Rolling Stones, The
A Bigger Bang
[EMI; 5 września 2005]
Nowa płyta The Rolling Stones. Oblepione słupy ogłoszeniowe na mieście, informacja w teleekspresie, czasami singiel w radiu, gdzieniegdzie pierdoły, co to niby zawdzięcza zespół-legenda młodym szarpidrutom, którzy w dorobku posiadają pojedyncze, gówniane albumy. Najważniejszą wiadomością towarzyszącą premierze "A Bigger Bang" jest rzekomy przyjazd Stonesów do Chorzowa w przyszłym roku. A Ty? Czy zauważyłeś, że album wydaje grupa, która gra nieprzerwanie od ponad czterdziestu lat? Która ma po co wzywać co jakiś czas swoich wielbicieli do odwiedzenia sklepów muzycznych. Która mimo uśmieszków politowania ze strony "młodych i świeżych" nie musi wstydzić się swoich kolejnych dokonań.
Pompatycznie zacząłem. Przyznaję, że denerwuje (niech będzie bez wulgaryzmów) mnie totalna olewka tego albumu, docenianie "bo wypada" czy traktowanie go w kategoriach geriatrycznych zabaw bandy dziadków. Owszem, Stonesi to ikona, ale przecież nie namalowana kilkaset lat temu przez Rublowa. Ich pomysły na granie ciągle mają się świetnie. Nie licytując się czy "A Bigger Bang" jest najlepszym albumem od czasu "Steel Wheels" czy "Tattoo You" ciężko odmówić mu możliwości pretendowania do miana najbardziej energetycznej tegorocznej płyty.
It's rough justice on ya... i wszystko jasne. Zagęszczony przez bas (od lat w tym elemencie zespół wspomaga Darryl Jones) rytm perkusji Wattsa, gitary Wooda i Richardsa - przed Państwem: The Rolling Stones, nie można się pomylić. Kawałek z porządnym wykopem na początek, tak na wszelki wypadek, gdyby ktoś przez osiem lat (nie wszyscy kupują składanki) zapomniał o rockowych piosenkach grupy. Dalej: w roli głównej bębny i największy refrenista wszechczasów - pobujają w "Let Me Down Slow". Aby nie zapomnieć o gitarowym początku w "It Won't Take Long" Stonesi przypominają "kto najlepiej gra na wieśle". Następnie z powodzeniem nurkują w funku ("Rain Fall Down") i prezentują swoje balladowe-chórkowe oblicze w singlowym "Streets of Love". Chwilę potem następuje chyba największe zaskoczenie. Czy nie pomyliłem kompaktu z "Beggars Banquet"? Czy nie słucham "Let it Bleed"? Rasowy blues "Back of My Hand" może sprawić, że słuchacz przy pomocy tego dźwiękowego wehikułu cofnie się w czasie o ponad trzydzieści lat. Pojedynek "She Saw Me Coming" ze schodkowymi przejściami gitar i niezbędnymi backing vocals całej ekipy, kontra trochę na wyrost przyrównywany do "Dead Flowers" "Biggest Mistake" wypada na korzyść zdecydowanie bardziej stonesowskiego numeru siedem. Akustyczny "This Place Is Empty", z dużą rolą pianina i Richardsem na wokalu nieco odbiega poziomem, w przeciwieństwie do zamykającego album, również zaśpiewanego przez nominalnego gitarzystę, "Infamy". Chwila przestoju zostaje wynagrodzona najmocniejszym "Oh No Not You Again" - gitarzyści i Jagger z pewnością wytwarzają więcej "pary" niż lokomotywa Stephensona. Zespół nie odpuszcza także w "Dangerous Beauty", wcale nie za szybkim "Driving Too Fast" i poślizgowym "Look What The Cat Dragged In":
You look like you're totally spaced
Your breath's got horrible taste
You look like leper
dressed as Sergeant Pepper
Are you gonna throw up in my face
Obok "Laugh I Nearly Died" to najbardziej udany tekstowo utwór. Wierny "prowokacyjnym" zwyczajom Jagger nie mógł odmówić sobie jednego zjadliwego komentarza ("Sweet Neo Con"). Dostaje się oczywiście prezydentowi United States of America (wbrew temu co sugerują niektóre polskie media, nie jest to piosenka anty-dżunglowa), lirycznie, jak kto lubi, muzycznie zdecydowanie najsłabiej na płycie.
No i tradycyjnie przeleciałem przez wszystkie utwory, w wypadku "A Bigger Bang" ciężko mi było przybrać inną formę recenzji. Z dwoma wspomnianymi wyjątkami każdy, podkreślam, każdy fragment nowej płyty The Rolling Stones to cegiełka do pomnika legendy. To część historii, która od niemalże półwiecza rozgrywa się na uszach pokoleń słuchaczy. Nie przegapcie tego, zbyt wiele można stracić (za kilkadziesiąt lat opowiecie wnukom: "żałujcie, nigdy nie dowiecie się co to za uczucie, słuchać premierowego materiału Stonesów"). W końcu, do stu Panów! Czy może być lepsza rekomendacja dla rockowej płyty od notki:
All songs written by Mick Jagger and Keith Richards?