Tracy + The Plastics
Culture For Pigeon
[Too Pure Records; 26 września 2005]
To nie jest zwyczajne wydawnictwo. To pewien rodzaj happeningu. Niespełna dwadzieścia sześć minut prostych beatów generowanych przez automat perkusyjny wspartych przez równie nieskomplikowane dźwięki płynące z syntezatora - w tym miejscu mogłaby kończyć się ta recenzja. Powody dla których Wynne Greenwood i koleżanki postanowiły opublikować "Culture for Pigeon" pozostałyby nieznane. Okazuje się jednak, że niektóre płyty mają dwa końce. Dosłownie. Album Tracy + The Plastics można bowiem wykorzystać z dwóch stron (ach, ta nostalgia za kasetami). Co więcej takie podejście wydaje się konieczne. One Disc, Two Experiences - jak głosi nalepka.
Nie chodzi o to, że DVD-side powala na kolana swoją zawartością. Po prostu stanowi klucz do odwiecznej zagadki: "po co". Zespół prezentuje dwa quasi-utwory. Podczas ich prezentacji (słowo "odgrywanie" w tym wypadku to nadużycie) dziewczyny dywagują o swoim muzycznym materiale, wsuwają chipsy z tubki, trzymają mocno w łapkach mikrofon, bawią się organami firmy Casio, obwiązują sznurkiem drzewo, pływają po dywanie i robią fosforyzujące pieczątki z pieczarek. Są obowiązkowe polowania na wirtualne muchy i rysunkowy słonik. Po co? To sztuka jest, drodzy państwo. Muzyka stanowi jedynie ilustrację.
Porównania, że niby jak Devo, jak Bikini Kill, że ździebko jak PJ Harvey włóżmy między bajki. Syntezator + beat i tyle. Na plus można jeszcze zaliczyć sympatyczny wokal. Artyzm gdzieś pewnie się jawi. W CSW stał kiedyś atlas do ćwiczeń dobrze znany panom pracującym w windykacji, w Zachęcie w gablocie leżały sobie surowe marchewki. Na polu przekazu artystycznego zdziwić może więc już niewiele. Pozostaje pytanie na ile odporny jest odbiorca. W wypadku "Culture for Pigeon" osoby zainteresowane jedynie (lub aż) muzyczną warstwą kompozytorską zapewne będą zniesmaczone (stawiam 100:1, że będą).
Centralna postać zespołu, Wynne, jest, jakby określił to Rene z popularnego sitcomu, "z tych" (pani reżyseruje tematyczne filmy ponoć). Być może więc działalność grupy zasłuży na uwagę środowiska, które miało problemy ze zorganizowaniem słynnej manifestacji w stolicy. Wiecie, klimaty "dobre bo polskie", chrześcijański metal, rodzime "wielkie" produkcje kinowe. Co z tego, że szajs - liczy się solidarność ideologiczna.
Dobra, koniec. Nie doszukuję się na siłę czegoś więcej na tym miernym albumie. Wrzucam na tylną półkę i po cichu liczę, że "Culture for Pigeon" spadnie za szafę.