (2.IV.2005)", z numerem siedem "Dlatego". Peleton ten tworzy pierwszą część albumu. Monotonię dość podobnych pomysłów przerywają momenty o średnim tempie: wspomniany "Deadstar", "Make War Not Love" wykonany przy wsparciu chóru gospel oraz mdławy "Ścierwo" (na plus tylko harmonijka ustna).Część druga to znane już z wcześniejszych dokonań inspiracje karaibskie. Raz bardziej udane, jak mocno trącący ska "Forever Punk", raz mniej, jak "Tylko Miłość". Gdyby Muniek nie był w nim tekstowo "udupiony", mógłby sprzedać kawałek na podkład do polskiej telenoweli. Koniec albumu zaskakuje... in minus, niestety. "Niepokojący dreszcz, niepokojący sitar" to jednak patent chybiony.
"I Hate Rock 'N' Roll" to album przeciętny. Przeciętny oczywiście jak na możliwości T.Love. Punktu odniesienia do twórczości grupy na rodzimej scenie przecież nie znajdziemy. Obawiam się, że zespół zadowolił się rolą uznanej gwiazdy w Rzeczpospolitej, która nie musi się specjalnie wysilać, a i tak ich marka zostanie doceniona. Wystarczy nagrać w większości poprawnych pięćdziesiątkilka minut i szlus. Zatem najnowsze dzieło Pana Zygmunta pozostanie kojarzone zapewne tylko z "Mr. President", w dostateczny (czyt. nie będzie procesu) sposób nie spersonalizowanym szyderstwem z pożeracza serków heterogenizowanych.