Ocena: 8

Oasis

Don't Believe The Truth

Okładka Oasis - Don't Believe The Truth

[Sine; 30 maja 2005]

Kto się spodziewał? Kto jeszcze wierzył? Przez ostatnie 2-3 lata uszy puchły na każdym kroku od ciętych, sarkastycznych komentarzy pod adresem Oasis. Po „Heathen Chemistry” odwróciła się część starych fanów, po „Think Tank” kopa w dół równi pochyłej sprzedali triumfujący sympatycy Blur, a lanie, jakie zebrali w prasie po występie na ubiegłorocznym Glastonbury, mogliby przebić chyba tylko Stone Roses po Reading ’96. Nikt nie wierzył Noelowi Gallagherowi, kiedy raz jeszcze przekonywał, że nowa płyta będzie „powrotem do formy”, że napisał właśnie jakieś zupełnie rewelacyjne „Stop The Clocks”. Salwy śmiechu słychać było kiedy jego brat cytował tekst słynnego utworu-widma „They Ain’t Got Nothing On You, They Ain’t Got Nothing On Me” napisanego po zwolnieniu go z niemieckiego aresztu. Gdy okazało się, że z drużyny odchodzi Alan White, a w koszu na śmieci lądują nawet efekty współpracy z Death In Vegas, wydawało się, że zespół podąży śladami Axla Rose od kilku lat już-właśnie-wydającego nową płytę Guns’n’Roses. I wtedy stał się cud. Po siedmiu chudych latach bycia poniewieranym, znów zaświeciło słońce dla Oasis.

„Don’t Believe The Truth” zdążono już okrzyknąć najlepszym albumem Oasis od czasu „Definitely Maybe”/ „(What’s The Story) Morning Glory?”/ „Be Here Now” (skreślić wedle uznania). Nie powinno ulegać wątpliwości, że mamy do czynienia z odrodzeniem się sztandarowej rock’n’rollowej kapeli lat dziewięćdziesiątych. Zespołu, który jako jedyny ze starej gwardii potrafi jeszcze pokazać debiutantom, jak dużo brakuje im wciąż do sedna sprawy. Oasis nagrali album o obłędnym, gęstym, skupionym na gitarach brzmieniu. Płytę, która przeżyje zdecydowaną większość sezonowych rewelacji. Prostą, prosto zaaranżowaną i prosto zagraną, ale nie prostacką i nie głupią. Melodyjną, lecz nie nachalną. Oczywiście również pełną odniesień do półki z klasyką. Szkoda jednak miejsca na jeszcze jedno przywołanie The Velvet Underground, The Rolling Stones, The Beatles. Raz, że te momenty są na „Don’t Believe The Truth” akurat aż nadto czytelne. Dwa, że kto jak kto, ale Oasis są w tym temacie jak Robin Hood. Wiedzą doskonale co i komu rąbnąć i jeszcze lepiej co z tym potem zrobić.

Możemy tylko zgadywać z czego bierze się sukces „Don’t Believe The Truth”. Pewnie w sporej mierze z zaangażowania Zaka Starkey, który wpompował mnóstwo świeżej krwi w grę sekcji rytmicznej. Niewątpliwie jeszcze bardziej pomaga fakt, że w zespole jest dziś czterech coraz bardziej równorzędnych kompozytorów. W jak wspaniałym stylu o miernej formie z „Heathen Chemistry” zapomina Andy Bell przekonuje już „Turn Up The Sun”. Ze swoimi psychodelicznymi, przestrzennymi powłokami gitarowymi jest monumentalnym otwarciem. W „Keep The Dream Alive” czuć z kolei ducha Ride przefiltrowanego przez spektakularną oasisowską hymniczność. Wkład Gema to „A Bell Will Ring”, czyli „She Said She Said”-spotyka-„Tomorrow Never Knows” z niezwykle melodyjnym wokalem Liama. Obaj dorzucają pogodną, letnią balladkę „Love Like A Bomb”. Akustyczną, bo tak brzmią tegoroczne piosenki młodszego z Gallagherów – zarówno lennonowskie „Guess God Thinks I’m Abel” (zbędne „przywalenie” na końcu), jak i surowa łupanka „The Meaning Of Soul” (funkcjonuje na zasadzie przerywnika, a nie regularnego utworu na szczęście, bo w ostatnich latach parę równie „rozbudowanych” kompozycji robiło za single). Wreszcie Noel. Ukłon w stronę powracających The La’s, wywleczone z liverpoolskiego docku „The Importance Of Being Idle”. Prościutka, ale hipnotyzująca swoją rytmicznością „Lyla”. „Part Of The Queue” z rytmem zaczerpniętym z „Golden Brown” Stranglers, z akustykami przypominającymi pierwszy Doves, ze świetnymi klawiszami, pędzący londyńskimi ulicami w swoim nerwowym zapętleniu. W końcu „Let There Be Love” – podjęta przez obu braci próba zmierzenia się z legendą „Let It Be” czy po prostu jeszcze jeden piękny, podniosły hymn? W każdym razie to tak kończy się ten album. „Don’t Believe The Truth”. Najlepsza w nowym wieku płyta Oasis.

No i jak? Areyamadforit?!

Kuba Ambrożewski (5 czerwca 2005)

Oceny

Jakub Radkowski: 8/10
Kasia Wolanin: 8/10
Kuba Ambrożewski: 8/10
Bartosz Iwanski: 7/10
Tomasz Łuczak: 7/10
Piotr Wojdat: 6/10
Przemysław Nowak: 6/10
Witek Wierzchowski: 6/10
Średnia z 42 ocen: 6,54/10

Dodaj komentarz

Komentarz:
Weryfikacja*:
 
captcha
 
Gość: Lukas Sosnowski
[1 października 2011]
8/10

Polecamy

statystyka

Przeczytaj także