Hey
Echosystem
[Sony BMG; 14 listopada 2005]
Zadowoleni, bardzo zadowoleni byli co przytomniejsi słuchacze z tego, że Hey się rozwija. Po rozstaniu z Banachem i deklaracji Nosowskiej, że „Heya już nie ma” przyszła bowiem w historii zespołu rewolta. Większa dbałość o detale, bardziej dopracowane melodie, trochę elektroniki, jednym słowem – progres. To nie spodobało się oczywiście zagorzałym fanom grunge’u, którzy „byli z Heyem od zawsze”. Nalegali, żeby zespół przestał kombinować, powrócił do „starych, dobrych”, a przeze mnie wiecznie niedocenianych (bo wolę rozwój muzyczny od przytupu) brzmień z początków kariery. Podobno Hey postulat zrealizował.
„Echosystem” w sferze technicznej nie jest wcale krokiem wstecz. Mamy kilka gitarowych wariacji, piosenki wydają się być produkcyjnie bardziej dopracowane, niż do tej pory. Czysto muzycznie zespół przedłuża czasem sprawdzone motywy z dwóch poprzednich płyt, są nawiązania do bardzo dobrych „[sic!]” i „music.music”. Najsympatyczniejszą część krążka stanowią ballady, nawet wtedy, kiedy Nosowska powtarza w kółko te same frazy, a gitarzyści udają, że znają tylko parę chwytów. Produkcja robi swoje i liryczność bijąca z „Ty ty ty” i „Byłabym” dociera całkowicie. Szkoda tylko, że jest mnóstwo wpadek. Nie wierzę zbytnio w zapewnienia zespołu, że „głosowali na utwory i na płytę weszły tylko najlepsze”. Moi państwo, czy mowa o koszmarnym „Luli lali” z niezbyt śmiesznym wątkiem „Samsonów”? A może o popisie wokalnym Krawczyka-robota pod koniec płyty? Nie nie, to nie są dobre piosenki.
Największy zawód to niestety strona pozamuzyczna. Teksty na krążku są nierówne, jak na Nosowską nierówne wręcz tragicznie. Nie trzeba popisów lirycznych we wspomnianych balladach: Kochaj mnie / mimo wszystko jakoś sobie płynie, a: Jesień trwa / rdzawych liści czas / kaloszy, peleryn i mgły, pomimo banalności nie razi uszu. Ale kiedy melodia nie wystarcza do zatuszowania braku pomysłu, wychodzą na wierzch kwiatki w rodzaju: Mówię ci że / jeee / mówię ci że / jeee / będzie okej. Liderka zespołu ociera się też o przegadanie – vide dywagacje o jej kołyskowym imieniu. Rozwodząc się jeszcze odrobinkę nad tekstami, które przecież stanowiły największy atut Hey, to dziwi przekombinowana składnia Nosowskiej: Koktajle z deszczu wypił dwa / z kostkami gradu / aż do dna; Hej / zawęziłam więc / do rozmiarów łóżka świat / własnego jasna rzecz. A przecież można po polsku, prosto i pod melodię („A ty”).
Używając frazesu: Hey to „zespół który nie schodzi poniżej pewnego poziomu”. W porządku, tylko niech z tego wynika więcej dobrego dla słuchacza. Nosowska w niedawnym wywiadzie zapowiedziała, że niedługo nagra wreszcie kolejną płytę firmowaną własnym nazwiskiem. I żywię nadzieję, że będzie to krążek tak dobry, jak poprzednie trzy solowe. Mimo wszystko.
Komentarze
[1 sierpnia 2011]