Medications
Your Favorite People All In One Place
[Dischord; 14 czerwca 2005]
O tym, że nie wynaleziono jeszcze lekarstwa, pozwalającego zastąpić braki pokładów energii w organizmie, jakie aplikowało słuchaczom każdym swoim kopniakiem Fugazi, od mocnych uderzeń dwóch pierwszych EPek i ścinającego z nóg „Repeater” począwszy, a na zróżnicowanym, dającym chwile wytchnienia „The Argument” skończywszy, nie muszę chyba nikogo przekonywać. Połączenie hardcore-punkowej motoryki przeniesionej na modłę indie rockowego grania uczynili swoim znakiem rozpoznawczym. Jakość takiego połączenia mogła się równać, a czasami nawet przerastała dokonania Hüsker Dü, herosów amerykańskiego undergroundu doby lat 80. Następców jednak nie widać, stąd nadzieje można pokładać w Medications, na co może wskazywać kultowa nazwa wytwórni, z której wyszli na świat (Dischord), pochodzenie (Waszyngton) i momentami zbliżone inspiracje do nieistniejącej już formacji Iana McKaya. Sęk jednak w tym, że rozchodzi się przede wszystkim o poziom debiutanckiego albumu, a więc zawartość kompozycyjną. Aby „Your Favorite People All In One Place” mógł te wszystkie, zapewne wygórowane oczekiwania w jak największym stopniu spełnić, potrzebna byłaby skrzynka odpowiednio schłodzonych, „isostarowo-redbullowych” napojów.
Załóżmy jednak, że nie jesteśmy zwolennikami jakichkolwiek wspomagaczy przy słuchaniu muzyki, gdyż z natury powinna bronić się sama. Na bok odkładamy też ocenianie twórczości wyłącznie przez pryzmat dokonań Fugazi. Trzeźwo i bez żadnych uprzedzeń patrząc, powiedzmy otwarcie, że Medications obrali własną, stylistycznie niejednoznaczną drogę i czują się z tym naprawdę dobrze. Inspiracje post-hardcorem są rzecz jasna słyszalne (początek świetnego openera, „Surprise!”), ale takie nazwy jak At The Drive-In w wydaniu lżejszym, trzymająca ryzy kompozycji, dużo mniej rozlazła Mars Volta („I Am The Harvest”) czy „dischordowe” Smart Went Crazy także muszą w swoim czasie paść. Muzycy nie ograniczają się do prostych zagrań, często zmieniają tempo, popadając w podobne skrajności (melancholia i gitarowa furia) jak czyniło to swego czasu Sunny Day Real Estate. Tak jest w przypadku ponad siedmiominutowej ballady „Occupied”, z hałaśliwymi, niemal miażdżącymi wejściami przesterowanej gitary. I choć nie jest to wszystko tak intensywne, poruszające, jak u wymienionych wykonawców to z pewnością nie może być mowy o rozczarowaniu. Ważną kwestią jest wokal Devina Ocampo, którego tembr momentami ociera się o barwę Jeffa Buckleya. Nie jest to jednak wtórne podrabianie maniery, na tyle irytujące i pseudo-teatralne, jak choćby w przypadku przekraczających wszelkie granice pretensjonalności, zapłakanych liderów Muse czy Starsailor. Medications dystansują oba zespoły choćby w takim „Magazines For Entertainment”. Brzmią dużo skromniej, energiczniej, nic nie tracąc z autentyzmu. W takiej sytuacji można im nawet wybaczyć kilka mielizn czy momentów chwilowego przynudzania, gdyż jest niemal pewne, że zaraz uda im się z tego wykaraskać.
Pomimo wstępnych zapewnień, że Medications z Fugazi nie mogą się równać (bo swoją drogą niewielu może), warto zauważyć, że obok recenzowanej zresztą na Screenagers płyty The Evens, „Your Favorite People All In One Place” należy zaliczyć do wąskiego grona najlepszych wydawnictw ostatnich lat tej żywej legendy, jaką jest waszyngtońska wytwórnia Dischord. Medications są bardzo dobrym lekarstwem dla zwolenników amerykańskiego emo i indie rocka i godzą ze sobą wszelkiej maści dźwiękowych melancholików z buzującymi punkową energią słuchaczami.
Komentarze
[9 grudnia 2011]
wiele tego typu idących pod prąd być może nie uzyska takiej sławy...ale jest to odtrutka i nie dla indie rocka ale całego ROCKA a nie torcipy czyli polskiej i angielskiej sceny muzycznej...Są oryginalni i wiedzą czego chcą...i czas im dać się rozwinąć...jak w Polsce Luxtorpeda rozwaliła skostniałą scenę muzyczną...myślę że Oni tchną coś świerzego i aby nie znalazło się 20 kapel naśladujących ich styl i liczących popularne żetony...